Witaj, gościu! Zaloguj się lub Zarejestruj się.

0 użytkowników i 1 Gość przegląda ten wątek.

Autor Wątek: Nowy początek, tuż po końcu świata.  (Przeczytany 6533 razy)

Offline Villa Ella

Nowy początek, tuż po końcu świata.
« dnia: 09 Sierpień, 2017, 02:39 »
Tytuł, nasunął mi się w związku z tym, że moja babcia poznała "prawdę" tuż po planowanym na rok 1975 końcu świata. Nie jestem w stanie dokładnie opisać tego, co się wówczas w organizacji działo, bo moja historia rozpoczęła się nieco później. Babcia była wyjątkową osobą, sama wychowała 3 dzieci, borykała się z przeciwnościami losu, trzymała dom żelazną ręką. Jak sama opowiadała, może nigdy nie posłuchałaby braci, gdyby nie krzywdy i szykany, jakie spotkały ją wcześniej, ze strony katolików. Była straszliwie zrażona do tego wyznania, a księży wręcz nienawidziła. Jej wcześniejsze przeżycia nie mają nic wspólnego z ŚJ, ale myślę, że miały ogromny wpływ na to, że sekta ta zagościła w życiu rodziny na dobre 40 lat. Dlatego chciałabym pokrótce opisać znane mi kawałki układanki. Jeżeli moderator uzna, że piszę nie na temat i usunie moje wypociny, przyjmę to z pokorą i skruchą. A jak to było...
Katarzyna urodziła się w małej podgórskiej wiosce, należącej do pobliskiego majątku, w zaborze austro-węgierskim. Ojciec pracował w pobliskim browarze, a matka zajmowała się obejściem, polem i powiększającą się co roku gromadką dzieci. Rodzina była bardzo biedna, tak bardzo biedna, że gdy matka podczas pracy przy wykopkach powiła kolejne dziecko, nie miała go czym okryć i jedynie zawinęła w swój fartuch i otuliła wiązką siana. Była tak wycieńczona, że w jej piersiach maleństwo nie znalazło życiodajnego pokarmu i po dwóch dniach zmarło.
Ludzie mówili, że dołączyło do grona aniołków, podobnie jak jego siostra w niecałe 10 miesięcy później. W tydzień po ciężkim porodzie i matka oddała ostatnie tchnienie Panu, po czym skończyła się dla niej katorga w życiu doczesnym. Za to zaczęła dla pozostawionych przez nią dzieci.
Najstarsza siostra musiała przejąć jej obowiązki, a pozostały przychówek został oddany na służbę. 10-letnia wówczas Katarzyna musiała wprowadzić się do czworaków przy dworze i usługiwać w kuchni. Spędziła tam kolejne 10 lat. Wyrosła na ładną pannę, toteż wpadła w oko folwarcznemu zarządcy, nazwijmy go panem G.
Był to jeszcze stosunkowo młody, bo niespełna 30 letni, aczkolwiek doświadczony życiem człowiek. Pochodził z terenu dzisiejszych Czech, gdzie tuż przed I Wojną Światową, ukończył szkołę oficerską i ożenił się. W kilka miesięcy po ślubie, młody małżonek został wysłany na front, gdzie został ranny i trafił do obozu jenieckiego. Zwolniony po wojnie, pół roku tułał się w drodze do domu, a gdy w końcu tam dotarł, drzwi otwarła mu żona w zaawansowanej ciąży, a zza jej spódnicy ciekawie wyglądał spory już szkrab. Okazało się, że zwolnione przez młodego małżonka miejsce przy stole i w łożu, zostało zajęte przez sąsiada zza miedzy. Życie. Cóż zatem miał począć nasz nieszczęsny weteran? Odebrać ojca dzieciom? Wrócić do żony, dla której stał się obcym człowiekiem? Wyruszył zatem dalej w poszukiwaniu szczęścia. Przedostał się do odrodzonej Polski,  gdzie baron, będący właścicielem browaru, docenił jego wykształcenie i umiejętności, i uczynił go jednym z zarządców.
Katarzyna, wówczas uznawana była już za starą pannę. Nie miała  nieszczęsna też większych szans na zamążpójście, jako, że w posagu miała jedynie swoją urodę. Starał się, co prawda o nią pewien 50 letni wdowiec z czwórką dzieci, ale ona do tych starań podchodziła z obrzydzeniem. Pamiętała jeszcze niedolę matki, a małżeństwo z łysiejącym, bezzębnym, śliniącym się na jej widok zalotnikiem, będącym z resztą starszym od jej ojca, oznaczało niechybne podążenie w ślady nieszczęsnej rodzicielki. Dlatego z rumianym obliczem, zwracała się do młodego i przystojnego zarządcy. Zwłaszcza, że każde jego spojrzenie, powodowało przyspieszone bicie serca, a krew krążąca w żyłach, stawała się gorąca jak lawa. Toteż dziewczę uległo mu pewnej nocy i oddało swój wianek.
Był jednako, jeden problem. A mianowicie, w ówczesnych czasach istniały jedynie śluby kościelne, które nie przewidywały rozwodów. Przeto, raz poślubiony małżonek, nadal związany był sakramentem małżeństwa. Nie mógł ponownie zatem, ożenić się z Katarzyną. Do tego, kwiaty z owego utraconego wianka wydały owoce, a pod sercem Katarzyny, zaczęło bić jeszcze jedno maleńkie serduszko.
Baron był człowiekiem światowym i postępowym, przeto przymknął oko na niemoralność swego pracownika. Jednak tamtejszy pleban, niestety już nie. Jego kazania stały się płomienne, a ich tematem przewodnim było niezmiennie piekło, jakie czeka grzeszne stadło. Co nie przeszkodziło mu w przyjęciu słonej sumki za ochrzczenie kolejnych potomków owego stadła.
Rodzina musiała pogodzić się z tym, że ostatni wchodzili do kościoła i nie starczyło już im ławek. Przeciw rosłemu G., poważanemu w folwarku ludzie nie mieli odwagi wystąpić. Jedynie patrzyli na niego pełnym pogardy wzrokiem i szeptali ukradkiem ze sobą, gdy tylko się odwrócił. Natomiast w stosunku do Katarzyny i jej dzieci, już nie mieli takich oporów. Z epitetów, jakie mogły usłyszeć, najłagodniejszymi bodajże były: "ladacznica" oraz "bękarty". Najgorzej w sumie miały dwie pierwsze córki Zofia i J. Były wyzywane i opluwane. W szkole przechodziły gehennę. Najgorzej miały na lekcjach religii, gdzie pleban, za najdrobniejsze potknięcie w recytowaniu katechizmu, karał klęczeniem na grochu, bądź używał dyscypliny. Potem nastąpiło wydarzenie, które uczyniło nieco lżejszym życie dwóch pierwszych sióstr i kolejnego rodzeństwa. A mianowicie Katarzyna, w zaawansowanej ciąży szła do studni po wodę. Pech chciał, że było to dzień po burzy, podczas której po uderzeniu pioruna, spłonęła część świeżo zebranych plonów. Pleban nieco pofolgował sobie tego dnia w kazaniu, stwierdzając, że to kara boża na parafię, za grzech, w którym od wielu lat żyje rodzina G. Nie trzeba było wiele, aby tłum parafian postanowił ukarać winnych. Ciężarna Katarzyna, była doskonałym celem. Ktoś pierwszy, najbardziej święty rzucił kamieniem, za nim następny ktoś. Kilka z nich trafiło i chociaż nieszczęsnej udało się uciec, to straciła dziecko. Tego było już za wiele i wkroczył sam dziedzic. Od tego czasu rodzina objęta została jego protekcją i nikt już nie śmiał uczynić jej krzywdy. A gdy następne dziecko Katarzyny urodziło się z ciężkim upośledzeniem umysłowym, gawiedź uznała, że sam Pan ukarał grzeszników i dała im spokój.
