Żadnych psychotropów.
Tak Trinity, masz rację, gdybym się zabił, dałbym Świadkom pożywkę i atut w dyskusji pt. "Jak kończą odstępcy".
No ale moje kontakty z mamą są ciężkie. Ponieważ jestem jedynakiem, całą swoją miłość poświęciła mi i zrobiła wszystko, abym został świadkiem. Chodziłem na wszystkie zebrania, studium Biblii każdego tygodnia, wszystkie pamiątki, zgromadzenia, itp. To był jej życiowy cel, a ja ją zawiodłem. Wiem, że płacze na zebraniach, gdy poruszany jest jakiś temat o wychowywaniu (tresurze) dzieci na kolejnych akolitów. Poza tym wiecie, jak to jest w zborze. Inni ją wytykają palcem, bo jej się nie udało utrzymać dziecka w sekcie (stare zborowe matrony są bezlitosne pod tym względem). Więc jej jest smutno i zapewne całą tę historię uważa za swoją życiową porażkę.
Oczywiście nie mogę z tym nic zrobić, a do sekty Świadków Jehowy nie wrócę nigdy. Czasem tylko ogarnia smutek, że nie mogliśmy być rodziną katolicką i nie robić z religii kwestii życia i śmierci. Także sytuacja jest patowa, odwiedzam ją raz w tygodniu i widzę, że chciałaby jakoś zagaić temat. Ja natomiast nie chcę już nic mówić, bo jak dotąd wszelkie próby rozmowy kończyły się zwykłą pyskówką, gdy moje argumenty były zbywane śmiechem lub zwykłym paleniem głupa. Świadek Jehowy nie potrafi dyskutować na poziomie, gdy nie jest w swojej strefie komfortu, tzn. nie może się podeprzeć literaturą i przekładem Nowego Świata.
Jakoś przeżyłem tę sobotę i niedzielę; jutro muszę stawić czoła nowemu tygodniowi.
Dzięki wszystkim za odpowiedzi i pomoc, wiem, że mogę na was liczyć. Jesteście wspaniali.