W tym miejscu muszę opisać pewną dość istotną zmianę, jaka odbyła się mniej więcej w tym czasie w moich Rodzicach. Otóż o ile wywnioskowaliście z mojej wcześniejszej opowieści, to raczej nie byli Oni nigdy jakimiś duchowymi mocarzami (poza regularnym chodzeniem na zebrania). Jednak w pewnym momencie nastąpiła niestety w Nich duża zmiana i oboje stali się Organizacyjnym betonem – i to w najgorszym tego słowa znaczeniu. Oczywiście nie odmawiam nikomu prawa do zmian siebie i prawa do zmiany swojego życia. Jednak nie mogę zrozumieć jak można mieć taką amnezję, żeby totalnie zapomnieć swoje dotychczasowe życie i to kim się nie tak dawno temu było, co się robiło, co się mówiło i zgrywać teraz z kamienną twarzą kogoś, kimś się jeszcze pięć minut temu nie było. Jako przykład w tym miejscu podam, że Rodzice (szczególnie Mama) potrafi nam czynić pewne uszczypliwe uwagi np. w temacie wychowywania dzieci (oczywiście oparte głównie na radach Jw Organizacji). I tak np. słyszymy uwagi o konieczności wspólnego uczęszczania razem całą rodziną do służby albo o konieczności regularnego studium rodzinnego. Słyszymy praktycznie co roku w miarę zbliżania się wakacji, że dobrze by było jak byśmy w tym roku całą rodziną wyjechali wspólnie na ośrodek pionierski (Dodam w tym miejscu, że moja Żona, w odróżnieniu od mojej Mamy niestety nie ma tego życiowego przywileju, żeby siedzieć całe życie z dupskiem w domu i całymi dniami na kanapie oglądać TV – niestety tak się składa, że jest dla nas operacją logistyczną nawet to, abyśmy spędzili wspólnie razem chociażby co któryś weekend. Oboje całymi dniami musimy pracować (zapieprzać) na życie). Te i inne uwagi nie mają oczywiście dla mnie jakiejkolwiek merytorycznej wartości, ponieważ żeby tak było, musiały by one pochodzić od kogoś kto w moich oczach posiada jakiś autorytet - a w tym wypadku tak nie jest. Wywołują one jedynie podenerwowanie, ponieważ nie rozumiem jak można być takim hipokrytą, i udzielać nam rad w dziedzinach w których całe życie sami byli delikatnie mówiąc beznadziejni. Podczas takich sytuacji, aż mnie korci aby wygarnąć Im w oczy jedną czy drugą kwestię, jednak jakieś resztki przyzwoitości powstrzymują mnie przed tym (jak by nie było są w końcu moimi Rodzicami). Poza tym, jak już wspomniałem jesteśmy z Nimi niestety w pewien sposób związani interesem i raczej jeszcze nie mógłbym sobie pozwolić na jego utratę. O Ojcu mogę natomiast powiedzieć, że z tego co się zorientowałem, Jego ostatnim hobby jest wyszukiwanie wśród współbraci powodów (pretekstów) do podpieprzania ich do grona starszych. Jednocześnie Jemu samemu w tym czasie oczywiście zdarza się popełniać mniejsze i większe błędy (np. przesadzić z alkoholem) – Jego błędy jednak zawsze sam potrafi zwalić na niedoskonałość i sprawnie obrócić w żart (prawda, że niezła hipokryzja nie – ja to nazywam jednak wyższym stopniem skur...syństwa). Oczywiście nie muszę chyba wspominać, że w zborze postawa ta jest jak najbardziej akceptowalna przez grono.
