Brat Bogumił. Epizod specjalny:
I niech przeklęci będą ci, którzy dzieci przeprowadzają przez ogień!
1.„Nie możesz pozwolić, by któregokolwiek z twoich potomków poświęcono Molochowi”.
(Kapłańska 18:21; PNŚ)
Przepływające po nieboskłonie burzowe chmury z wolna przysłoniły wiszący na nocnym niebie księżyc, dotąd emanujący mdłym blaskiem na rozpościerające się poniżej umęczone miasto. Z okna kamienicy Bogumił Kozioł obserwował ulicę po której pospiesznie – pragnąć ukryć się przed nadciągającą ulewą – przemykały ludzkie sylwetki. Bogumił złapał się na tym, że ma ochotę na papierosa. Jednak odkąd poznał Prawdę ta i inne grzeszne przyjemności były już poza jego zasięgiem.
No, ale kielicha dalej mogę wypić – pocieszył się w myślach.
- To pomożesz mi, wujek?
Bogumił odwrócił się i zmierzył wzrokiem wyraźnie strapionego siostrzeńca, Arkadiusza, siedzącego na sofie i wyczekująco obgryzającego paznokcie.
- Podsumujmy to, co dotąd powiedziałeś. W akademiku poznałeś dziewczynę, zakochałeś się, obściskiwaliście się bez gumki i koniec końców, zaciążyła.
Arkadiusz skinął głową.
- Po tym incydencie postanowiliście być ze sobą, ale miesiąc temu przestała pokazywać się na uczelni i odtąd nie wiadomo gdzie jest i co się z nią stało. Jej komórka milczy, jej rodzice i znajomi nic nie wiedzą, dziewczyna zapadła się pod ziemię.
- Policję zawiadomiono, ale sam wiesz wujek, jaka potrafi być policja. Niby Sylwii szukają, lecz efektów nie ma. No to pomyślałem, że zwrócę się do ciebie. W końcu rodzina jesteś, jakieś doświadczenie w tej branży masz, znajomości masz, może byś pomógł?
Bogumił zamyślił się. Propozycja bratanka niezmiernie go korciła. Czasy spędzone w służbach bezpieczeństwa napawały sentymentem, choć był to pod wieloma względami mroczny etap jego żywota i oby Jehowa wybaczył wszystkie popełnione wówczas grzechy. Ale z drugiej strony, nie ma co ukrywać, lubił tę fuchę, znał się na niej. Perspektywa śledztwa i powrotu do służby choćby i po cywilnemu, sprawiała że krew zaczynała mu szybciej krążyć w żyłach. Właściwie czemu nie, będzie jak za starych dobrych czasów.
- Pomogę – stwierdził – ale musisz sobie teraz wszystko przypomnieć – Bogumił podszedł do stolika i dolał sobie kawy, by przepędzić zmęczenie i wzmocnić przytomność umysłu. - Na początek powiedz mi co z tej Sylwii za dziewczyna, jak się poznaliście, jakbyś ją opisał?
- No poznaliśmy się na uczelni. Ja zacząłem studiować zarządzanie i kulturoznawstwo, a ona polonistykę.
Bogumił wybuchnął śmiechem.
- Jeszcze raz: co studiujesz?
Arkadiusz speszył się.
- No, zarządzanie. A na drugi kulturoznawstwo.
Bogumił znów się roześmiał.
- Oj, chłopie, łatwo to ty pod względem zawodowym mieć nie będziesz. Naucz się zawczasu pedałować pod górkę, bo całe życie upłynie ci na tej aktywności. No, ale mów, jakie wrażenie na tobie sprawiała, jakbyś ją opisał, jaka była z charakteru, czy coś w niej zapowiadało, że może pewnego dnia rzucić wszystko i zniknąć?
- No blondynka taka, w moim wieku, średniego wzrostu, szczupła; to z wyglądu. A przed zaginięciem faktycznie się zmieniła, stała się zamknięta w sobie. Gdy ją poznałem interesowała różnymi cywilizacjami, filozofią, religiami zwłaszcza. I o ile na początku było to niewinne, bo tylko czytała różne książki, o tyle krótko przed zaginięciem zaczęła się spotykać z pewnymi ludźmi. I wtedy też zaczęła się stopniowo izolować ode mnie i od znajomych.
- Z jakimi ludźmi?
- No tacy normalni, jak studenci się ubierali i w podobnym wieku, nie do odróżnienia od całej reszty. Ale inni gadali o nich, że należą do jakiejś sekty i przychodzą na uniwerek nas werbować. A że Sylwia się tematami religijnymi interesowała, to zaczęła być coraz częściej widziana w ich towarzystwie.
- O ile interesowanie się Bogiem i religią to rzecz przyrodzona człowiekowi i chwalebna, o tyle sekty to już prawdziwe zagrożenie – stwierdził Bogumił – jak miała potrzeby duchowe, to powinna była poprosić o studium ze Świadkami Jehowy. Tobie zresztą też by się przydało, podobnie jak i twojej matce... Dobra, mów co dalej. Co zrobiłeś jako chłop, gdy usłyszałeś, że twoja kobieta szlaja się z jakimiś typami spod ciemnej gwiazdy?
