Bo to jest tak, że składa się na to wiele czynników. Są zbory w PL, gdzie od 8, a nawet 10 lat żaden świadek nie zachodził do danej miejscowości. Zbyt duży teren, a kampania to tylko 3 tygodnie. Jeśli ktoś sobie pobrał na osobisty jakieś bloki, to nie znaczy że tam był. Adnotacja w kartotekach jest, nikt inny tam nie zachodził, a zaproszenia trafiły w kubeł. W jednym zborze ustalą, że wkładają zaproszenia we wszystkie nb od ręki. W innym, kulturalnym, dzwonili domofonem, i jak ktoś sobie życzył to dostał do skrzynki, po czym wychodzili na zewnątrz i dzwonili dalej. Większości nie zastali, to i większość nie dostała zaproszeń. A do skrzynek nie wrzucali. Dużo zależy też od ogarnięcia strasznych. Większość NS to ludzie, którzy nie wiedzą o co chodzi. To samo się tyczy sekretarzy i koordynatorów. Nie wiedzieli nawet, co to 'grupen arbeiten', mimo że wyszkoleni, po kursach. Dzięki nim wyszły szczegółowe wytyczne
.
Poza tym, te całe kampanie przejadły się ludziom. Jak są 3 w roku i to od wielu lat co roku, dodatkowo z efektem nieweryfikowalnym, to ileż można mieć zapału. Wózki już są nudne, chociaż wygodne dla leniwych.
U mnie w okolicy ŚJ to wieki nie było. Byli jacyś dziwno językowi, ale szukali adresów dziwno językowych. Młodzi ludzie, wyglądający jak Mormoni, tyle że ze Strażnicami. Chociaż kiedyś jedno zaproszenie z listem przewodnim w kopercie dostałem. Wszyscy sąsiedzi na ulicy też. Większość wywaliła, a ja byłem zdziwiony, dlaczego dostałem. Ktoś 'na pałę' roznosił.
Jeśli do kogoś nie pukają, to warto o tym wspomnieć Jehowie przy wieczornej modlitwie. I albo podziękować, albo prosić o pukanie w drzwi. To zależy jak kto woli.