"A większość ludzi podpisze pod groźbą pominięcia w poszukiwaniu w razie wybuchu jakiegoś kataklizmu."
Dla myślących i rozsądnych, to słaby argument.
W razie klęski lokalnej o umiarkowanym nasileniu czynników destabilizujacych system, pomoc rzeczywista przyjdzie najszybciej i pewnie od służb pomocowych.
W przypadku kataklizmów, klęsk, pandemii czy działań wojennych o szerokim spektrum, każdy będzie i tak musiał liczyć na siebie lub rodzinę oraz uzyskaną wcześniej wiedzę i zapasy, bo służby zadzialaja z dużą zwloką lub wcale...
To czy ktoś wcześniej coś podpisał czy nie, nie będzie miało zupełnie znaczenia. Istotne będzie raczej na ile jest zżyty i funkcjonował w jakiejś społeczności, która może na czas załamania chwilowego lub stałego załamania systemu, dać mu pomóc wzajemną i wsparcie...
Zbory zintegrowane rzeczywistymi relacjami emocjonalnym mogą w takiej sytuacji kolapsu społecznego, stać się faktycznym azylem.
Na wsparcie ze strony centrali mogą jednak w takich warunkach zapomnieć. Zasadą podstawową w takiej sytuacji jest "umiecie liczyć, liczcie na siebie"...
Sformalizowane, korporacyjne relacje w zborach, gdzie prym wiodą bezduszni administratorzy org., urzędnicy duchowi czekający na wytyczne z centrali (które może kiedyś nadejdą), skazują swoje owce na klęskę. Będzie liczyła się wtedy tylko wiedza, doświadczenie, inicjatywa i prawdziwe więzi emocjonalne, a z tym w zborach bywa różnie...
Lista członków zboru w systemie komputerowym, który padnie lub na nadpalonych rejestrach w ruinach sal królestwa, mogą na nic się nie zdać, bo nie są wtedy najwazniejsze...