- No rzecz w tym, że niewiele, bo mi zagroziła, że jak będę się wtrącał w jej osobiste sprawy, to z nami koniec. Bo ona chce związku, ale chce też przestrzeni dla siebie oraz swoich prywatnych znajomych.
- I ty na to przystałeś? Oj, Areczku, ty dupa jesteś, a nie chłop. Baba kręci tobą jak bąkiem, a ty się jeszcze z tego cieszysz, nie zdając sobie sprawy, że po tej całej zabawie zostanie tylko smród do wywietrzenia. Co dalej z tą sektą?
- No spotykała się coraz częściej z nimi, a coraz rzadziej ze mną.
- Rozmawialiście o tym?
- Nie chciała. Powiedziała, że jak będę drążył, to mnie zostawi. No to skupiliśmy się na tym co nas łączy, a nie dzieli.
- A z zaginięciem jak było?
- Przychodzę na uczelnię, a jej nigdzie nie ma. Po zajęciach idę do akademika i też jej nikt nie widział. No to dzwonię do jej rodziców i po naszych wspólnych znajomych i też nikt nic nie wie. Zapadła się pod ziemię. I tak to trwa do dziś.
- A o tej sekcie co możesz powiedzieć? Pamiętasz twarze tych co z nią przebywali, jakieś znaki szczególne, stroje, gesty, przedmioty?
- Zniknięcie Sylwii zbiegło się z ich zniknięciem z okolicy. Ale kiedyś znalazłem u niej na biurku taką ulotkę…
Podał Bogumiłowi amatorsko wydrukowany traktat. Było w nim sporo hipisowsko-ezoterycznego pieprzenia oraz fotografia na której widniał pewien brodaty mężczyzna, którego Bogumił skądś kojarzył. Była to broszurka rocznicowa, upamiętniająca datę narodzin owego mężczyzny, określonego tam egzotycznym mianem: Swami Maidrzaich. Oprócz tego żadnych innych nazwisk ani danych kontaktowych.
- Skądś znam tę mordę – stwierdził. - Będę się musiał w tej sprawie skonsultować z Franciszkiem.
2.Franciszek Ubecki przyjął Bogumiła w salonie udekorowanym łbami upolowanych przez niego dzikich zwierząt, aczkolwiek na honorowym miejscu wisiał kolorowy portret Bieruta, zaś z głośnika gramofonu rozlewały się po mieszkaniu dźwięki Międzynarodówki. Franciszek był przewodniczącym kółka łowieckiego do którego należał również Bogumił i reszta dobrych towarzyszy z poprzedniego ustroju. Ubecki był po całości człowiekiem rodem z tamtej epoki. Pałał do niej wielkim sentymentem, a ona odwdzięczała mu się za tę miłość władzą nad teraźniejszością, konserwując bezcenne znajomości, układy i haki.
- No co cię do mnie Boguś przywiało, kamracie kochany?! - powitał wylewnie dobrego przyjaciela.
- Pamiętasz Franciszek te dni, jak razem paliliśmy teczki i pewne teczki nie zostały spalone, tylko zmieniły miejsce zamieszkania?
Franciszek mrugnął porozumiewawczo.
- Chciałbym się przekonać – Bogumił podał mu traktat – czy kojarzysz tę mordę. Niejaki Swami Maidrzaich.
Franciszek studiował w skupieniu fotografię, po czym wyszedł z pokoju. Po kilku minutach wrócił z teczką.
- Prawdziwe personalia: Rudolf Mistykowski. Ciekawa postać, nie powiem. TW. Na początku lat 60tych organizował w kraju różne osobliwe stowarzyszenia okultystyczne i wolnomyślicielskie w stylu masonerii, iluminatów i całej reszty tego tałatajstwa. Przyciągał rozmaitych oryginałów: artystów, religijnych fanatyków, wizjonerów, wariatów. W 1970 wyjechał za granicę razem z synem, Radosławem i krążył po świecie: Europa, Azja, Ameryka Południowa, Afryka. I tu zaczyna się robić ciekawie, bo w 1979 syn wrócił do kraju. Sam. Utrzymywał, że ojciec został zamordowany w Afryce. Po powrocie Radosław próbował przejąć schedę po starym i również rozkręcać rozmaite stowarzyszenia, ale nie poszło mu już tak dobrze jak Rudolfowi. Krótko po stanie wojennym wyjechał z Polski i słuch po nim zaginął.
- Czyli rodzinka TW, kosmopolitów i samozwańczych proroków? Niezła mieszanka. Obecność tej ulotki wskazywałaby na to, że junior wrócił. Dziewczyna siostrzeńca zadawała się z ludźmi, którzy kolportowali i nauczali takich treści. Zaginęła. Jest w ciąży.
- Niepokojące. A ty wiesz, Boguś, że statystyki zaginięć kobiet w ciąży i noworodków na terenie całej Polski podskoczyły w ciągu ostatnich trzech lat?
- Myślisz, że to może mieć z tym związek?
- Nie mam pojęcia, ale od razu mi się skojarzyło. Jeśli chcesz, mogę podzwonić do moich wtyk i popytać w tej sprawie oraz o tę dziewczynę.
- Byłbym zobowiązany.