Zofia, była najstarszą córką pary kochanków, owocem pierwszego grzechu. Dziewczynką inteligentną i szybko uczącą się. Miała wrodzony talent do języków, dlatego szybko nauczyła się od ojca niemieckiego. Była też zaradna. Pomagając matce w domu i opiekując młodszym rodzeństwem, nauczyła się wszystkich kobiecych prac oraz zajmowania się dziećmi. Była też obdarzona talentem artystycznym i przepięknie szyła i haftowała. Prześladowania z dzieciństwa, spowodowały jednak, że była osobą nieśmiałą, zalęknioną, o obniżonym poczuciu wartości. Mimo prześladowań ze strony księdza, gorąco wierzyła w Boga i całą doktrynę. Tak, jak matka wyrosła na piękną kobietę i nie mogła opędzić się od zalotników. Mimo pochodzenia z nieprawego łoża, dobrze wyposażona przez ojca, dla którego była oczkiem w głowie, pewno szybko wyszłaby za mąż. Przeszkodził jej w tym jednak wybuch kolejnej wojny.
Cały region, w którym rodzina mieszkała, był zaludniony gęsto ludnością narodowości żydowskiej, przeto dla niemieckich okupantów stał na cenzurowanym. Zaczęła się rzeź i łapanki. W trakcie jednej z nich zatrzymano Zofię i jej młodszą siostrę J. Obie zostały wywiezione do Rzeszy na roboty. Miały o tyle szczęście, że nie trafiły do żadnej fabryki, tylko w tereny rolnicze, do bauerów. J. pracowała w polu i przy inwentarzu. Zofia natomiast, z uwagi na biegłą znajomość niemieckiego i inne umiejętności miała posadę służącej w domu oraz opiekowała się dziećmi. Obu udało się przeżyć wojnę. Zofia była osobą szczerą i uczciwą i zaskarbiła takie zaufanie pracodawców, że bauerka na urlop do Polski ubrała ją w swoje rzeczy, wiedząc, że wróci, aby je oddać.
Po wojnie obie siostry wróciły do domu, ale zastały odmienioną rzeczywistość, baron, właściciel browaru uciekł do Rzeszy, a cały majątek przejęło państwo. Zresztą zostały z niego w większości gruzy. G. stracił posadę, zatem rodzina skorzystała z możliwości i wyruszyła w drogę, aby zasiedlić Ziemie Odzyskane. Na miejscu stacjonowała już Armia Czerwona. I tu Zofia, poznała życzliwego i pomocnego oficera rosyjskiego, powtarzając błąd swej matki. Owocem tego błędu był syn.
Oficer niestety został odwołany z powrotem do kraju, a Zofia pozostała sama w widocznej ciąży. Niestety, w złagodzonej formie, ale także doznała od bogobojnych chrześcijan, szykan z uwagi na swój stan. To spowodowało, że gorliwość, z jaką wcześniej uczęszczała do kościoła znacznie osłabła, a jej wiara się zachwiała.Na szczęście wkrótce po narodzeniu syna, poznała owdowiałego polskiego oficera S., który się nią zaopiekował, ożenił się z nią, dając swoje nazwisko również jej pierwszemu synowi. Urodziła mu jeszcze syna i córkę.
 Na nieszczęście oficer ten, był ranny w czasie wojny. Został postrzelony, a kula utkwiła w płucu. Poziom medycyny w tych czasach, nie pozwolił na jej usunięcie. Po kilku latach, uszkodzenie w płucu, spowodowało rozwój nowotworu i tuż po siódmych urodzinach córki S, zmarł. Zofia została sama z trójką dzieci. Nie było jej lekko. Dniami pracowała u ludzi w polu, nocami haftowała i szyła, aby utrzymać rodzinę. Po mężu miała jedynie skromną rentę na dzieci. Była bystra więc szybko zorientowała się, że w jej sytuacji jedynym wyjściem jest zapisanie się do partii. Zatem zamieniła swoją książeczkę do nabożeństwa, na książeczkę partyjną. Tylko, gdzieś na dnie duszy została stłumiona wiara w Boga i jednocześnie obawa przed piekłem, w wyniku wyrzeczenia się go. Rzeczywiście jej to pomogło. Dostała pole uprawne i zaczęła prowadzić gospodarstwo. Znalazł się też mężczyzna chętny do zaopiekowania się młodą wdówką i jej gospodarstwem. Nawet żenić się chciał Widmo biedy odsunęło się poza horyzont. Udało jej się wychować dzieci, niestety żadne z nich nie miało melodii do nauki - synom udało się skończyć zawodówki, a córka... Córka, tuż po skończeniu podstawówki została zgwałcona przez niedoszłego ojczyma. Trauma jakiej doznała, spowodowała u niej załamanie psychiczne. Cała historia dla oprawcy, skończyła się tak jak powinna, czyli więzieniem, ale jego ofiara nigdy nie przestała zmagać się z przeszłością.
R., córka Zofii miała problemy emocjonalne, nie potrafiła skupić się na nauce. Mimo wysiłków Zofii, nie dała rady skończyć żadnej szkoły i zakończyła swoją edukację na podstawówce. Synowie zaczęli dorastać, a wychowani jedynie przez ciągle zapracowaną matkę, także swoim zachowaniem nie szczędzili jej zgryzot.
 Wtedy, do domu Zofii, zapukała wyjątkowa para ludzi. Oboje elegancko ubrani, kulturalni życzliwi. Pan pod krawatem, pani w skromnej sukience. W rękach mieli Biblię i mówili takie piękne rzeczy. Że całe zło tego świata, to sprawka szatana, a Bóg jest dobry i ukarze owego szatana i wszystkich złych ludzi. A ci dobrzy będą żyli wiecznie, bez chorób, smutku i cierpienia w Raju na Ziemii. I, że piekła, to w ogóle nie ma! I Zofia, która, już myślała, że Boga nie ma, też może mieć nadzieję na tak cudowną przyszłość! Bóg to obiecał. On istnieje i ma na imię Jehowa. Tak, tak, oni wierzą, że Zofia po raz pierwszy to imię słyszy, bo to paskudna fałszywa religia katolicka, która jest jak Babilon specjalnie to imię z Biblii wymazała. Żeby ludzie się nie dowiedzieli. Za to ten Bóg, tą paskudną religię katolicką zgładzi, jak zburzył starożytny Babilon. Ale oni mają takie czasopisma, gdzie wszystko jest wyjaśnione. Bo przecież Biblia takim trudnym językiem napisana. A oni tu są, bo Jehowa zobaczył jej szczerość i czyste serce i nie zostawił jej w potrzebie. Więc może oni zostawią te czasopisma, żeby Zofia sobie w spokoju poczytała, to sama się przekona... Zostawili, a ona się przekonała. Jak świeżo zaorana ziemia, tuż po deszczu, przyjęła to ziarnko kąkolu. A ono wykiełkowało...
Jeżeli nie przynudziłam i nie jesteście źli, że do Świadkowie pojawili się po tylu latach tej opowieści, to napiszę również resztę, w której przewijają się przez następne niemal 40 lat.
Obojętnie czy postąpisz według czyjejś rady, czy według własnego uznania, konsekwencje zawsze poniesiesz  ty sam.