Na bardzo podobnym poziomie duchowym co moi rodzice, niestety jest także moje rodzeństwo. Jako ciekawostkę podam, ze jedno z mojego rodzeństwa ma rodzinę, o której można powiedzieć tylko jednym słowem – Patologia. Nie przeszkadza to jednocześnie Mu służyć Organizacji w stopniu wręcz fanatycznym (zapominając jednocześnie tym samym o słowach z 1 Tymoteusza 5:8). Jestem pewien, że za jeden uścisk dłoni pierwszego lepszego członka Ciała Kierowniczego zaparł by się 3 razy swojej rodziny. Oczywiście zbór w mniejszym czy większym stopniu dopuszcza do takiej sytuacji. Mam tu ochotę napisać dużo więcej w tej sprawie – ale wtedy byłaby dekonspiracja murowana (jednak jestem pewien, że niektórym z Was przysłowiowe szczęki opadły by do podłogi).
Nie trudno więc odgadnąć, że ja z moją rodziną stanowimy niejako czarne owce. Nie jest to jednak dla nas jakimś wielkim problemem, ponieważ nie ma w naszej rodzinie jakichś szczególnych więzi. Mają na to na pewno wpływ lata naszego dzieciństwa i dziwnego wychowania przez naszych Rodziców, którzy nie zaszczepili nam takich rodzinnych wartości. Po drugie jeżeli już jesteśmy obecni na co niektórych rodzinnych spotkaniach, to atmosfera na nich jest dla nas coraz bardziej irytująca. Jest tak dlatego, ponieważ coraz częściej głównym tematem na nich poruszanym są kwestie związane z Organizacją – czyli temat nas praktycznie nie dotyczący (musimy naprawdę bardzo się wysilać, żeby znaleźć w głowie jakieś zagadnienie którym moglibyśmy „wpiąć się” w rozmowę). Jako przykład podam, że jednym z tematów omawianych podczas jednego z takich rodzinnych spotkań była konstrukcja i budowa stojaka – tak tego stojaka przy którym stoją z literaturą. Co można omawiać w tym temacie? A no można wiele, bo taka ożywiona dyskusja mojej rodziny w tej sprawie może trwać godzinę i więcej. Podczas innego spotkania rodzinnego jakimś cudem wyłoniło się zagadnienie pomówień na Organizację w temacie pedofilii w Australii. Wyobraźcie sobie jakaż to była oburzona zabetonowana część mojej rodziny, jak opowiadała jakie to kłody pod nogi Organizacji podkładają opętani wrogowie wymyślając takie absurdalne zmyślone oskarżenia. Jestem pewien, że jak by nagle Ciało Kierownicze ogłosiło, że Ziemia jest płaska, to moja rodzina wyruszyła by z dumą na stojak ogłaszać tą wspaniałą wieść, a każdego kto śmiał by twierdzić, że jest ona jednak okrągła – nazwali by odstępcą. Wyobraźcie więc sobie moje poirytowanie po spotkaniach z Nimi. Jest mi poza tym coraz ciężej ukrywać mój absolutny brak zainteresowania poruszanymi przez Nich tematami. Coraz bardziej nas takie spotkania po prostu męczą.
Przyznam się w tym miejscu też do czegoś dziwnego. Otóż jako „wychowany w prawdzie” i będący w niej już bardzo dużo lat, dziś niestety muszę powiedzieć, że nie wiem w co mam wierzyć. Mianowicie jak już wcześniej powyżej wspomniałem, od zawsze miałem pewne problemy z czytaniem (co oczywiście nie oznacza, że czytać nie potrafię, bo tak nie jest). Chodzi mi raczej o to, że nigdy nie lubiłem czytać czegokolwiek – i niestety dotyczy to także Biblii (jest to pewnie w dużej mierze spowodowane moich charakterem, który woli oddać lub przyswoić zagadnienie w formie zwięzłej tabeli niż poprzez przydługi i nudny opis, z którego jeszcze trzeba wyciągać jakieś wnioski). Dlatego teraz - już jako dorosły człowiek - niestety nie wiem na czym mam teraz zbudować swoją wiarę (bo na pewno nie zamierzam jej budować na kolorowych publikacjach z Warwick). Jeżeli już coś mogło by być tym fundamentem, to np. właśnie Biblia – lecz niestety nie mogę powiedzieć , że ją dobrze znam. Od zawsze Jej czytanie mnie irytowało i nudziło. Kilka razy próbowałem przeczytać całą Biblie (pomijam już kwestę Przekładu NŚ), jednak nigdy nie mogłem „przebić się” przez nudne dla mnie pierwsze księgi Starego Testamentu i zawsze się zniechęcałem. Poza tym mam umysł raczej analityczny, i podczas prób czytania, zawsze zatrzymywałem się raz po raz przy czymś, co mi nie pasowało.