3.Przeczuwał, że ruszyli już jego tropem i są blisko. Biegnąc tak bez tchu po skąpanej księżycowym blaskiem polanie, kleryk Krystian po raz kolejny poprosił w myślach Chrystusa o ratunek. Rzeczy które widział w ośrodku tej sekty...musiał o nich niezwłocznie powiadomić kurię. I policję. I wojsko. Należało położyć temu kres natychmiast i z całą bezwzględnością, inaczej wydarzy się niewyobrażalne. Lękał się również o samego siebie. Że nawet jeśli z bożą pomocą uda mu się zbiec, to już nigdy nie wymaże z pamięci makabrycznych wspomnień. Potworności czynionych przez ludzi w łapy których bał się wpaść nawet pomimo tego, że był psychicznie gotów na męczeństwo. Lękał się szczególnie jednego z nich: szybkiego niczym jaszczurka, pokrytego rytualnymi bliznami i tatuażami recydywisty-socjopaty zwanego Grzechotnikiem, o którego okrucieństwie krążyły w sekcie legendy. Zaś intuicja podpowiadała Krystianowi, że to właśnie on stoi na czele pościgu.
Wbiegł pomiędzy drzewa, gdzie po krótkim pościgu wyrosły jak spod ziemi Grzechotnik dopadł go, powalił i obezwładnił. Wkrótce dobiegli pozostali członkowie sekty. Chwycili kleryka pod ramiona i zawlekli z powrotem na polanę, gdzie wraz z towarzyszącym orszakiem czekał już w białej szacie z kapturem guru-arcykapłan, Tophet, zwany niegdyś Radosławem.
- No proszę, kto się znalazł! - Arcykapłan zrzucił kaptur. Pomimo tego, że dobiegał siedemdziesiątki był szczupły, nosił starannie przystrzyżoną brodę, a jego cera i witalność godne były trzydziestoletniego mężczyzny. Uklęknął i wziął w dłonie twarz powalonego Krystiana. Kleryk dostrzegł, że błękitne oczy arcykapłana emanują obłędem.
- Ja od początku twierdziłem – kontynuował Tophet – że coś mi w nim śmierdzi – zbliżył nos do Krystiana i wziął kilka głębokich niuchów – śmierdzi klechą! Nie chciał pić, nie chciał ćpać, nie chciał jebać i nie chciał walczyć! Słowem odrzucał wszystkie najlepsze rzeczy, które oferuje nasz pan, Moloch. A jeśli ktoś nie przychodzi korzystać i wielbić, to przychodzi szpiegować. A szpieg...to taki podgatunek zdrajcy, no nie? A jak się traktuje zdrajców, jak skończył Judasz, przypomnisz nam, uczony w piśmie klecho?
- Niech się Bóg nad wami zlituje, bo nie wiecie co czynicie – wychrypiał blady i śmiertelnie przerażony Krystian.
Zgromadzeni wybuchnęli śmiechem.
- Ależ my doskonale wiemy co robimy, chłopcze – odparł arcykapłan – Byłeś z nami, widziałeś zielony ogień, byłeś świadkiem mocy i obecności naszego pana. Naszym udziałem są doznania ekstremalne: czy to przemoc, czy to rozkosz, czy to religijna ekstaza! Litość? Spójrz na tych skurwysynów którzy cię otaczają, niedługo to ich będziesz prosić o litość, nadaremnie zresztą, bowiem tylko twój Bóg jest litościwy, nasz żadną miarą.
- „Ojcze nasz, któryś jest w niebie” – zaczął się modlić Krystian.
- No nie, znowu to – zniechęcił się Tophet – psujesz tą mantrą całą atmosferę. Wiesz co, zwiększmy twoje szanse na przeżycie. Razem poprośmy twego Boga o ratunek. W końcu jeśli istnieje, to na pewno zareaguje. Jeśli nie na twoje błagania, to może na moje wyzwanie. Ej, Boże katolików! – zawołał spoglądając w niebiosa guru – Jeśli tam jesteś, zainterweniuj i przyjdź z pomocą twemu słudze, bo za chwilę go zamęczymy! Jesteś ponoć wszechmocny, więc nie powinno ci to sprawić najmniejszego problemu!
Tophet zamilkł na chwilę.
- Sam widzisz, nie odpowiada – rzekł do Krystiana – może spróbujmy z mniej wymagającą ofertą – Boże katolików, jeśli chcesz uratować tego klechę, daj jakikolwiek znak: huk, błysk, cokolwiek! Jeden znak i włos mu z głowy nie spadnie!
I znowu nic się nie wydarzyło.
- No co jest, nawet na tyle cię nie stać?! Czy może w ogóle ci na nim nie zależy?! A może rację miał Nietzsche i umarłeś, a w niebiosach jest już tylko gnijące truchło trójcy?!
- To bluźnierstwo! - krzyknął w nagłym przypływie odwagi Krystian – za wasze czyny wszyscy traficie do piekła!
- Do piekła? A kto nas do tego piekła zaciągnie, kiedy i po co? Jak powiada Szekspir: „Piekło jest puste, a wszystkie diabły są tutaj”. Jeszcze tylko jeden rytuał i to my przejmiemy kontrolę nad światem, a ziemię pokryje tysiąc lat ciemności. Słyszysz, Jezu?! Jeszcze tylko jedno dziecko złożone w ofierze i nasz pan Moloch zstąpi, by władać tym światem przez milenium! I co z tym zrobisz, nowotestamentowy pacyfisto?! A może zwracam się nie do tego Boga co trzeba, może muszę poszerzyć audytorium, by cokolwiek się zadziało?! Więc wyzywam cię, Boże protestantów, Boże Starego Testamentu: staw czoła mi i Molochowi, pokrzyżuj nam plany póki masz jeszcze szansę! Ale uprzedzam, będziesz potrzebował przynajmniej oddziału ludzi, którzy potrafią i nie boją się pobrudzić sobie rąk, bo my z tym problemów nie mamy, czego za chwilę dostaniesz kolejny dowód!