Offline Lena

Odp: Nowy początek, tuż po końcu świata.
« Odpowiedź #1 dnia: 09 Sierpień, 2017, 06:50 »
Skąd zansz tak szczegółowo losy swojej rodziny sprzed pól wieku?  :o


Offline Villa Ella

Odp: Nowy początek, tuż po końcu świata.
« Odpowiedź #2 dnia: 09 Sierpień, 2017, 10:35 »
Lena, wcale nie znam wcale szczegółów. Składam z opowieści, które znam, aby stanowiły całość, która da się czytać.Katarzyna, to moja prababcia, żyła 97 lat. Ostatnie lata mieszkała u mojej babci Zofii, wraz ze swoją upośledzoną córką, Basią. Była prostą, niewykształconą kobietą, która mówiła tylko gwarą, czytała z trudem, a pisać nie potrafiła prawie wcale. Tyle, co się podpisać. Też dała się omamić Świadkom i przyjęła chrzest, mimo, że w duszy była katoliczką, a za szafami miała pochowane święte obrazy. Mnie, praktycznie od urodzenia wychowywała babcia Zofia, która zmarła dwa lata temu, mając prawie 95 lat. Za czasów mojego dzieciństwa, telewizor w domu, to była rzadkość. Wieczory wyglądały tak, że prababcia robiła na szydełku, babcia haftowała, lub robiła na drutach i opowiadały. Im były starsze, tym częściej opowiadały o tych smutnych doświadczeniach ze swojego życia. Im ja byłam starsza, tym więcej dowiadywałam się intymnych szczegółów. Tym bardziej, że te opowieści chłonęłam jak gąbka. Nie wiem ile dokładnie w nich prawdy, ponieważ pod koniec życia obie panie cierpiały już na demencję i mogły coś ubarwić. Moja prababcia jest w tej historii osobą o tyle szczególną, że należy do POKOLENIA. Myślę, że dała się ochrzcić, tylko dlatego, że wmówiono jej, że może nigdy nie umrzeć, a śmierci bała się straszliwie. Praktycznie do końca życia była osobą sprawną fizycznie. Możesz sobie wyobrazić, co się działo w tej rodzinie, gdy Katarzyna zmarła! Ja byłam wręcz chora ze strachu przed Armagedonem! Bo przecież to tuż, tuż! Ileż jeszcze mogło pozostać z tej generacji żywych, jeżeli ona żyła 97 lat!?
Obojętnie czy postąpisz według czyjejś rady, czy według własnego uznania, konsekwencje zawsze poniesiesz  ty sam.


Offline HARNAŚ

Odp: Nowy początek, tuż po końcu świata.
« Odpowiedź #3 dnia: 10 Sierpień, 2017, 09:06 »
I Ty się pytasz czy masz pisać dalej? robisz to świetnie, nie zarzucaj tego :)


Offline Villa Ella

Odp: Nowy początek, tuż po końcu świata.
« Odpowiedź #4 dnia: 10 Sierpień, 2017, 22:15 »
Dziękuję tobie Harnasiu i innym. Dopiszę oczywiście resztę. Chwilowo mam nieco maławo czasu, że względu na kłopoty rodzinne, ale jeżeli wygospodaruję go trochę, to po kawałku przejdę przez resztę tej historii.
Obojętnie czy postąpisz według czyjejś rady, czy według własnego uznania, konsekwencje zawsze poniesiesz  ty sam.


Offline HARNAŚ

Odp: Nowy początek, tuż po końcu świata.
« Odpowiedź #5 dnia: 12 Sierpień, 2017, 08:07 »
Jak ja lubię takie sagi rodu :)


