PoProstuJa. Świetny wątek założyłaś, dający wiele do myślenia, szczególnie tym, którzy tu ukradkiem, jako śj., zaglądną.
Czytając go można poczuć prawdziwą wolność od ciasnej klatki tej sekty.
Kiedyś, założyłam wątek, co dobrego zostało nam po pobycie u śj.
Tu, śmiało można pisać o realnych korzyściach, po wyjściu stamtąd, będąc całkiem "poza" nią.
To co wymieniłaś już, to:
* lepsze samopoczucie (niewątpliwa korzyść);
* lepsze myślenie o ludziach;
* lepszy kontakt z rodziną;
* życie zgodne z własnym sumieniem, własnym "ja";
* legalne kontakty z wykluczonymi i odstępcami, bez strachu, że ktoś doniesie władzy zborowej;
* nie marnowanie czasu na głoszenie fałszywej doktryny strażnicy;
* akceptowanie swojego stylu życia, bez poczucia, że źle się żyje, bo zbór krytykuje np., kształcenie się na studiach;
* poznajemy, kto naprawdę jest naszym przyjacielem ze zboru i ilu ich tak naprawdę jest;
* oszczędność kasy.
* brak głupich spojrzeń braci ze zboru;
Pod tymi wszystkimi pozytywami, podpisuję się obydwiema rękami.
Dodam jeszcze jedną, o której nie wspomniałaś, a zapewne odczuwasz to na sobie, podobnie jak ja.
POZNAWANIE W REALU PRAWDZIWYCH, WSPANIAŁYCH LUDZI, PRAWDZIWYCH PRZYJACIÓŁ! Niekwestionowana korzyść, bo żyjemy tu i teraz, potrzebujemy rozmów, kontaktów.
Kogoś, z kim możemy dzielić się swoimi głębokimi odczuciami, po wyjściu z tej sekty.
Kogoś, kto w połowie słowa, zrozumie nas o czym mówimy i co mamy na myśli.
Jeszcze oficjalnie nie wyszłam z tej religii, aczkolwiek mentalnie, z każdym dniem oddalam się od nich z prędkością światła.
Ale już mogę poczuć, jak to jest, móc bez żadnych obaw porozmawiać, o tym co się przeżyło.
I wiedząc o tym, że nikt mi nie poradzi, w momencie, kiedy mam się mocować z prawdziwymi, życiowymi problemami:
..."zostaw wszystko w ręku Jehowy!"... Dzięki otwartości na ludzi, można zawrzeć naprawdę trwałe znajomości.
Nie tylko wśród osób, które były śj., ale również z ludźmi, którzy nimi nie byli.
Osobiście, uważam to za jedną z najważniejszych korzyści, jakie można osiągnąć, po wyjściu stamtąd.
Nie muszę znosić ludzi, którzy okazali się dla mnie prawdziwymi, trującymi toksynami, dodatkowo zatruwającymi mi umysł i życie.
I wiem, że osoby, które wybieram sobie na bliskich przyjaciół, znajomych, to nie są ludzie z "plastikowym", faryzejskim uśmiechem.
Daję sobie realne prawo na wybór, kto znajdzie się w moim bliskim otoczeniu.
Nie obowiązuje mnie już śmieszna doktryna, że nawet najsłabszy brat ze zboru, jest lepszym towarzystwem, jak najlepszy "światus".
Z którą, zresztą, nigdy się nie zgadzałam.