I znowu odpowiedzią była cisza, jeśli nie liczyć delikatnego szelestu liści targanych wiatrem.
- Dobra, dosyć tego - zdecydował Tophet, widząc że kleryk znów pogrążył się w modlitwie – przybić księżula do drzewa, chcę zatańczyć nago w rytm jego jęków.
4.„Zemsta należy do mnie, ja odpłacę. W wyznaczonym czasie ich stopy się poślizgną.”
(Powt. Prawa 32:35; PNŚ)Arcykapłan spoczywał w obszernym łożu, obłożony młodymi, nagimi nałożnicami. Przed zapadnięciem w sen odprawił wszystkie rytuały zwiększające prawdopodobieństwo, iż we śnie nawiedzi go Moloch i udzieli wskazówek co do dalszych działań. Tym razem jednak nie ujrzał bóstwa o głowie byka, ani czary zielonego ognia. Nie usłyszał też drwiącego, syczącego, prześmiewczego głosu. Tym razem sen wystrzelił świadomość Topheta w przestrzeń. Mknął w górę niczym pocisk, a im wyżej był, tym więcej było wokół oślepiającego światła. W pewnej chwili tak wiele, iż światło wdzierało się pod zaciśnięte powieki, wypełniało go. Wreszcie zatrzymał się i usłyszał głos. Głos dostojny, równomierny, majestatyczny i potężny. Dobiegał z wysoka, jednak Tophet nie był w stanie podnieść opuszczonej pokornie głowy by spróbować dostrzec wypowiadającego słowa; trwał zastygły na klęczkach.
- Krew waszych ofiar woła ku mnie – obwieścił głos. - Jako odpłata za wasze okrucieństwa, pychę, bluźnierstwa, praktyki magiczne i sprzymierzenie się z mym wrogiem, Bogumił Kozioł idzie ku wam.
Arcykapłan przebudził się.
Co to miało być - pomyślał - sen, wizja? I kto to do cholery jest Bogumił Kozioł i dlaczego w ogóle powinien mnie obchodzić? Niepokojące, muszę o to zapytać medium.
5.„Nie wolno ci zostawić czarownicy przy życiu”.
(Wyjścia 22:18; PNŚ)
„I zaczęli wołać na cały głos oraz zgodnie ze swym zwyczajem robić sobie nacięcia sztyletami i dzidami, aż krew po nich spływała”.
(1. Królów 18:28; PNŚ)Zrzuciła z siebie ubranie i zupełnie naga lekkim krokiem wstąpiła na wilgotną od rosy, skąpaną księżycowym blaskiem polanę. Nie miała więcej niż 30 lat i była pod działaniem podanych jej odpowiednio wcześniej narkotyków. Zwała się Hurriya i w społeczności czcicieli Molocha pełniła funkcję medium spirytystycznego. Arcykapłan przewiązał jej oczy czarną wstęgą. Następnie na dany przez niego znak kobieta uklękła, zaś mężczyźni z obnażonymi nożami w dłoniach otoczyli ją kołem. Nieco z tyłu trzymali się muzykanci z bębenkami, wybijający na instrumentach rytm i zawodzący w starodawnym języku. Na kolejny dany przez arcykapłana rozkaz otaczający medium mężczyźni poczęli nacinać przeguby nożami, kierując ściekającą krew na klęczącą kobietę i wykrzykując przy tym słowa w nieznanym języku. Wraz z upływem czasu ciało medium stawało się coraz bardziej drgające i ekstatyczne.
- Prorokuj! - zawołał wreszcie Tophet, uznając że można przejść do kolejnej części rytuału – co widzisz?!
- Kozioł! - wykrzyknęła.
- Czarny?! Czarny to dla nas dobry znak!
- Nie, tego się strzeż! Ten jest z jakiegoś powodu...Bogu miły!
Po czym medium upadło na ziemię i popadło w bezwartościowy bełkot. Arcykapłan ściągnął jej z oczu wstęgę i polecił uspokoić, uznając rytuał za zakończony. Dwóch mężczyzn położyło więc kobietę na noszach i poniosło do ośrodka, podczas gdy medium majaczyło w najlepsze, że to co się dzieje i tak nie ma większego znaczenia, bo otaczający świat to fikcja, wolna wola nie istnieje, a oni sami są zaledwie bohaterami internetowego serialu prozatorskiego odgrywanego wedle ułożonego wcześniej scenariusza.
Znów to imię - pomyślał guru - a więc coś faktycznie jest na rzeczy i trzeba działać.
Przystąpił do Grzechotnika, kładąc mu dłonie na ramionach. Przytknął czoło do czoła łysego nożownika, po czym z twarzą przy jego twarzy wychrypiał głosem w którym przebrzmiewała zduszona wściekłość:
- Bogumił…Kozioł… Kimkolwiek jest i gdziekolwiek jest, chcę jego głowy. Wytrop go używając do tego wszelkich koniecznych metod: naturalnych i nadnaturalnych. Ruszaj natychmiast i niech Moloch ci pobłogosławi.
