Szarańcza odróżnić trzeba dwie grupy osób. 1) Przyjazd osób co w życiu pracowały, coś się nauczyły, coś osiągnęli i zrezygnowali z tego przyjeżdżając do Betel, 2) Przyjazd osób oderwanych od rzeczywistości, prosto z garnuszka i cycuni mamusi. Ci pierwsi po 10/15 latach pobytu w Betel zawsze sobie poradzą, nie ważne czy same zdecydują o wyjeździe, czy im się podziękuję. Ci drudzy niestety już raczej będą mieli problemy z poradzeniem sobie w odnalezieniu się w nowej rzeczywistości. Tyle w temacie.
Hipotetycznie, poteoretyzujmy.
Powiedzmy, że taka wybrana osoba, trafia do Betel w wieku 25 lat.
Po studiach nie jest, bo przecież musiała pionierować, brać przywileje w zborze, żeby wykazać się, że lojalnie zasługuje na miejsce w Betel.
Przechodzi, kursy, szkolenia, ale te WTS-owskie, o nauce na studiach świeckich, nie było mowy.
Tam spędza swoje następne 30 lat, poświęcając czas, siły, środki, talenty.
Oszczędności nie ma, bo i skąd, przecież pracować i zarabiać nie może, a ma tylko kieszonkowe, nie swój dach nad głową, "wikt i opierunek".
Nie ma wykształcenia odpowiedniego, żeby tak od razu trafić na rynek pracy po wyjściu z Betel, na tę głęboką, świecką wodę.
Ma 55 lat, nie ma żony, nie ma dzieci, no, być może, jeszcze żyją rodzice, staruszkowie, z jakąś emeryturą.
I co taki człowiek, w tym wieku, ma ze sobą zrobić po opuszczeniu Betel?
Może ożenić się/wyjść za mąż, ale jak znaleźć kandydata?
W prawdzie Sydlik ożenił się w wieku 55 lat, jak dobrze pamiętam, ale nie każdy jest Danielem Sydlikiem.
Jak by nie spojrzeć, sytuacja rozpaczliwa, nawet konkretnych przyjaciół nie ma, bo ostatnie 30 lat, to przeważnie ludzie z Betel.
Nic stałego, nic konkretnego, sami biedni, jak myszy kościelne.
I nic dziwnego, że ludzie się załamują.
Najszczęśliwsi są ci, którzy jeszcze mają jako tako ustawioną rodzinę i ewentualnie rodzeństwo, które przygarnie i pomoże.
Naprawdę sytuacja nie do pozazdroszczenia.
Bunny. Jak gdzieś się mylę, to mnie sprostuj.