próbuję sobie wyobrazić od strony psychologicznej co mogło dziać się w głowie "wykluczonego głoszącego ewangelię made in brooklyn"
wyżej zacytowano doniesienie ze strażnicy z 1952 a więc krótko po wprowadzeniu rewolucyjnie nowej instytucji wykluczania...
myślę więc że tacy wykluczeni po prostu nie przyjmowali do wiadomości że zostali wykluczeni a samo wykluczenie własnej osoby prawdopodobnie potraktowali albo jako czyjąś niesprawiedliwą samowolkę albo ewentualnie jako potraktowali jako nietypową próbę wiary
zauważmy że wcześniej wykluczenia nie tylko nie były praktykowane ale nawet starsza literatura potępiała próbę tworzenia "inkwizycyjnych sądów" (niedawno Roszada w innych wątkach podał cytaty) a dodatkowo w tamtych czasach w wielu zborach znaczną część a nawet większość głosicieli stanowili pomazańcy, gdyż drugie owce zbierano dopiero od 17 lat
wyobraźmy sobie zatem jakiegoś 50latka, pomazańca, od 30 lat służącego Jehowie, którego "samowolnie" wykluczył jakiś niedawno (np. 7 lat wcześniej) ochrzczony przedstawiciel drugich owiec;
taki pomazaniec myśli sobie: "ja mam namaszczenie od (bezosobowego bo bezosobowego ale od) ducha świętego, jestem pomazańcem a taka druga owca samowolnie mnie wyklucza, "bo coś tam" - przecież to jawna herezja i nieposłuszeństwo duchowi świętemu... No cóż, może Jehowa chce wypróbować moją wiarę, ja dalej wierzę w Jehowe i w ofiarę okupu Jezusa, więc nadal będę głosić, niezależnie od tego że uzurpatorzy z drugich owiec zniesławiają mnie, nazywając wykluczonym ze społeczności..."