Tu się z Tobą zgadzamy jak najbardziej. Dlatego my sobie spokojnie żyjemy czekając na to co jest obiecane w Biblii. Tak żyje też wielu świadków dzisiaj.
To dobrze, że wielu świadków żyje obecnie normalnie, bez szaleństw typu: muszę zrezygnować z pracy, bo koliduje z zebraniami albo bo służba pionierska ważniejsza. Znałam osoby, które z takich powodów rezygnowały z pracy i wychodziły na tym, jak Zabłocki na mydle. Znam pionierkę, która kilkanaście lat temu sprzedała mieszkanie (a było to wszystko, co miała) i pojechała w góry na tereny słabo opracowane, no bo armagedon tuż, tuż. Arnagedon nie nadszedł, a ona zaczadziła się podczas kąpieli (mieszkała tam u jakiejś siostry) i straciła pamięć. Musiała wrócić z tych gór, nie miała mieszkania i za bardzo nie miała środków do życia. Na szczęście pamięć odzyskała i ktoś jej załatwił pracę (jako sprzątaczka), tak żeby chociaż miała emeryturę. Dziś nie ma rodziny, bo dzieci wykluczone czy tam same się odłączyły, nie ma własnego dachu nad głową, ma tylko najniższą emeryturę, która nie starcza na życie, więc musi dorabiać sprzątaniem u ludzi. Póki ma siłę, to jeszcze, jeszcze, a co będzie, jak sił zabraknie? W Stanach powiadają: kto cię okłamuje, ten cię w końcu okradnie. I nie chodzi tylko o pieniądze, chodzi też np. o czas. Wielokrotnie byłam wściekła, że zmarnowałam tyle czasu na mrzonki, ale sobie myślę: mogło być gorzej. Mogli mnie okraść z majątku albo z życia (ile osób oddało życie za coś, co teraz jest starym światłem?).
Ja jestem generalnie tolerancyjna, nie przeszkadzają mi wierzenia ludzi (jeden wierzy w rok 1914, drugi w Izraelitów w Ameryce w czasach przed naszą, a trzeci w ojca dyrektora pewnego radia), dlatego mam znajomych w różnych denominacjach. Natomiast jestem już wyczulona, gdy ktoś w imię religii nakłania mnie, by z czegoś rezygnować, czegoś się wyrzekać etc.
Może koniec świata będzie jutro, może pojutrze, a może za 500 lat. Tak czy inaczej moim zdaniem należy żyć normalnie, uczciwie, bez popadania w jakiś obłęd.