Offline Villa Ella

Odp: Nowy początek, tuż po końcu świata.
« Odpowiedź #6 dnia: 12 Sierpień, 2017, 18:12 »
Dziękuję jeszcze raz wszystkim za zainteresowanie. Pisać w częściach będę z konieczności, nie dla budowania napięcia. To zwykła historia, jakich wiele.
Zofia uwierzyła gorąco. Z wypiekami na policzkach czytała otrzymane czasopisma. Próbowała także samodzielnie czytać Biblię, ale lektura była dla niej zbyt trudna. Poza tym, w przepisywanych na maszynie gazetkach zamieszczone były wersety, na których opierano artykuły. Bardzo szybko też zdecydowała się na następny krok, jakim był dla niej chrzest. Tym razem prawdziwy. Była osobą dorosłą, decyzję podjęła samodzielnie i świadomie. Później przez całe życie mówiła o wyższości tego chrztu nad chrztu w KK. Zaczęła też gorliwie głosić. Mimo nieśmiałości i niechęci do nawiązywania kontaktu z obcymi, zaciskała zęby i posłusznie szła do służby. Jej misją było zwerbowanie jak najwięcej ludzi do tej nowej duchowej arki, jaką miała byś Organizacja. Czuła się wyjątkowo, niemal jak święta. Ona, niczym żona Noego, już była w Arce i oczekiwała  pierwszych kropli deszczu, natomiast na zewnątrz...
Na zewnątrz ludzie się śmiali. Zwłaszcza w małej wiosce, w której mieszkała. Wołali za nią "kocia wiara", "kici, kici", wylewali na jej podwórko nieczystości. Na ślubie córki wypuścili z worków kilkanaście kotów. Uwolnione, przerażona  zwierzęta rozpierzchły się we wszystkich kierunkach, podcinając gościom nogi i przewracając stoły. To jeszcze utwierdziło ją w wierze, bo przecież czytała w publikacjach, że wyznawcy jedynej prawdziwej religii będą prześladowani.
Nie ustawała też w wysiłku hat, aby przekonać do Jehowy także swoich najbliższych. Pierwszą zainteresowaną , a w krótce również ochrzczoną została jej matka, Katarzyna. Wiara w nowego Boga, nie do końca zagościła w jej sercu, jednak kusząca była perspektywa rychłego  raju na Ziemii. Pewne było bowiem to, że koniec tego złego systemu rzeczy nastąpi jeszcze za życia pokolenia pamiętającego rok 1914. Za JEJ życia. I ona nie umrze już nigdy, za to będzie znowu piękna i młoda. I tak niewiele trzeba było, aby to osiągnąć. Tylko przyjąć ten ich dziwny chrzest i czytać z nimi te gazetki. Na głoszenie była już za stara. No więc zrobiła to. Nowi bracia kazali jej spalić wszystkie święte obrazy jakie miała, bo to bałwochwalstwo. Ale ona pochowała je tylko za starą bieliźniarką, a katechizm i książeczkę do nabożeństwa za belką stropową  na strychu. Tak na wszelki wypadek, gdyby ta nowa prawda, nie była taka do końca prawdziwa... To przecież Najświętsza Panienka miłością jest i potknięcia w wierze przebacza ale spalenia swego wizerunku, to już chyba nie... I tak duszę Katarzyny czekają męki w Czyśćcu za grzeszny  związek ze  świętej pamięci G., ale w końcu dozna przebaczenia i do Nieba ją wpuszczą. A ci nowi bracia mówią, że Czyśćca nie ma i Piekła też nie. A do Nieba, to tylko nieliczni pójdą. Ale tu na Ziemi raj prawdziwy ma być
to po co do tego zimnego Nieba?  Grunt, to nie spalić za sobą mostów.
Najstarszy syn, słuchał jednym uchem, drugim wypuszczał. Była jednak szansa, że prawda w końcu do niego dotrze. Drugi ożenił się z gorliwą katoliczką, która uważała, że teściowa zwariowała. Powiedziała jej to wprost, czym zyskała jej nienawiść przez resztę życia. Natomiast ukochana córka okazała się wdzięczną słuchaczką i podjęła studium.
Obojętnie czy postąpisz według czyjejś rady, czy według własnego uznania, konsekwencje zawsze poniesiesz  ty sam.


Offline Villa Ella

Odp: Nowy początek, tuż po końcu świata.
« Odpowiedź #7 dnia: 14 Sierpień, 2017, 00:58 »
