Kolejna osoba od moralizowania, która nie wie, nie zna się, ale się wypowie. Kradzież by była, jakby z tego czerpał zyski. PoProstuJa czy ty nigdy nikomu nie pożyczyłaś żadnej książki?
Terebint teraz to mnie swoją interpretacją kradzieży powaliłeś na kolana!
Jeśli ZA DARMO rozpowszechnię NIE SWOJĄ książkę 1000 osobom, to znaczy, że jest ok, bo nie dostałam za to kasy?! Ale autor też nie dostał kasy i właśnie w tym upatruję cały problem.
A tematem właśnie się interesowałam. Czytałam relacje autorów książek, którzy pisali, że za wiele miesięcy swojej pracy przy pisaniu książki dostawali maksymalnie 7000 zł.
Rozmawiałam też ze znanym w Polsce działaczem/celebrytą, który napisał książkę na zlecenie znanego wydawnictwa podróżniczego. Powiedział, że za każdy egzemplarz sprzedanej książki otrzymuje ok. 8% jej ceny. Przy założeniu, że książka kosztuje 40 zł, to jak łatwo policzyć za jeden egzemplarz do jego kieszeni "wpada" 3,20 zł. Żeby zarobić choćby 3200 zł musi sprzedać się aż 1000 książek. Przy założeniu, że ktoś zrobi "przysługę" autorowi i rozpowszechni jego książkę w Internecie, wtedy autor może nawet tych 3000 zł nie zarobić.
No chyba, że ktoś pisze dzieło, które sprzedaje się w milionach egzemplarzy... wtedy się dorobi... tylko, że w milionowych nakładach najczęściej sprzedają się Biblie i życiorysy amerykańskich polityków.
Jeśli założymy, że ktoś napisał książkę "z głowy" i treść podyktowała mu jego wyobraźnia, to zainwestował w pisanie książki głównie swój czas.
Jeśli natomiast człowiek pisze książkę na podstawie wywiadów z ludźmi, to domyslamy się, że musiał poświęcić na to mnóstwo swojego czasu, zarzucić inne obowiązki zawodowe na jakiś czas, ponosić ogromne koszty związane z wyjazdami, zakwaterowaniem w nowym miejscu itd. Być może koszty te ponosi jego pracodawca, ale tak czy siak są one duże.
Poświęca 4 lata życia po to, żeby ktoś w ramach "przysługi" zabrał mu jego należny dochód.
W takiej sytuacji nie opłaca się pisać, badać, analizować... bo może się okazać, że pisarz nawet nie otrzyma zwrotu kosztów, które poniósł.
Na książce "Sodoma" podana jest informacja, że można ją udostępniać "osobom bliskim lub osobiście znanym. Ale nie publikuj jej w Internecie. (...) A kopiując ją, rób to jedynie na użytek osobisty".
Oznacza to, że można pożyczać książkę swoim znajomym (co i ja czynię pożyczając im papierowe publikacje), ale chyba nie oznacza, że mam ją nielegalnie udostepniać wszystkim przez Internet (no chyba, że ktoś ma 10 tysięcy znajomych i każdego zna osobiście... no to wtedy szacun).
Mi już nawet nie chodzi o moralizowanie i wskazywanie na przykazanie "nie kradnij".
Mi chodzi o to, że uważam, że "godzien jest pracownik swojej zapłaty".
Nie wiem. Poczytam to zobaczę, ale jak pisałem wcześniej nie wierzę, że jedna z najbardziej tajemniczych instytucji nagle otwiera swoje serce i duszę przed obcym człowiekiem i zwierza mu się ze wszystkiego.
Odbijając do Ciebie Terebint złośliwie piłeczkę, tak jak to uczyniłeś w moją stronę, mogłabym zacząć zdanie od:
"Nie mam książki, nie czytałem jej, nie znam się, ale się wypowiem".
Dokładnie tak robią Świadkowie - "Nie, nie widziałem nagrania z przesłuchania przed Komisją Australijską, nie czytałem artykułów o pedofilii wśród Świadków, ale jestem pewien, że to są kłamstwa dziennikarzy i że to niemożliwe żeby w organizacji Świadków była pedofilia".
Dodam, że autor książki pisał o niektórych przedstawicielach kleru z którymi rozmawiał jako o ludziach wyjątkowo gadatliwych, którzy bardzo chętnie opowiadali o wielu szczegółach dotyczących Watykanu. Ponadto trzeba mieć umiejętność rozmawiania z ludźmi, potrafić zdobyć ich zaufanie. Dlatego nie każdy "Zdzichu spod budki z piwem" może (i potrafi) napisać taką książkę.
Gdy przeczytam ją w całości, to może zamieszczę jakieś dodatkowe ciekawostki na jej temat.