To proste. Głoszenie nie przynosi już właściwie żadnych efektów. Faktyczne przyjście do zboru nowych osób to za małe zasilenie szeregów nawet łącznie z dziećmi świadków, bo liczba nieczynnych, odłączających się i wykluczanych jest większa. Ludzie w tej społeczności mają coraz więcej własnych problemów, na które organizacja nie umie nic zaradzić, ich poziom frustracji rośnie, aż osiąga masę krytyczną i coś pęka. Porady by więcej głosić, modlić się czy studiować Biblię są nieżyciowe i durne. Organizacja sama w dużej mierze stwarza problemy głosicieli stawiając przed nimi wymagania, których nie mają chęci spełnić, wciąż słysząc że robią za mało dla Boga. Spirala błędnego koła nakręca się i tworzy problemy wtórne. Do tego dochodzi niska samoocena również tworzona przez obraz jaki podaje WTS i stąd prosta droga by zwariować lub się przebudzić. Niestety latami wtłaczany intelektualno-"duchowy" chłam robi swoje i człowiek tam będący czuje się tak osaczony, że nie jest w stanie wykonać najmniejszego ruchu, by zacząć się uwalniać. Czasem to się udaje, ale póki co są to jednostkowe przypadki, nie ma więc mowy o masowym exodusie. Następują jakieś zdarzenia w życiu głosiciela, które otwierają mu oczy i już nie może ich zbagatelizować. Najczęściej jednak jest to powolne odpływanie od zboru na skutek braku motywacji do udzielania się, obowiązki rodzinne, zabieganie o pieniądz, lenistwo itp.