Praktycznie od urodzenia wychowywała mnie babcia. Miałam może 3 lub 4 miesiące, gdy trafiłam do szpitala w ciężkim stanie, z powodu zatrucia skażoną partią bebika. Wiele niemowląt wtedy chorował, ale ja byłam drobna i słaba i nieomal przypłaciłam to życiem. W dwa miesiące później dostałam zapalenia płuc i znów szpital. Pediatra stanowczo odradził żłobek, a mama po urlopie macierzyńskim, musiała wrócić do pracy. W tym czasie rodzice dostali już mieszkanie  ale nie było ono jeszcze wyposażone i nie nadawało się do zamieszkania dla tak małego dziecka. Jedyną rozsądną decyzją było wywiezienie mnie do babci na wieś. Rodziców  widywałam rzadko. Raz w miesiącu miali wolną sobotę, a podróż trwała trzy godziny w jedną stronę. Może dlatego z babcią nawiązała silniejszą więź, niż kiedykolwiek z matką.
Babcia była bardzo gorliwą ŚJ. Na początku bracia spotykali się po domach. Było ich niewielu, a o sali królestwa mogli jedynie pomarzyć. Krążyły też opowieści o prześladowaniach że strony władz, Nalotach w trakcie zebrań, kolegów itp. Nie wiem na ile prawdziwe, bo w tym zborze nigdy nic takiego nie miało miejsca. Ale skutecznie umacnia łyżki poczucie więzi w obliczu zagrożenia.
Pamiętam urywki z tego okresu. Np. moment, gdy babcia oddała gospodarstwo, za dożywotnia rentę. Zrobiła to, aby mieć więcej czasu na głoszenie. Płakałam wtedy za oddawanym inwentarza, bo ze zwierzętami gospodarskie byłam bardzo zżyta.
Pamiętam też zebrania, które były dla mnie katorgą. Jako żywe i ruchliwe dziecko, nie byłam w stanie na nich usiedzieć. Babcia raczej nie wymierzała kar cielesnych, ale po kilku zebraniach, na których ciągle próbowałam zwrócić na siebie jej uwagę, bratu prowadzącemu w końcu brakło cierpliwości i polecił skrócenie mnie. Babcia zabrała mnie do łazienki. Pewno było jej wstyd, z racji publicznego zwrócenia uwagi, bo była zła. Powiedziała "No teraz, to cię na prawdę spiorę". W łazience stała świeżo nabyta pralka wirnika, marki Światowid. I ja skojarzyło, że ona włożyć mnie do tej pralki, dlatego z płaczem błagałam "Babciu, już będę grzeczna, tylko nie wkładają mnie do pralki!" Tym razem upiekło mi się, ale potem dostawałam już niestety w skórę.
Pamiętam też zebrania u jednej starszej siostry w pobliskim mieście, która zawsze miała coś pysznego w poczęstunku. W trakcie zebrań dawała mi taką piękną starą lalkę do zabawy, pod warunkiem, że będę bawiła się cichutko. Kochałam tam chodzić. Pamiętam, jak babcia, nie mając po całym dniu już siły opowiadać mi bajek, w końcu w wieku 4 lat zaczęła uczyć mnie czytać. Wtedy wydany został po raz pierwszy w Polsce Mój zbiór i to była pierwsza moja lektura. Dostałam go od pewnej pionierki. Był czarno-biały, w szarej, twardej oprawie.
Pamiętam, jak z babcią pojechałyśmy na chrzest mojej mamy. Było to jakoś niedługo po narodzinach mojej siostry. Chrzest odbył się w prywatnym mieszkaniu, w wannie. Pamiętam, że płakałam, bo myślałam, że ten obcy Pan chce ją utopić.
Miałam wtedy nadzieję, że zostanę już z rodzicami, bo mama nie wróciła do pracy. Ale ona stwierdziła, że nie poradzi sobie z dwójką małych dzieci i musiałam wrócić do babci. Zostałam tam aż do szóstego roku życia.
Nie było mi tam źle. Gdy babcia wychodziła do służby, zostaw łamach z prababcią i jej upośledzoną córką. Była ona moją jedyną towarzyszką zabaw, ponieważ jej umysł zatrzymał się na etapie 3-4 letniego dziecka. Bawiłyśmysię więc razem lalkami. Poza tym nie znałam innych dzieci, bo nie wolno było mi opuszczać podwórka i z nimi się bawić. Babcia chronił mnie przed z złym wpływem Świata. Nie było mi źle, ale byłam samotna. Brak kontaktów z rówieśnikami w tym okresie, wywarł niemały wpływ na moim dalszym życiu.
Obojętnie czy postąpisz według czyjejś rady, czy według własnego uznania, konsekwencje zawsze poniesiesz  ty sam.