Np.:
- jakim to cudem Bóg pierwszego dnia stwarzania ustanowił dzień i noc a dopiero czwartego dnia stworzył źródła tego światła (pomijam już, że trzeciego dnia zostały stworzone roślinny, które to chyba do wzrostu potrzebują słońca);
- jak wyglądał znak Kaina i po co w ogóle był skoro w tym czasie nie było jeszcze na ziemi żadnych ludzi (chyba, że Kain się bał swoich rodziców - Adama I Ewy, albo ewentualnie swoich sióstr – nikogo więcej w tym czasie nie było na ziemi zgodnie z Biblią);
- jeżeli ludzie przed potopem ponoć jeszcze nie spożywali zwierząt, to czy Abel był pasterzem tylko po to, aby je okrutnie zarzynać i sporządzać z nich odzież i składać ofiary?
- co się takiego stało, że 3 synów Noego przed potopem mieli żony a jednak nie mieli dzieci, a zaraz po potopie zaczęli je nagle bez problemu płodzić?;
- jak to się stało, że po potopie, zwierzęta rozpierzchły się po całej ziemi w uporządkowany sposób po poszczególnych kontynentach i rozmnożyły się tworząc rasy? Biblia donosi, że Noe wprowadził do arki zwierzęta wg ich gatunków, a nie wg ich ras. Czyli zakładam, że wprowadzono do arki parę lwów – jako przedstawicieli gatunku kotów. Para ta rozmnożyła się po potopie dając początek wszystkim nowym rasom kotów np. tygrysom, lampartom, panterom i np. zwykłym kanapowym kotom domowym. Dziwnym jest jednak obecnie to, że gatunki te już nie krzyżują się między sobą, a jak już krzyżują (często przy pomocy człowieka) , to wychodzą z tych krzyżówek dziwne bezpłodne hybrydy/himery (np. lygrys – mieszaniec samca lwa i samicy tygrysa - samce są bezpłodne, jedynie samice są zdolne do urodzenia potomstwa – czyli do wydania kolejnego potomstwa lygrysów potrzebny był by ponownie samiec lwa i samica tygrysa i tak w kółko (samica lygrysa i samiec lygrysa nie wydadzą na świat nowego pokolenia).
- jakim sposobem ziemia podczas potopu napełniła się wodą, że zarówno ryby słodkowodne, jaki i morskie mogły w niej pływać (Biblia nie donosi, że Noe w arce miał pobudowane akwaria z rybami). Wrzuciłem kiedyś rybkę lubiącą lekko słoną wodę, do akwarium słodkowodnego to zdechła po ok 2 godzinach – nie wytrzymała zbyt niskiego zasolenia. Ciekawe jak wszystkie ryby wytrzymały cały ogólnoświatowy potop?;
Być może powinienem rozpocząć swoje czytanie Biblii od Nowego Testamentu, jednak cały czas mam w głowie, że Nowy Testament wiąże się ze Starym i, że „Całe Pismo jest natchnione”. Dlatego też próbowałem zawsze rozpocząć swoje czytanie właśnie od Starego Testamentu aby zachować ciągłość czytania, ale te i wiele innych szczegółów zawsze mnie zatrzymywało. Być może powinienem zmienić swoje nastawienie podczas czytania Pisma Świętego. Nie zrozumcie mnie źle – to nie jest tak, że podczas czytania próbuje szukać dziury w całym. Po prostu mój umysł sam wyłapuje z automatu niepasujące mi kwestie. A jak coś mi nie pasuje – nawet w części – to niestety nie mogę o tym powiedzieć, że jest to święte. A jak nie jest to dla mnie święte, to jak mam na tym budować swoją wiarę? Mam nadzieję, że choć częściowo nadążacie za moim tokiem