- Będzie wedle twej woli, arcykapłanie.
6.Grzechotnik śledził Bogumiła i Arkadiusza, gdy ci zapuścili się w najbardziej menelski region miasta: słynący z wysokiej przestępczości, narkomanii, bezrobocia i pustostanów. Godziny mijały, a im wciąż nie udało się wpaść na trop. Zaś ich prześladowca obserwował, oceniał i wyczekiwał dogodnego momentu do ataku. Okazja nadarzyła się na opustoszałej ulicy, przyspieszył kroku pragnąć uderzyć od tyłu, jednak Bogumił zorientował się w porę
- Arek, przejdź na drugą stronę ulicy! - zawołał, po czym sięgnął za pazuchę płaszcza po pałę policyjną.
Grzechotnik skoczył, lecz Bogumił zdążył zrobić unik. Mierzyli się teraz spojrzeniami. Grzechotnik wymierzył w Bogumiła ostrze noża, wykonując palcem gest podrzynania gardła. Zasyczał i uśmiechnął się makabrycznie, prezentując zaostrzone pilnikiem kły.
Zaczęli krążyć wokół siebie po opustoszałej ulicy na zgiętych kolanach, niczym dwa drapieżniki w każdej chwili gotowe do ataku bądź uniku. Kołowali wciąż i wciąż skracając dystans, wreszcie Grzechotnik ruszył, Bogumił jednak był na to gotów, celnym ciosem pałki w nadgarstek wytrącił przeciwnikowi broń i nim ten zdążył sięgnąć po kolejną, uderzył go wolną ręką w tchawicę. Ciosu owego nauczył się niegdyś w Moskwie od szkoleniowców z KGB.
Grzechotnik upadł na kolana nie mogąc złapać oddechu, zaś Bogumił zakończył starcie nokautującym przeciwnika kopem na twarz.
- Łał, ale jazda, ale numer! - zawołał Arkadiusz – Dałeś mu radę wujek i to w jakim stylu!
- Nie gadaj, tylko pomóż mi zataszczyć to gówno do bagażnika zanim ktoś nas zobaczy! Za nogi złap. Wystarczy spojrzeć na tę mordę i tatuaże, by zorientować się, że ten gagatek jest w to umoczony. Znam w okolicy pewien dyskretny pustostan gdzie będziemy go mogli w spokoju przesłuchać.
7.Donatiya, zwana niegdyś Sylwią spacerowała po ogrodzie w towarzystwie nieodłącznej służki, będącej również akuszerką. Sam arcykapłan zarządził, by mieć na brzemienną nieustannie oko i otoczyć ją łagodzącą nastrój kwarantanną informacyjną. Wyznawała bowiem religię inną niż cała reszta sekty, nawet nie zdając sobie z tego sprawy, podobnie jak i ze zdarzeń które rozgrywały się wokół oraz z prawdziwych intencji guru. Tophet wyczuł jakie ma Sylwia intelektualne i emocjonalne potrzeby, po czym zaspokoił je odpowiednią, szytą na jej miarę retoryką. Oczywiście w pewnym momencie zasłona miała opaść, konfrontując dziewczynę z brutalną prawdą, jednak wtedy miało być już za późno, by zawrócić bieg spraw.
- Mój panie – ukłoniła się w ślad za służką, dostrzegając iż arcykapłan idzie ku nim.
- Ależ nie trzeba, córko, nie trzeba – rzekł dobrotliwie - Nie musisz już zabiegać o błogosławieństwo w żadnej formie, bowiem to twój stan błogosławi nas wszystkich. Jak się ma uświęcone dziecię, które poprowadzi nas ku wiekuistej jasności?
- Kopie. Chce już wyjść na ten świat i zmienić jego oblicze.
- Jeszcze tylko kilka dni, córko. Kilka dni.
- Ojcze, opowiedz mi proszę jeszcze raz o tym, co się wówczas wydarzy.
Tophet uśmiechnął się, wziął ją pod rękę, po czym jak zawsze w podobnej sytuacji zaczął pierd** od rzeczy, konstruując na poczekaniu narrację w którą najzupełniej dowolnie wplatał: religie, doktryny oraz mitologie z całego świata. Dziewczyna słuchała jak urzeczona. Wyraziła tylko smutek, że w tym nowym świecie nie będzie wraz z nią ojca dziecka, Arkadiusza. Guru pocieszył ją, że ma teraz wokół siebie pod dostatkiem braci i sióstr duchowych. Zaś jeśli takie będzie życzenie Boga światła, Belenusa, to będzie im dane spotkać się ponownie. Po czym pożegnał ją czule i wrócił do swoich obowiązków, to znaczy przygotowań związanych z nadchodzącym rytuałem przyzwania na świat Molocha, który pogrąży ziemię w tysiącletnich ciemnościach i orgii nieustającego okrucieństwa.
