Był pewien brat. Można powiedzieć zborowy filantrop. Temu pomógł, tamtemu pomógł, to załatwił, tamto załatwił. Z pomocy jego korzystali w dużej mierze starsi. Kiedy było powódź 1000 lecia w 1997 r na południu kraju, to swoim samochodem zorganizował wyjazd z pomocą, bo akurat dom NO został zniszczony. No i sobie tak ten brat żył. Interes własny dobrze prosperował, a że lubił wypić. Każdy lubi, tyle że jeden mniej drugi więcej, jeden wie kiedy może drugi nie wie. Ten brat właśnie lubił więcej i nie zawsze w odpowiednim terminie, ale często ze starszymi. A jak alkohol to i przydarzyła się kiedyś temu bratu przygoda miłosna pozamałżeńska. Okazał skruchę i w zborze pozostał. Ale co to za skrucha, jak z kochanką zamieszkał zostawiając żonę i interes. Pił przy tym już nie często, ale można powiedzieć bardzo często. Mimo wszystko, dalej był śJ. Otworzył własny drugi interes, ale już chyba mniej dochodowy, bo wpadł w spiralę kredytów. Pił przy tym konkretnie dalej mieszkając z kochanką i będąc śJ. Aż stwierdził, że najlepszym rozwiązaniem dla niego będzie zawiązać sobie na szyi stryczek i tak też zrobił. Pogrzeb był z wykładem, był chowany jako przykładny brat.