Offline Villa Ella

Odp: Nowy początek, tuż po końcu świata.
« Odpowiedź #8 dnia: 17 Wrzesień, 2017, 05:09 »
Poszłam do szkoły i od razu zasłużyła na miano dzikuski. Wychowywałam się sama więc nie umiałam nawiązać kontaktu z rówieśnikami. Nauczyciele nie mieli co ze mną zrobić, bo biegle czytałam i liczyłam, umiałam też pisać. Różniłam  się wszystkim. Byłam typowym dzieckiem Świadków, chociaż miałam ojca ateistę. Wartości wpojone przez babcię nie pozwoliły mi obchodzić urodzin i Świąt, śpiewać hymnu, być na ślubowaniu. Nie chodziłam z innymi do salki na religię. Dzieci nie lubiły  mnie i często mi dokuczały. Standard. Wobec czego zakopałam się w książkach i nauce, która wchodziła mi sama do głowy i sprawiała frajdę. Szybko zostałam najlepszą uczennicą w klasie, co dodatkowo powodowało niechęć koleżanek i kolegów. Chodziłam z mamą i malutką siostrą na zebrania. Mama nie głosiła wiele, bo musiała opiekować się małą, ale wysyłała mnie z pionierkami do służby, żeby mieć trochę spokoju. Wakacje spędzam u babci, jeździłam z nią na kongresy. Szczególnie pamiętam jeden we Wrocławiu w Hali Ludowej i dramat o Akanie. Wtedy zaczęłam się w głębi duszy zastanawiać nad istotą Boga Jehowy. Dlaczego wraz z chciwym Akanem, musiało zostać ukarane całe jego otoczenie?? Co były winne jego dzieci i domownicy? Zapytałam babci o to, ale zbyła mnie. Poszłam do jednego ze starszych i on zaczął mi tłumaczyć, że Akan bardzo źle postąpił i dlatego poniósł karę. Nadal jednak nie zrozumiałam co Bogu zawinił pozostali, którzy nie mieli pojęcia o jego czynie.  Moje poczucie dobra i sprawiedliwości zostało bardzo mocno uderzone. Uważniej słuchałam na zebraniach i bardzo, ale to bardzo zaczęłam się tego okrutnego Boga bać. Następną historią, która mnie poruszyła i dała do myślenia była opowieść o Hiobie. Wyraziste ilustracje z Mojego Zbioru, poruszyły  moją wyobraźnię. Bardzo przejęłam  się losem nieszczęśnika  i jakoś nagroda, którą otrzymał za swoje poświęcenie, nie wydała mi się wystarczająca. To było tak, jakby Bóg założył się z szatanem poświęcając w swojej pyszne wiernego sługę. Zabrał mu wszystko, niby potem dał mu wszystko nowe, ale co były winne dzieci Hioba, że musiały umrzeć i czy nowe, które mu się urodził y mogły w pełni te stracone zastąpić?! Miałam wątpliwości, pytałam i znów nie uzyskałam satysfakcjonujące odpowiedzi.
W szkole nadal było mi ciężko, tak do czwartej klasy. Wtedy mama jednej z koleżanek z klasy poznała prawdę i już byłyśmy we dwie. Nie byłam jedynym dziwolągiem. Wspierałyśmy się I trzymałyśmy razem.
W szkole było mi już raźniej, ale zaczęły się problemy w domu.
Moja matka przeszła załamanie nerwowe i trafiła do szpitala. Miałam wtedy 12lat I musiałam przejąć jej obowiązki. Mimo leczenia, większej poprawy nie było. Nie była w stanie normalnie funkcjonować, więc ja zaczęłam prowadzić dom i wychowywać siostrę. Mama całymi dniami leżała w łóżku nie odzywając się do nas, albo miała momenty pobudzenia, kiedy była ożywiona i ciągle gadała. Czasem byle co, powodowało, że wpadła we wściekłość, wtedy wrzeszczała  na nas i tłukła czym popadło. Jej choroba spowodowała, że odsunęła się od zboru. Ja gotowałam,  robiłam zakupy, prałam,  sprzątałam, chodziłam na wywiadówki do siostry, pomagałam jej w lekcjach. Wstydziłam się takiej mamy i ojca, który coraz częściej zaglądał do kieliszka. Było mi ciężko. Zwłaszcza, że mama obarczała mnie swoimi problemami, na co byłam stanowczo zbyt młoda. Czasem czułam się, jakbym to ja była matką, a ona i moja siostra, moimi dziećmi.
Starsi w zborze zauważyli, że się oddalamy. Nie chciałam chodzić na zebrania, tłumaczyć co się w domu dzieje. Ojciec pracował sam, popijał. Byliśmy bardzo ubodzy. Czasem chodziłyśmy głodne, nie miałyśmy nic porządnego do ubrania. Dostawałyśmy od sióstr jakieś ciuchy, ale wstydziłam się chodzić w tym, w czym one już nie chciały.
Mimo wszystko jednej z pionierek o imieniu Estera udało się namówić mnie na studium. Na tapecie była wtedy książka Będziesz mógł... I nauka o pokoleniu. Jednocześnie zaczęto sugerować, abym przyjęła symbol. Koleżanka z klasy już to zrobiła, została też pionierką. Ja jednak nie umiałam pogodzić obowiązków domowych i zborowych. Czułam się przez to jakaś taka gorsza.
Tak a'propos tej mojej koleżanki... Na imię miała Aneta. Była śliczna jak obrazek, najprzostojniejszy chłopak w klasie kochał się w niej. Była też zdolna I inteligentna. Pod naciskiem zboru, mimo, że była wzorową  uczennicą poszła do jakiejś dziwnej zawodówki. Wszystko po to, aby nie odrywać się od służby.
Początko jej ojciec był bardzo przeciwny temu, że żona z dziećmi przystało do "kociarzy". Pił, bił, wyzywał. Potem jednak coś się zmieniło i sam został najpierw zainteresowanym, a potem ochrzczonym Świadkiem. Rzucił nałogi, zmienił się o 180 stopni. To spowodowało, że rodzina uwierzyła w boże błogosławieństwo dla Organizacji. Aneta wyszła za mąż, za chłopaka że zboru. Tzw, dobrą partię, w rozumieniu Świadków. Ambitny, gorliwy, na przywileju. Oboje byli zaangażowani w głoszenie i żyli tylko zborem. I wtedy zaczęło jej czegoś brakować. Zawsze była pokorna i posłuszna. Ale lata leciały, a ona stawała się coraz bardziej nieszczęśliwa. Całe dzieciństwo i wczesną młodość poświęciła Organizacji. A teraz miała zawód i pracę, której nienawidziła i za którą dostawała mizerne wynagrodzenie. Po pracy wyrabiała następny etat na głoszeniu i usługiwaniu w zborze. Doktryny  w które wierzyła i dla których poświęciła tak wiele, zmieniły się kilkukrotnie. Przestała się już z nimi identyfikować. Teraz marzyła o tym, żeby mieć prawdziwą rodzinę, dzieci. Z mężem widywała się przelotne, życie intymne zanikło, bo oboje wyczerpani  obowiązkami po ciężkim dniu, padali jak kawki. Nie mieli czasu na rozmowę, bliskość. Mąż nawet nie chciał słyszeć o powiększeniu rodziny, a i ona nie wyobrażał sobie jak wychowania dzieci w tym kieracie. I przestało jej już wystarczać, że w zborze I rodzinie uchodzą za wzorowych  głosicieli. Pewnego dnia podczas głoszenia poznała kogoś. To było uczucie od pierwszego wejrzenia. Długo z tym walczyła, ale poległa sromotnie. Pewnego dnia, spakowała  manatki i wraz z ukochanym wyjechała za granicę. W jednej chwili wyrzekła się jej cała rodzina i wszyscy znajomi. Spaliła wszystkie mosty. Zaczęła się znów uczyć, urodziła córkę. Spotkałam ją przypadkiem parę lat temu. Jest szczęśliwa w nowej rodzinie, mimo, że mąż nie dał jej rozwodu. Nie chce mieć nic wspólnego z Organizacją.















