Podczas "wielkiego ucisku" żywność ma być reglamentowana w zborach ?
Ciekawi mnie jak będzie rozdawana - czy "każdemu według zasług" lub "każdemu według potrzeb" - a może 'każdemu po równo' ?
Jak myślicie ?
ja Sebastian myślę, że:
(1) żadnego wielkiego uścisku po prostu nie będzie
(2) gdyby faktycznie zbory musiały zajmować się racjonowaniem żywności w czasie poważnego kryzysu - to są kompletnie nieprzygotowane do takiego zadania (także od strony obyczajowo-moralnej) i skończyłoby sie to wielką kompromitacją starszyzny.
poniżej pozwolę sobie uzasadnić moją krytyczną opinię:
Ludzie po 40-stce a szczególnie po 50-tce pamiętają stan wojenny i napływające z Europy Zachodniej dary żywnościowe które były rozdawane w kościołach. Niekiedy dary te były przedmiotem różnych kłótni i niesnasków. Przykładowo w Karpaczu ewangelicy otrzymywali znacznie bardziej wartościowe dary, co było przedmiotem plotek że księża katoliccy rozkradają napływającą pomoc np. sprzedając ją na lewo do pensjonatów w Karpaczu zamiast rozdawać gratis. Ile w tych oskarżeniach było prawdy nie wiem, ale wiem że miasto huczało od plotek.
Po kilku latach pytałem w zborze czy pomoc była rozdzielana tylko w kościołach czy w zborach także i dowiedziałem że owszem przyszła pomoc, ale szybko skończyła się, gdyż rozdzielanie ubrań skończyło się jedną wielką awanturą, każdy uważał że jest poszkodowany a inni dostali rzeczy lepsze, były wzajemne oskarżenia o kumoterstwo i preferowanie rodzin starszyzny i miejscowych klik. Ponoć "ktoś wyżej" w trosce o dobro duchowe braci przekazał "komu trzeba" że ŚJ rezygnują z tej pomocy - bo obawiano się że ciągłe kłótnie mogą zaszkodzić zborom.
Inna wersja mówiła że właśnie ta rzekoma troska o zbory była przykrywką do największego złodziejstwa: w sensie że pomoc napływała nadal i w ogóle nie docierała do zborów gdyż była ukrywana i spieniężana na lewo przez kierownictwo krajowe organizacji ŚJ w Polsce.
Ile w tym prawdy nie wiem - ale wiem że kwestia rozdzielania darów w stanie wojennym przyniosła niezbyt chwalebne owoce w postaci wzajemnych oskarżeń i obrzucania sie gównem.
Kiedy dodamy do tego tło gospodarczo-społeczne (owszem "sklepy puste" ale żywności w kraju nie brakuje, chleb i mleko w ciągłej sprzedaży, żywność rozdzielana przez ekipę Jaruzelskiego systemem kartkowym, ale "każdy po trochu" może jednak kupić) to musimy przyznać, że stan wojenny w Polsce oznaczał stosunkowo łagodne trudności gospodarcze.
Wiem co mówię, bo miałem wtedy 10 lat i to ja Sebastian stałem we wszystkich kolejkach (i w kolejkach do sklepu i w kolejkach po dary w kościele) więc dobrze pamiętam co można było kupić, w jakich ilościach, ile czasu trzeba było oczekiwać itd.
Piszę o "łagodnych" trudnościach gdyż nie było rozruchów na tle głodowym, w sklepach były owszem kłótnie ale bez rękoczynów, a mimo że miałem 10 lat i jako niepełnosprawny 10 latek byłbym bardzo łatwym celem dla wszelkich złodziei ani razu nikt mnie nie okradł (sytuacja w której nikt nie okrada z żywności tak łatwego celu oznacza że przeciętny mieszkaniec Polski w tamtym czasie nie cierpiał głodu).
Kiedy te łagodne trudności gospodarcze porównamy z religijnymi wyobrażeniami o wielkim ucisku który ma być największym kryzysem od stworzenia świata - to naprawdę nie wyobrażam sobie sprawiedliwego rozdzielania żywności w zborach które nie umiały sobie poradzić z o wiele mniejszymi trudnościami, z którymi przyszło im zmierzyć się w stanie wojennym.