Ja poniekąd straciłam rodzinę, gdy zostałam Świadkiem. Moja katolicka rodzina nie była zadowolona z tego, że przyłączam się do Świadków, której to religii nigdy nie akceptowali. Oczywiście odzywali się do mnie, ale szczególnie moja matka co chwilę powtarzała mi litanię, że muszę wierzyć w Trójcę itd. itp. To był taki chłód emocjonalny z ich strony.
Ja szukałam więc "ciepła" w zborze, ale nigdy nie znalazłam go tyle ile potrzebowałam. Znalazłam tam znajomych, którzy od czasu mojego opuszczenia jw-orga, już moimi znajomymi nie są.
Akurat tych znajomych to mi nie żal.
Żal mi serce ścisnął tylko w przypadku dwóch osób - takich, które niegdyś uważałam za przyjaciół. Jedna z owych osób ślepo zapatrzona w orga, gdy jej przez telefon powiedziałam, że się odłączyłam, stwierdziła, że w takim razie powinniśmy już zakończyć rozmowę.
Druga osoba tylko częściowo wierzy w orga, ale bardziej na zasadzie: "do jakiej innej religii mam pójść? Na tle innych religii Świadkowie wypadają najlepiej." Myślałam, że to przyjaciel. Owszem - rozmawia ze mną przez telefon, ale boi się jakichkolwiek innych kontaktów i już się nie widujemy.
Tak... w przypadku tych dwóch osób było mi smutno. Ale to trwało tylko kilka dni.
Wytłumaczyłam sobie, że najważniejsze jest MOJE dobro! I że nie będę z powodu tych dwóch osób (nie będących jednak PRAWDZIWYMI przyjaciółmi) tkwiła w sekcie!
Co do rodziny... jeszcze się odezwą. Nie wiem czy w związku z wybudzeniem się, ale pewnie będzie trzeba kiedyś jakieś formalności załatwiać itp.
Znam Świadka, który pomimo wykluczenia swojego (dorosłego) dziecka miał z nim normalny kontakt; pomaga też niektórym osobom wykluczonym mieszkającym po sąsiedzku.
Jak ktoś ma dobre serce, to nawet strażnicowe zakazy go nie złamią.
A jak ktoś ma tylko strażnicowe serce, to utrata jego towarzystwa - z powodu strażnicowego zakazu - nie jest tragedią.
Jeśli rodzina ma mnie w nosie, to po co mam się jej narzucać?!