rozumowania. Niestety czytając Stary Testament i opowieści o stworzeniu świata, o potopie, o cudach itp. nie mam wrażenia, że czytam coś bardziej realnego niż np. Mitologię Grecką albo Epos o Gilgameszu. Z drugiej jednak strony absolutnie wiem, że świat musiał jakoś powstać i raczej nie powstał przez przypadek. Absurdalność i niekompletność świeckiej nauki o ewolucji sprawia, że jest ona dla mnie jeszcze mniej realna, od np. opowieści o stworzeniu świata z Biblii. Wydaje mi się, że każdy kto zagłębił się w tą naukę i twierdzi, że ją popiera, tak naprawdę musi wykazywać się większą wiarą, niż ktoś kto wierzy w Biblijne stworzenie świata. Mogę więc o sobie dziś powiedzieć, że jestem w dość dziwnej sytuacji – z jednej strony wiem i wierzę, że wszechświat został stworzony, ale z drugiej mam pewne wątpliwości, czy powstał w sposób opisany w Biblii. Wszystko to po tylu latach w Organizacji…. Mam ochotę w tym miejscu przywołać mojego bohatera, który użyczył mi na tym forum swojej tożsamości:
https://www.youtube.com/watch?v=AbdK5ItwmCQWszystkich tych przytoczonych powyżej wspomnień związanych z moimi Rodzicami, nie przywołałem żeby Ich ośmieszyć albo oczernić. Moje opowiadanie nie jest de facto o Nich, tylko o mnie – jeżeli miało by być o Nich , opisał bym wiele więcej spraw i moje opowiadanie było by o wiele dłuższe. Wszystko co tu opisałem ma na celu wykazać ich dwulicowość w odniesieniu do ich dzisiejszego podejścia do Organizacji, co niestety miało i ma wpływ także na moje życie. Powtórzę, że nie odmawiam im prawa do zmiany swojego życia. Sam przecież opisałem swoje niektóre z moich wcześniejszych praktyk, z których dziś nie jestem wcale dumny - nie opisałem ich, żeby Was tylko rozbawić podczas czytania, ale po to aby być w miarę obiektywny w swoim opisie – tak do siebie jak i do innych. Dziś, tak samo jak moi rodzice, nie cofnę czasu i jakoś muszę żyć dalej. Ja jednak – w odróżnieniu od Rodziców – nie mam na tyle czelności, aby próbować pouczać innych w wielu kwestiach (szczególnie w których nie tak dawno temu nie domagałem). Ja w odróżnieniu od Nich nie mam demencji i pamiętam swoje życie. Chcę wykazać tym głównie absurdalność ich obecnego zabetonowania w Organizacji – biorąc pod uwagę Ich wcześniejsze życie i zachowania. Ja nie potrafię tego wszystkiego jak Oni wymazać z pamięci, dlatego też nie potrafię patrzeć na Nich inaczej jak na hipokrytów i dwulicowców. Śmieszy mnie (przez łzy) Ich aktualne przekonanie o tym, że Ich zbawienie jest ściśle zależne od ilości comiesięcznie zaraportowanych godzinek, od ilości rozpowszechnionych kolorowych publikacji i obecności na zebraniach - a nie od Ich życia i tego jacy byli niedawno wobec bliźnich.
Chcąc być jednak w miarę obiektywny dodam tu, że z drugiej strony moje dzieciństwo oraz młodość nie były pasmem ciągłych nieszczęść i udręk spowodowanych moimi Rodzicami. Naturalnie raz na jakiś czas zdarzały się mniejsze i większe chwile radości, jednak niestety były one często przeplatane przez opisane powyżej oraz inne nieprzyjemne sytuacje i zachowania.