8.Po odzyskaniu świadomości Grzechotnik zorientował się, że leży na brzuchu rozpięty na stole. Ręce ma przywiązane do przybitych do rogów mebla gwoździ. Zwisające z mebla nogi również były unieruchomione. Rozejrzał się na tyle na ile umożliwiała pozycja, uzmysławiając sobie, że znajduje w jakiegoś rodzaju opuszczonym pustostanie, być może melinie po której walały się puste butelki i cała reszta podobnego syfu. Chciał krzyknąć, jednak uniemożliwiał mu to knebel. Naraz usłyszał za sobą głos:
- No proszę, śpiąca królewna się obudziła. Czy może raczej śpiewaczka, która zaraz da występ?
Bogumił Kozioł ściągnął pojmanemu knebel.
- spierd*********, nic ci nie powiem, niewierny! - odgryzł się Grzechotnik.
- Jesteś bardzo wyszczekany, jak na kogoś, kto nosi na twarzy świeży odcisk mojej podeszwy w rozmiarze jeden do jednego.
- Nie masz pojęcia w co zostałeś wmieszany, kto jest przeciwko tobie i jak to się zakończy. I z tą nieświadomością umrzesz!
- Ależ uświadom mnie, jestem bardzo ciekaw. Mam wiele pytań, zaczynając od: gdzie mogę znaleźć Sylwię Naiwniacką i Radosława Mistykowskiego?
- Nie wiesz do kogo mówisz, dziadu. Ja jestem Grzechotnik, a Grzechotnik nigdy nie kabluje. Próbowała mnie urobić psiarnia, próbował niejeden git pod celą, nikomu się nie udało. Ból to mój dobry kompan, przybijam sobie z nim piątkę za każdym razem gdy się spotykamy.
- To z pewnością ucieszy cię wieść, że zaaranżowałem wam kolejną randkę. Randkę po której wykonasz przede mną recital operowy cieniutkim falsetem.
To powiedziawszy Bogumił założył na powrót knebel, ściągnął Grzechotnikowi spodnie oraz gacie, po czym z rozmachem przyłożył mu pałką w zwisające jądra. Grzechotnik był zgodnie z deklaracjami człowiekiem obeznanym z rozmaitymi rodzajami bólu, jednak ten cios wstrząsnął jego całym ciałem, które momentalnie wyprężyło się niczym struna. Przez myśl mu przeszło, że jeśli to potrwa dłużej, to faktycznie może się złamać. A był to w istocie dopiero początek całej serii. I gdy tylko opuchnięte jądra osiągnęły rozmiar piłeczek pingpongowych Bogumił usunął knebel, zaś Grzechotnik zaczął śpiewać, wyśpiewując wszystko co tylko wiedział. Kozioł nawet nie musiał zadawać pytań, gdyż pędzący strumień świadomości pojmanego na bieżąco ujawniał wszystkie najistotniejsze informacje.
9.Bogumił Kozioł nacinał amunicję, przerabiając standardowe pociski do strzelby na dum-dum, czyli odmianę zakazaną międzynarodowymi deklaracjami przez wzgląd na jej śmiercionośną naturę.
- Wujek, muszę iść z tobą! – naciskał Arkadiusz. - Jak to będzie wyglądało, jeśli nie wezmę udziału w ratowaniu Sylwii?
- A jak to będzie wyglądało jak pójdziesz ze mną i coś ci się stanie? Twoja matka żyć mi nie da.
- Przecież nie pójdę bezbronny, dam sobie radę, zobacz co kupiłem w militariach!
Położył na stole scyzoryk, gaz pieprzowy i paralizator dystansowy.
- Tym będę zadawał sztychy i cięcia w zwarciu – wskazał scyzoryk – tym będę obezwładniał większe grupy napastników – wskazał gaz – a tym będę traktował gości, którzy będą chcieli doprowadzić do walki w zwarciu.
- Oj, Areczku, może i ty dupa jesteś, a nie chłop i może naiwny jesteś, ale serce do walki masz. Co prawda serce minus zdolności to zawsze prosta droga na cmentarz, więc umówmy się, że pojedziesz ze mną, ale będziesz się trzymał blisko, przejawiał zero inicjatywy własnej i wykonywał bez gadania wszelkie polecenia.
Arek skinął głową.
Bogumił zważył w dłoniach obrzyna, który jeszcze kilka godzin wcześniej był myśliwską dwururką.
- To jest prawdziwy argument, Areczku. Oto jest moja współczesna włócznia Pinchasa, za pomocą której usunę ohydę sprzed oblicza pańskiego – rzekł w zamyśleniu.
- Wujek, a te grawerunki wokół wylotów obu luf: „JW.ORG”, co to znaczy?
Powiem ci w wolnej chwili. A teraz idź się zdrzemnąć, musisz być wypoczęty, niedługo ruszamy.
10.
„Przejdźcie za nim przez miasto i uśmiercajcie. Niech wasze oko się nie użali i nie okazujcie współczucia”
(Ezechiela 9:5; PNŚ)
Świtało gdy Bogumił zatrzymał Poloneza nieopodal opuszczonej fabryki w której miał się odbyć rytuał przyzwania Molocha. Oprócz niego był w aucie był, rzecz jasna, Arkadiusz oraz, co bardziej zaskakujące, Grzechotnik.
- Nigdy bym nie przypuszczał, że weźmiemy ze sobą tego bandziora – stwierdził Arkadiusz.
- Spokojnie, teraz już nie stanowi zagrożenia, prawda, panie kolego? No, przypomnij nam jak się naprawdę nazywasz.
