I nadejszła ta wiekopomna chwila...hahhaaha czyli w końcu czas się znalazł,by tu do was ponownie zawitać.
Niezwykle jestem wzruszona waszymi wpisami..naprawdę,łezka zakręciła mi się w oku..Tacy jesteście fizycznie odlegli,a zarazem tacy bliscy....
Hmm...chciałabym opowiedzieć wam moją historię,w skrócie oczywiście..chociaż czasami myślę o napisaniu książki.
Właściwie każdy z Was ma swoją,ważną,niepowtarzalną historię...A może wydamy zbiór historii "bycia w sekcie?"
Myślę,że wiele osób się przebudza,ale może warto "budzić"?
Nie,nie mam na myśli jakiegoś szkalowania,natręctwa,ale szczerego wybudzania innych,tak by wrócili do naszego Pana Jezusa Chrystusa.
Na pewno możemy się za nich modlić.....
Ok,teraz przechodzę do rzeczy.
Oto była sobie mała dziewczynka,która jak większość dzieci posiadała mamę i tatę.Mama niestety się dziećmi nie interesowała (mam dwóch braci i siostrę przyrodnią) a tata pił.Od najmłodszych lat owa dziewczynka interesowała się Bogiem (co zawdzięczała babci),często się zastanawiała kim On jest,kim jest Syn Boży,a kim Duch święty?
Im gorzej było w domu,tym bardziej lgnęła do Boga.Pewnego dnia postanowiła,że pójdzie do klasztoru..tak wyobrażała sobie służbę dla Boga.
Tak też się stało...Na początku ósmej klasy złożyła dokumenty do pewnego klasztoru,który przyjmował dziewczynki po ósmej klasie.
Rodzicom było to nawet na rękę,zwłaszcza matce,gdyż już w tym czasie rodzice byli rozwiedzeni i mieszkaliśmy już na Podkarpaciu(spod Zielonej Góry na drugi koniec Polski)
I tak również jesienią 1986 lub 1987 (szczerze nie pamiętam..hahhaa postarzałam sie-46 lat mam ) zapukały dwie pionierki..
I tak od pierwszej wizyty rozpoczęło się studium.....
Wszystko wydawało się logiczne,cudowne i piękne (wtedy przecież nie mieliśmy w ogóle dostepu do Biblii)
Suma sumarum jak dowiedziała się mama że studiuję z "kociorzami"zaczęła mnie bić,zabraniać,wyrzucać literaturę....
Oczywiście przetrwałam wszystko...do pewnego momentu.....W każdym razie w wieku 17 lat w 1989 r. na międzynarodowym zgromadzeniu w Chorzowie ochrzciłam się....Za chwilę nastąpi ciąg dalszy...
W pewnym momencie nie dałam rady (teraz zaczęłam pisać w swej osobie..hm) z moim bratem(jego gnębił ojczym) uciekliśmy do ojca z powrotem na zachód.
Po roku czasu ojciec zmienił zdanie i najpierw wyrzucił brata,póżniej mnie. Miałam 18 lat.Mieszkałam u braci.W sumie ojciec mnie po kilku miesiącach przepraszał,wracałam a za chwilę to samo...W rezultacie trzy razy wyrzucał mnie z domu,za "wiarę".
Cóż jego nałóg nie pozwalał na to,aby lgnąć do innego zycia religijnego,w którym się już zakorzeniłam.
Jak możecie sobie wyobrazić,byłam pionierką -pomocniczą. Uczyłam się zaocznie,pracowałam i pionierowałam...do momentu ucieczki.
Na Podkarpaciu przeszłam na pionierowanie stałe,bo przecież miał być zaraz Armagedon.
Nie rozumiem jak z moim analitycznym umysłem mogłam dać się wkręcić.Z drugiej strony posiadam duszę artysty,lubię malarstwo i troche maluję..
Jestem więc bardzo wrażliwą istotą..Zapewne ta strona mej osobowości stała się łatwym łupem....Patologia w domu..wiele nie trzeba...
Może dziś na tyle.....cdn....
Pozdrawiam Was bardzo serdecznie,ściskam mocno!