Gdy już byłam prawie dorosła, dowiedziałam się, że moja wyrocznia, mój idol, mój guru czyli mój dziadek, molestował przez lata małą dziewczynkę. Która gdy miała niespełna 13 lat, poroniła , a gdy do siebie doszła uciekła z domu.
To była sierota z rodziny, którą razem z żoną wzięli na wychowanie, miał być jej rodzicem, a był oprawcą.
Gdy się o tym dowiedziałam, dwa dni wymiotowałam na okrągło. Na szczęście mnie nic złego z jego strony nic nie spotkało, ale na samą myśl, że mnie dotykał, pomagał się ubierać, całował na dobranoc dostawałam mdłości.
Nagle człowiek który budował mój kręgosłup moralny, okazał się sk...em. Jakiś czas zastanawiałam się..co dalej ze mną, czy też jestem zła? Unikałam go, na ile mogłam, zwyczajnie nim gardziłam.
Co na to jego dzieci? Jak katolicka część powiedziała, że nadal jest ich ojcem, ale woleli aby nim nie był. O dziwo świadkowska tego do siebie nie dopuściła, powiedziała że to zemsta głupiej dziewuchy.
Bo to ich tatuś, taki przykładny obywatel i dobry sąsiad.