Na chwilę obecną mogę powiedzieć, że nic nie trzyma nas w organizacji oraz w naszym zborze. Uczęszczamy w zasadzie tylko na co poniektóre niedzielne na zebrania – po to, aby bracia w ogóle wiedzieli, że żyjemy i żeby nie przychrzaniali się do nas, że na zebraniach w ogóle nie bywamy. W tygodniu na zebrania nie chodzimy praktycznie w ogóle. Atmosfera w naszym zborze robi się „coraz bardziej gęsta” – tzn. do niedawna w miarę „wyrozumiały i wyluzowany” zbór oraz grono starszych, w ostatnim czasie jest regularnie zasilany „dodatkowymi siłami” z zewnątrz mającymi na celu wzmocnić duchowo braci. W związku z tym coraz bardziej czuje „oddech” zboru na plecach – mam wrażenie, że mogę być dla starszych bardzo łakomym kąskiem. Na zbiórki i do służby nie chodzimy już od dobrych kilku lat (w odpowiedzi na zachęty podawaliśmy brak czasu spowodowany natłokiem pracy i obowiązkami rodzinnymi). Owoc zdajemy fikcyjny od bardzo bardzo dawna (teoretycznie i praktycznie możemy raportować godziny na studium na dzieci 😊) Jak zdarza się nam być na jakimś zebraniu, to po powrocie absolutnie nie wiem o czym była na nim mowa. Kłótnie jakie odbywały się w naszym małżeństwie i rodzinie bardzo często były spowodowane właśnie obowiązkami Organizacji (zebrania, służba, kongresy). Wydaje mi się, że jak na zebranie nie idziemy i spędzamy ten czas rodzinnie, to atmosfera w naszym domu przez cały dzień jest dużo lepsza, niż jak na zebraniu jesteśmy – jest to tak zauważalne, że nie wydaje mi się żeby to był przypadek. Na kongresy chodzimy praktycznie tylko ze względu na Rodziców, jednak osobiście ich nienawidzę i traktuje je jako bezsensowne zbiegowisko tłumu na pokaz. Jedynie co w miarę lubię, to oczywiście przerwy na kongresach podczas których można porozmawiać i spotkać się ze znajomymi – jednak to także się zmienia, ponieważ w związku z tym, że mam pewną świadomość o praktykach Organizacji z pewnością odcisnęło to już pewne piętno na mnie, i dlatego wielu starych znajomych „zakochanych po uszy” w naukach Jw.org po prostu mnie irytuje a mi coraz ciężej jest to ukryć. O Pamiątce nawet nie chce mi się wspominać – jest mi wstyd (oczywiście bezzasadnie bo nie mam nawet najmniejszego udziału w zapraszaniu na nią gości), kiedy patrzę jak osoby postronne obserwują z podziwem się na jakież to bezsensowne widowisko z podawaniem talerzyków i kieliszków dali się zaprosić.
Jestem zmęczony członkostwem w tej Organizacji. Nie godzę się na to aby pewna niewielka zamknięta niezawisła grupa kilku starszych mężczyzn po drugiej stronie oceanu decydowała o mnie i o moim życiu. Nie godzę się, aby wyręczano moje sumienie i decydowano za mnie co mam robić ze swoim wolnym czasem, jak mam żyć, jak mam się leczyć, jak wychowywać swoje dzieci, z kim się spotykać... W najlepszym razie MOGĘ z tych rad i zaleceń skorzystać – ale na pewno NIE MUSZĘ. Jeżeli rzeczywiście stanę kiedyś przed Panem i odpowiem za swoje wszystkie uczynki, to członkostwo w tej ani żadnej innej Organizacji nie będzie jakimkolwiek czynnikiem łagodzącym ani usprawiedliwiającym. Tak samo, nie wiem jak bym się wytłumaczył w dniu sądu, jeżeli okazało by się, że stosowałem rady Ciała Kierowniczego, które nie do końca były zgodne z wolą Pana (Ciekawe jaką minę zrobił by Pan jakbym powiedział, że robiłem tak bo to CK mi kazało. Prawdopodobnie zapytał by mnie, gdzie miałem swój rozum i sumienie).
