Jeszcze jako świadkini miałam nieco szybszy bieg myśli niż akcja na zebraniu i żeby się czymś zająć, nałogowo czytałam inne czasopisma, które miałam przezornie schowane w świadkowskiej okładce. Wiem, szał i czad, ale cóż począć, lubię życie na krawędzi
Później proceder nabrał większego rozmachu i ostatecznie na ostatnim moim zebraniu (a to była akurat Pamiątka) siedziałam z Kindlem i czytałam książkę o obyczajach w czasach sułtanatu i akurat pokarm na czas słuszny był taki, że opisywała seksualne wybryki sułtanów.
Z przekonaniem twierdziłam, że muszę się uczyć/dłużej zostać w pracy i zdarzało się to najczęściej w dni zebrań. Po prostu przypadek lub działania podstępnego Szatana, węża pradawnego!
Pamiętam, ze jako kilkulatka modliłam się przez snem i na koniec przeżegnywałam się, bo bałam się, że jednak na zebraniach nie mówią wszystkiego, a inni tak właśnie robią i co jeśli inni mają rację? Nie chciałam się narazić Bogu
Jak na zebraniu modlitwa była dłuższa niż całe zebranie i zawierała streszczenie wszystkich punktów (chyba na wypadek gdyby Bóg potrzebował takiego podsumowania), to zaczynałam w myślach zajmować się czymś innym, czasami się ostentacyjnie prostowałam. Taki mały buncik.
A do tego godziny w sprawozdaniu mnożyłam lepiej niż Jezus chleb i ryby
Wiem, szału nie ma, ale jak na córkę nadzorcy i spadkobierczynię duchowego dziedzictwa kilku pokoleń świadków, czułam się jak zło wcielone.