- Grzesio, proszę pana – odparł nieobecnym głosem zapytany.
- Grzesio... i od razu o ile sympatyczniej. Nie można było tak od razu, zamiast ksyw zwierzęco-więziennych? Widzisz, Areczku, jak się zmienił, jaki teraz spokojny, ułożony, posłuszny i kulturalny? Oj, gdyby nie te tatuaże, byłby z niego dobry Świadek Jehowy!
- Jak tego dokonałeś, wujek?
- Cóż mogę powiedzieć, mam rękę do ludzi.
Bogumił klepnął Grzesia w ramię, ale ten nie zareagował. Oczy miał szeroko otwarte, a spojrzenie dalekie i puste, niczym cierpiący na zespół stresu pourazowego żołnierze amerykańscy uwiecznieni na fotografiach z okresu wojny w Wietnamie.
- Zrobimy tak – wyłożył siostrzeńcowi plan Bogumił – Grzesio podejdzie do tych tam stalowych drzwi, a my zajmiemy pozycje po obu ich stronach. Wtedy zapuka, uchyli się wizjer, strażnik go rozpozna i otworzy, a wtedy ja wpadam a ty za mną i ruszamy ratować twoją narzeczoną...
- To nie jest moja narzeczona.
- Nie po to życiem ryzykuję, żebyś ty później w najlepsze uskuteczniał konkubinaty czy inne patologie. Po wszystkim ślub ma być, rozumiesz?!
Arkadiusz skinął głową, nie chcąc się kłócić w tak istotnym momencie.
- A może byśmy wujek wezwali policję?
- Po co? Jeszcze nie daj boże poginą i będą z tego problemy. Sami damy sobie radę.
- A my nie będziemy mieli problemów, jeśli tamci z naszej ręki poginą? Co z sądami, prokuraturą?
- Areczku, ci co w poprzednim ustroju prowadzili śledztwa i wydawali wyroki są aktywni do dziś, a ja z nimi wszystkimi piłem bruderszaft.
- Czyli jesteśmy bezkarni?
- Owszem.
Po czym ruszyli wykonywać plan. Grzesio zapukał, uchylił się wizjer.
- Grzechotnik! – zawołał strażnik – świetnie że jesteś, arcykapłan o ciebie pytał. Właź, rytuał się właśnie rozpoczyna.
Drzwi się otwarły, Bogumił odepchnął Grzesia, po czym stanął naprzeciw strażnika i wypalił. Ten poleciał bezwładnie w tył niczym szmaciana lalka, lądując na ścianie. Oszołomiony spojrzał na swój brzuch i zobaczył wylewające się z niego wnętrzności, efekt spotęgowany przez użycie pocisków dum-dum, którymi Bogumił miał wypełnione kieszenie płaszcza.
Ale jak to się stało? - pomyślał zszokowany strażnik – flaki na wierzchu? Moje flaki? A przecież miało być tak fajnie, miałem pieprzyć się z panienkami, brać dragi, poszerzać świadomość, a na końcu jeszcze zostać zbawionym. Jak do tego doszło? Jak przewidzieć dalekosiężne konsekwencje własnych wyborów? A może jedynym na co naprawdę mamy wpływ jest nasza postawa względem nieodgadnionego losu, a nie nasze usiłowania kształtowania go?
- Żwawo, Areczku, nie mamy czasu! - poganiał bladego niczym ściana krewniaka Bogumił.
- Wujek, a co z nim? - wskazał na leżącego strażnika.
- Nie bądź upierdliwy, zostaw go w spokoju, niech sobie umiera. A teraz idziemy!
Ruszyli korytarzami ze świadomością tego, że wystrzał zaalarmował wrogów i już za chwilę będą musieli stawić czoła kolejnym.
I tak się stało. Kultyści nadbiegali zaalarmowani, wprost na linię strzału, by po chwili ginąć rozszarpani pociskami dum-dum: pozbawiani kończyn, rozrywani na kawałki, walający się w kałużach krwi.
Tymczasem na hali arcykapłan był wkurwiony nie na żarty. Nie po to na ołtarzu Molocha palił się rytualny zielony ogień, znak jego obecności, czekając ofiary którą miała dostarczyć teraz już w pełni świadoma Sylwia, żeby cały ten plan mieli teraz zrujnować jacyś intruzi. Arcykapłan rozkazał swoim uzbrojonym w antykwaryczną broń czarnoprochową gwardzistom, by znaleźli wrogów i ich uśmiercili.
Broń czarnoprochowa...gdyby tylko mógł, załatwiłby swoim ludziom lepsze spluwy. Ale w tym kraju nawet zupełnie normalni mają utrudniony dostęp, nie mówiąc już o niezrównoważonych psychicznie i recydywistach, a głównie takich miał pod sobą. Z kolei masakrujący właśnie kultystów Bogumił Kozioł - wierny sługus poprzedniego, a zarazem nadal mającego się doskonale establishmentu - nie miał ze zdobyciem najmniejszego problemu.
Gwardziści pobiegli wykonać rozkaz, zaś Tophet omiótł wściekłym spojrzeniem rozłożoną na ołtarzu rodzicielskim nagą Sylwię.
- Co się dzieje, dlaczego ona jeszcze nie rodzi, dlaczego nie prze? - spytał akuszerkę?