Był czas, że w obecnym zborze mieliśmy grupę fantastycznych przyjaciół z którymi nieco się przyjaźniliśmy, jednak upływ czasu i to, że przestaliśmy pojawiać się na zbiórkach i coraz rzadziej na zebraniach spowodowało, że teraz wymieniamy ze sobą co najwyżej grzecznościowe „cześć, co słychać” – tak więc problem nieuniknionego ostracyzmu ze strony zboru praktycznie by nas nie dotyczył, bo już dziś kontakty z wszystkimi mamy bardzo minimalne. Natomiast jestem pewien, że ostracyzm ze strony mojej Rodzimy będzie okazany z całą mocą – jednak nie obawiam się go z uwagi na utratę jakiś więzi, bo już teraz takowych właściwie w ogóle nie ma – o czym już pisałem. Jedną moją obawą jest wpływ na nasz interes z Rodzicami i to, że nasze być albo nie być w Organizacji ma na to wpływ – jest to na chwilę obecną jedyna kwestia, która trzyma nas w naszym zborze. Ze strony rodziny mojej Żony jeżeli jakiś ostracyzm by występował, to był by on na pewno w znacznie łagodniejszej cywilizowanej formie niż ze strony moich Rodziców (W moim opowiadaniu celowo nie podaję szczegółów związanych z Rodziną mojej Żony, ponieważ jest to moje opowiadanie a nie Jej. Nie oznacza to jednak, że Żona do opowiadania nie ma nic ciekawego – zapewniam, że historie mojej Żony i Jej Rodziny są równie albo jeszcze bardziej ciekawe).
Jestem w dość sporej „kropce” jeśli chodzi o wychowanie dzieci. Mam świadomość upływającego czasu i tego, że dobrze by było nie robić dziecku wody z mózgu.
Z jednej strony dziecko nie chodzi na religię w szkole, bo ”jesteśmy ŚJ”. Z drugiej jednak strony dziecko jest coraz starsze i nie jest głupie – dziecko wie i rozumie, że żeby być ŚJ nie wystarczy tylko nie chodzić na religię a chodzić tylko raz na jakiś czas w niedzielę na zebranie. Jak koledzy albo koleżanki pytają czy przyjdzie na urodziny, to odpowiada, że nie pójdzie bo jest ŚJ. Co jednak będzie jak podejmiemy jakieś decyzje? Co dziecko wtedy będzie mówiło kolegom i koleżankom w szkole? (Oczywiście co by nie było nie zamierzam zapisywać dziecka na religię – nie chcę wchodzić z deszczu pod rynnę. Aczkolwiek szanuję decyzje osób, które być może takie decyzje podjęły). Na tyle ile pozwala mi czas korzystałem w tej sprawie z przeżyć innych forumowiczów:
https://sjwp.pl/dziecinstwo-i-dorastanie-wsrod-sj/wychowywanie-dzieci-po-odejsciu-kwestie-praktyczne/https://sjwp.pl/dziecinstwo-i-dorastanie-wsrod-sj/materialy-pomocne-przy-wychowywaniu-dzieci-dla-przebudzonych-rodzicow/https://sjwp.pl/dziecinstwo-i-dorastanie-wsrod-sj/kontakty-dziecka-z-dziadkami-swiadkami/Dziękuję wszystkim autorom tych postów za pomocne dla mnie materiały i myśli, ale przyznam, że sam nie mam jeszcze wyrobionego zdania w tej kwestii (co mnie boli). Być może ktoś z Was mi coś poradzi w tej ważnej dla mnie spawie.
Zbliżając się do końca mojego przydługiego opowiadania proszę abyście wybaczyli mi mój być może chaotyczny i rozwlekły styl pisania – nigdy nie miałem w tym zakresie specjalnych humanistycznych umiejętności (mój szczyt życiowych osiągnięć w tym zakresie, to co najwyżej 5 minutowy punkt w Szkole Teokratycznej, który przedstawiałem zestresowany zazwyczaj z kartki po uprzednich 2 tygodniowych intensywnych przygotowaniach).
*Imię i Nazwisko jest oczywiście fikcyjne