Obojętnie czy postąpisz według czyjejś rady, czy według własnego uznania, konsekwencje zawsze poniesiesz  ty sam.


Offline HARNAŚ

Odp: Nowy początek, tuż po końcu świata.
« Odpowiedź #9 dnia: 17 Wrzesień, 2017, 07:20 »
A wmawiali nam , że tylko w zborze można być na prawdę szczęśliwym ;)


Offline Villa Ella

Odp: Nowy początek, tuż po końcu świata.
« Odpowiedź #10 dnia: 02 Październik, 2017, 21:22 »
Jakoś nie mogę przebrnąć przez dalszy ciąg tej historii. Są to sprawy bardzo osobiste i trudne dla mnie. Opiszę więc dalszy ciąg w dużym skrócie.
Po podstawówce dostałam się do liceum. Zrobiłam to mimo sprzeciwu matki, która uważała, że w czasach końca to głupi pomysł. Na egzaminy pojechałam sama, bez jej wiedzy. W moim wypadku bracia mieli rację i szkoła odwołania mnie od Organizacji. Natrafiłam na bardzo fajnych nauczycieli, którzy nie tylko przekazywał wiedzę książkową, ale także pobudzanie do samodzielnego myślenia i wniosków. Wtedy też wprowadzono religię do szkół. Ja oczywiście na nią nie chodziłam i spędzał czas w bibliotece. Pewnego dnia bibliotekarka zachorowała, pogoda była kiepska i zostałam na korytarzu, podczas, gdy wszyscy inni weszli do klasy. Ksiądz to zauważył i zaprosił mnie również. Wyjaśniła mu kim jestem i jakie mam zdanie na temat religii katolickiej, na co on odpowiedział, że jak mogę mieć zdanie na temat czegoś, czego nie znam. Zaproponował mi udział w zajęciach na zasadzie wolnego słuchacza. Po lekcjach często dyskutował że mną na tematy biblijne. Dzięki niemu, przekonałam się jak bardzo obraz religii katolickiej jest zniekształceń w Organizacji. To bardzo nadwątliło moją wiarę. Nie byłam już pewna, czy to co głoszę jest prawdą.
Pionierka, z którą studiowałam,  gdy się dowiedziała o moim uczestnictwie w lekcjach religii, zareagowała, jak gdybym podpisała cyrograf z samym diabłem. Postanowiłam zrobić sobie przerwę. Przerwała studium, przestałam chodzić do służby. Uczestniczyłam tylko w pamiątce i Kongresach. Potem zaprzestałam i  tego.
Mama i babcia ciężko to przeżyły. Tym bardziej, że w tym czasie zmarła prababcia Katarzyna, która według nauki WTS, należała do słynnego pokolenia, które ma nie przeminąć. Nad moją rodziną zawisło widmo rychłego Armagedonu, a ja znalazłam się na zewnątrz... Obie zaczęły różnymi sposobami naciskać. Ja jednak wyrobiłem już sobie własne zdanie, które potrafiłam obronić.  Mama miała ciężki atak depresji, po próbie samobójczej trafiła do szpitala. Obie obwiniały mnie. Czułam się podle, ale nie potrafiłam być dwulicowa i zrobiłam, co nakazywało mi sumienie.
Poznałam też chłopaka-katolika,  w którym zakochałam się z wzajemnością. Dosyć szybko mi się oświadczył, a ja oświadczyny przyjęłam.
Planowaliśmy ślub i wspólną przyszłość. Obie rodziny były przeciwne, ale w końcu, musiały pogodzić się z naszym związkiem.
Marzyły mi się studia psychologiczne. W szkole działało psychologiczne kółko zainteresowań, na które uczęszczał z przyjemnością. Dobrze się uczyłam, matura nie przysporzy łatwo mi trudu. Zachowywałam się też bez zarzutu, mimo zerwania z jedyną prawdziwą... Nie piłam, nie paliłam, nie chodziłam na imprezy, ciągle byłam dziewicą. Opiekowałam się domem, mamą, siostrze matkowałam, bo mama nie bardzo sobie radziła.
Egzaminy zdałam i zostałam przyjęta na wymarzony kierunek. Nic to jednak nie dało, bo rodzice nie wyrazili zgody na wyjazd. Myślę,że w tamtych czasach bez mojej pomocy, po prostu nie dałbym sobie rady. Z bólem zaakceptowałam to i znalazłam szkołę w okolicy, która pozwoli mi na szybsze zdobycie zawodu i podjęcie pracy. Po czasie okazało się, że to był dobry wybór i zawód, który uzyskałam stał się moją pasją. Udało mi się też po kilku latach ukończyć studia w tym kierunku.
Ucząc się, także miałam się różnych prac zarobkowych, aby wspomóc rodzinę i zarobić na wesele. I wtedy spadł cios. Narzeczony zachorował. Z początku wydawało się, że to nie jest nic poważnego, ale jego stan się dramatycznie pogarszał. W pewnym momencie trafił na OIOM, w stanie krytycznym. Wyszedł z tego, ale ostateczna diagnoza postępującej i nieuleczalnej choroby spadła na nas jak grom z jasnego nieba.
Jego marzeniem był ślub sakramentalny więc aby je spełnić przyjęła sakramenty katolickie, mimo że w głębi serca tego nie chciałam. Nie wiedziałam jaki czas jest nam dany i chciałam, aby dla niego upłynął szczęśliwie.
W domu rodzinnym sytuacja nieco się wyprostowała, że siostra dorosła do tego, aby przejąć moje obowiązki. Po wspomnianej przeze mnie próbie samobójczej mama wycofała się całkowicie z życia zboru. Próbowano sprowadzić ją na dobrą drogę wizytą pasterską. Nie wiem dokładnie co się na niej wydarzyło, bo całe dnie spędzał z narzeczonym w szpitalu. Wiem, że dzwoniła potem cała roztrzęsiona, mówiąc, że ona już tam nie wróci.
Została ostatecznie wykluczona mniej więcej w czasie kiedy ja brałam ślub.
Ostracyzm o mało jej nie zabił. Nie miała żadnych znajomych poza zbiorem, była chora. Przez dwa lata po wykluczeniu więcej była w szpitalu niż w domu. Potem przeszła terapię I trochę doszła do siebie. Na szczęście babcia, jedna z najstarszych sióstr w zborze, dała opór nacisków braci i nie odwróciła się od córki. W tym czasie dzieliłam swój czas między pracę, mamę i męża.
Mąż ukończył studia. Był inteligentnym, zdolnym i dobrym człowiekiem. Udało mu się jeszcze obronić doktorat, w czym wspierałam go jak mogłam. Brałam dodatkowe prace, żeby jakoś związać koniec z końcem. Po obronie jego stan znacznie się pogorszył. Przez przypadek usłyszał o pewnej terapii, która mogła mu pomóc. Bardzo w to wierzył i zrobił wszystko aby ją otrzymać. Udało się. Terapia była jeszcze w fazie eksperymentu, ale nie mieliśmy nic do stracenia. Lekarze dawali mu najwyżej pół roku życia i to w cierpieniu.
Niestety, nie udało się. Po niespełna 3 latach małżeństwa zostałam sama.



































Obojętnie czy postąpisz według czyjejś rady, czy według własnego uznania, konsekwencje zawsze poniesiesz  ty sam.


Offline sawaszi

Odp: Nowy początek, tuż po końcu świata.
« Odpowiedź #11 dnia: 02 Październik, 2017, 22:51 »
Pozdrawiam Ciebie Serdecznie Villa Ella od serca swego - a ja już sobie myślałem ,że tylko mi zdarzyło się(w życiu) co sobie nie można w głowie pomieścić , ani się z tym zgodzić i wytłumaczyć racjonalnie .Rozumie Ciebie i Twój ból  :'( .


