Przypomina mi się opowiadanie jednej pary exŚJ z Gdańska.
Otóż mieli oni dwoje małych dzieci.
Dzieci jak to dzieci bardzo nudziły się na zebraniu, marudziły, chciały chodzić po sali w trakcie zebrań a nawet płakały z nudów gdy były przetrzymywane siłą na krześle.
Rodzice dostawali ochrzan od starszych, że źle wychowują dzieci. A oni po prostu ich nie bili, jak pewnie inni.
No i znaleźli wyjście. Przestali przyprowadzać dzieci na zebrania (miały po 2-4 latka) zostawiając je u rodziców i teściów, którzy nie byli ŚJ. Po prostu by im i innym nie przeszkadzały.
No i po kilku zebraniach zaczęło się. Dlaczego nie wychowują dzieci 'w prawdzie'?
Dlaczego pozbawiają ich życiodajnego pokarmu. Pretensje i napomnienia od starszych.
No i ona znalazła kolejne wyjście z sytuacji.
Otóż w Sali Królestwa była też mała salka. Zaproponowała ona by co zebranie inna siostra z ich dziećmi i innymi (które wcale nie były lepsze) w tej salce robiła pogadanki dla nich.
Oczywiście powiedziano jej że to nieteokratyczne. Że takie reformy to się w domu przeprowadza a nie w zborze. Że dzieci trzeba wychowywać teokratycznie itp. itd.
No i po jakimś czasie zrozumieli, że to nie dla nich taka niereformowalna instytucja.
Na dodatek zauważyli, że w zborze są kliki.
Oni należeli do ubogich i zauważyli, że majętni ŚJ trzymają się ze sobą, a oni są na uboczu.
Mało tego, jak Tomek stracił pracę i prosił jednego z braci by go zatrudnił w swej firmie budowlanej to usłyszał:
Bracie, ja nie zatrudniam braci, bo jak mi człowiek ze świata nawali, to go wyrzucam na 'zbity pysk'.
A jakbym brata musiał wyrzucić, to miałbym problemy 'moralne', a dwa naciski ze zboru, dlaczego brata zwalniam.
No i ujrzeli z czasem organizację w całej krasie.