- Zaparła się i nie chce. Nie możemy, panie, tak jak w horrorach, rozpruć jej brzucha?
- Nie możemy, bo to by była aborcja.
- I co z tego, panie?
- Dziecko jest dzieckiem dopiero po narodzeniu, czyli po odłączeniu od organizmu względem którego było dotąd zależne. Wcześniej nie jest człowiekiem, tylko zlepkiem komórek, który można swobodnie usuwać. To czyn moralnie neutralny, nierzadko wręcz chwalebny, zajrzyjcie do kolorowych gazet. A nas tu, k****, czyny neutralne etycznie nie interesują, my tu jesteśmy by czynić obiektywnie pojmowane zło ku chwale Molocha! Dlatego o żadnym rozpruwaniu brzucha mowy nie ma, poród ma być naturalny i już! Dziecko wychodzi, a my je od razu hop w zielony ogień, czego tu nie rozumieć?!
Tymczasem Bogumił i Arkadiusz chowali się przed ogniem nieprzyjaciół za pełniącymi rolę barykad starymi maszynami przemysłowymi, podczas gdy wrogowie nacierali. Sytuacja była zła i przydałoby się wsparcie...które chwilę później istotnie nadeszło! Nadeszło pod postacią Franciszka Ubeckiego, prowadzącego ze sobą czterech postkomuchów z kółka łowieckiego; wszyscy pod bronią.
- Ognia, towarzysze! - zagrzewał do boju – Niech te śmiecie przekonają się na własnej skórze, że kto wyciąga rękę na członka Partii, temu owa ręka zostanie odrąbana!
W ten sposób szala zwycięstwa powoli zaczęła się przechylać na stronę Bogumiła i sojuszników.
W końcu, gdy strzały zaczęły dobiegać coraz bliżej miejsca odprawiania ceremonii, akuszerka nie wytrzymała i ruszyła ku wyjściu awaryjnemu.
Arcykapłan usiłował ją powstrzymywać, więc wykrzyczała histerycznie, że ona się na taką religię - co jej nie można w spokoju praktykować bo strzelają - nie pisała. I że wciąż młoda jest i ma po co żyć. Znajdzie sobie starego pierdziela z majątkiem i okręci go wokół palca. A jak jej się tylko zachce, to go będzie zdradzać z kim chce i ile chce, nawet grupowo; bo kto jej co powie? Zresztą teraz to w modzie jest, związki poliamoryczne się nazywa. I poszła, a za nią ruszyły tłumy niedawno fanatycznie oddanych Tophetowi kultystów.
- Przyj! - krzyknął do Sylwii zły nie na żarty, czując że zwycięstwo wymyka mu się z rąk.
- Nie będę! Moje ciało, mój wybór!
Tophet po raz pierwszy od bardzo wielu lat poczuł się prawdziwie bezradny.
Miałbym przegrać tak blisko finiszu? – pomyślał z goryczą – tyle lat starań miałoby pójść jak krew w piach? Przecież ja ojca własnego w Afryce razem z kanibalami zeżarłem, żeby się Molochowi przypodobać! Zerknął na ołtarz bożka, lecz nie było już na nim zielonego płomienia, obecność zniknęła, Moloch nie znosił przegranych. Guru padł na kolana przed posągiem o byczej głowie, błagając o ostatnią szansę, o jedną jedyną nadnaturalną interwencję, która wszystko naprostuje.
Naraz poczuł, że o tył jego głowy oparło się coś zimnego i twardego.
- I gdzie teraz jest twój bóg? – zapytał Bogumił Kozioł trzymając palec na spuście obrzyna. - Może poszedł do kibla? Może wyczerpał mu się limit na karcie? Może stracił zasięg? - naigrawał się.
- Poczekaj – usiłował grać na czas guru – wciąż mam ci wiele do zaoferowania: pieniądze, kosztowności, wiedzę tajemną, powiązania!
- „Idź przecz, Szatanie” - wyrecytował Bogumił, po czym nacisnął spust.
Głowa arcykapłana eksplodowała czerwienią niczym dojrzały arbuz. Bogumił obtarł twarz z mieszanki mózgu i kawałków czaszki. Bitwa była rozstrzygnięta.
Epilog
Dziecko urodziło się zdrowe. Arkadiusz i Sylwia wzięli ślub oraz zgodzili się na studium ze Świadkami Jehowy. Robili szybkie postępy i na letnim zgromadzeniu okręgowym usymbolizowali swe oddanie Organizacji chrztem.
Bogumił ani nikt z jego otoczenia nie został pociągnięty do odpowiedzialności za masakrę w opuszczonej fabryce. Sprawę zamieciono pod dywan. Po części dlatego, że wszyscy zamieszani mieli plecy i przyjaciół na wysokich stanowiskach, po części zaś dlatego, że podobny pogański incydent - krajowi konserwatywnemu, prawicowemu, katolickiemu, krajowi z największym posągiem Jezusa na ziemi - robiłby naprawdę zły zagraniczny pijar.
Grzesio Grzechotnik ma się dobrze. Został złomiarzem. Jego koledzy twierdzą, że drugiego takiego spokojnego, ułożonego, posłusznego i kulturalnego, to ze świecą szukać!
Koniec epizodu specjalnego