Offline Villa Ella

Odp: Nowy początek, tuż po końcu świata.
« Odpowiedź #12 dnia: 13 Październik, 2017, 07:09 »
Trochę nie chronologicznie, ale chcę opisać jeszcze dwa wydarzenia ze świadkami, które mi się przypomniały. Pierwsze z nich, z czasów, gdy byłam nastolatką. Wtedy była moda na Harlequiny. Czytanie było zawsze dla mnie najlepszą rozrywką więc i te czytadła w końcu wylądował na mojej półce. Mamę odwiedziły dwie koleżanki że zboru. Żony starszych. No i zobaczyły (oczywiście niechcący trafiając do pokoju, który dzieliłam z siostrą  :o)... Och co to się działo. Jakie było oburzenie! Aj, Waj!  TY NA TO POZWALASZ, TO NIEMORALNE, itp, itd. Oczywiście córki tych sióstr czytały tylko słuszną literaturę. Nade mną zawisły groźby wszelkich plaga egipskich za czytanie bezeceństw. Oczywistym było, że pod wpływem niecnej lektóry MUSZĘ niezwłocznie zajść w niepożądaną ciążę oraz zaliczyć spektakularny upadek moralny na samo dno patologii. No cóż, rozczarowały siostrzyczki, bo czytadła szybko mi się znudziły. A po pewnym czasie stało się głośno o córkach obu wyżej wymienionych. Jedna zaszła w ciążę mając 16 lat, druga 17. Obie były już po symbolu i obie zgrzeszyły z chłopakami ze zboru.  Więc po cichu zostały wykluczone, odbyły się ciche śluby, potem ponowne przyłączenia. Dodam, że obecnie obie są po rozwodzie i poza Organizacją.
Druga sytuacja wydarzyła się tuż przed śmiercią mojego męża. Leżał w szpitalu, właśnie usłyszeliśmy niepomyślną diagnozę. Był bardzo słaby i za zgodą lekarzy zabrałam go do niedalekiego parku, aby odetchnął trochę świeżym powietrzem. Szliśmy powoli, zajęci rozmową, gdy zaczepili  nas dwaj ŚJ. Jeden zapytał, czy zastanawialiśmy się kiedyś nad końcem świata. Wzruszyliśmy ramionami, nie mając ochoty na dyskusję. Już odchodziliśmy, gdy usłyszałam, rzucone z pogardą:"Co,  za trudne pytanie?...". Złe we mnie wystąpiło, odwróciłam się i syknęłam: "Nie. Pytanie nie jest trudne. Najzwyczajniej nie mam ochoty na nabijanie wam godzin w sprawozdaniu. Nie ruszają mnie też drętwe wstępy wyuczone w TSK. Popisywać się możecie  przed swoimi świętymi braćmi z Sali Królestwa!" Do dzisiaj pamiętam jak zostali z otwartymi gębami...
To, co się wydarzyło, przypłaciłam depresją. Jestem niezwykle silną kobietą, ale i dla mnie wszystkiego było za dużo. Na szczęście miałam przyjaciół, którzy dali mi wsparcie. Pomogli w znalezieniu specjalistów, którzy postawili mnie na nogi. Zmieniłam środowisko, przeprowadziła się na drugi koniec Polski. Zaczęłam że zgliszczy odbudowywać mój świat.
Poukładałam sobie świat, zaczęłam żyć. Poznałam cudownego człowieka, za którego wyszłam za mąż. Urodziłam syna. Nie brakowało nam trosk, ale żyliśmy zgodnie. Z powodu wielu czynników, po pewnym czasie wróciliśmy w moje rodzinne strony. To nie była dobra decyzja, bo niestety nie ułożyło się tak jakbyśmy sobie życzyli.
Nie wiem jak to się stało, ale znowu wpadłam w szpony świadków. Po prostu zaczęłam rozmowę z dwoma miłym paniami przy drzwiach. Zamiast je zbyć, zaprosiłam do środka. Zanim się obejrzałam, już miałam studium. Było miło i sympatycznie. Oczywiście na tapecie "Czego uczy Biblia". Zapytałam o "Będziesz mógł żyć wiecznie..", ale zostałam zbyta. Siostrze nie spodobało się bardzo, że korzystam z BT, wciskała mi Nowy Świat, ale mnie lepiej szukał się w mojej Biblii więc się uparłam. Porównywałam wersety I czasem wychodził zonk. Zostałam zaproszona na pamiątkę. Poszłam też na kilka zebrań.  I następny zonk. To nie był zbór, który pamiętałam z dzieciństwa. To była sekta.
Dziwne małżeństwa, niedopasowane wiekiem i usposobieniem. Siostra, z którą studiowałam, Basia,  miała męża młodszego od siebie o 15 lat. Dwie kompletnie różne osobowości. Takich przypadków było więcej. Brat mojej koleżanki z klasy, o której pisałam też miał dużo starszą żonę. Jak ślub to tylko w Panu... Pytałam go o rodzoną siostrę i usłyszałam, że dla niego nie istnieje. Zauważyłam też kompletny brak bliskości w małżeństwach. Np. Basia i jej mąż.  Oni nie mieli czasu że sobą rozmawiać. Cały bowiem był wypełniony pracą dla Organizacji. Razem siedzieli tylko na zebraniach, a potem każde w swoją stronę. Do służby, na przywileje itp. Rozmawiali tylko o sprawach zboru. Miałam możliwość obserwacji, bo mieszkali w tej samej klatce. Ona zachorowała. Trafiła do szpitala, podejrzewano nawet stwardnienie rozsiane. Okazało się jednak, że to syndrom trwałego zmęczenia. Mąż odwiedził ją raz. W czasie odwiedzin przeszedł się po oddziale rozdając  literaturę...
Lekarze zalecili jej odpoczynek, ale gdzie tam! Służba ważniejsza!
Masakra. To, co zobaczyłam, wstrząsnęła mną. Doszłam do wniosku, że ja tak nie dam rady. Przerwała studium. Pomogła mi kolejna przeprowadzka. Basia miała daleko do mnie, chciała mi podesłać kogoś innego, ale nie chciałam.  Przez przypadek szukając czegoś w necie natrafiłem na opowieść świadka, który był namaszczonym I mimo to został wykluczony. Zaczęłam szukać I znalazłam "Kryzys sumienia". Czytałam I nie wierzyłam, w to, co czytam. Co prawda już dawno miałam wątpliwości, ale nadal sądziłam, że świadkowie to prawdziwa religia, tylko niektórzy jej członkowie się nieco zagubili...
W tym mniej więcej czasie moja babcia zachorowała. Już od pewnego czasu cierpiała na demencję, ale fizycznie była w dobrej formie. A teraz trafiła do szpitala i ukazało się, że ma zaawansowany nowotwór. Potrzebowała natychmiastowej operacji i transfuzji. Zgodziła się. I tu bracia zrobili świństwo wszechczasów. Ona już nie kojarzyła właściwie. Nie rozpoznała własnej rodziny. Nie bardzo wiedziała co się z nią dzieje. Lekarz powiedział, że trzeba, a ona podpisała. Ja uważam, że nie była świadoma, co robi. Ale kochani bracia oczywiście tego nie uznali i wywalili ją z hukiem.
Do dzisiaj mam nadzieję, że ona tego nie zajarzyła. Żyła jeszcze ponad 2 lata, zmarła w hospicjum. Jak jeszcze coś tam kojarzyła, to chciała być pochowana przez świadków. Do końca zachowywała się jakby świadkiem była.
Co najśmieszniejsze. Bracia nie mieli nic przeciwko celebrowaniu pogrzebu. Przybyli licznie i zrobili przedstawienie na sto fajerek. Słowem nie wspomnieli o wykluczeniu, nazywając babcię drogą siostrą. Za to zrobili czysto marketingowy meeting, przedstawiając swoją Organizację jako siódmy cud świata. Prowadzący rozpływał się nad tym, jaką to tam panuje miłość i prawda. Zapraszał na zebrania i jotwuorg. Oczywiście tej miłości nie starczyło dla mojej wykluczone mamy, bo kondolencje złożono całej rodzinie, poza nią. Nawet mojemu ojcu.
Byłam zdegustowana, jak zresztą cała rodzina. Ale życzenie babci spełniliśmy.
Przeczytałam "Kryzys...", zaczęłam szukać informacji o Świadkach. W sumie to szukałam tego, co oni piszą o sobie, żeby skonfrontować. Szukałam jw.org, ale nie pamiętałam adresu. Wrzuciłam w google "świadkowie jehowy"... Znalazłam kanały na YT i to forum.
Więcej grzechów nie pamiętam, nie chcę pamiętać...
« Ostatnia zmiana: 13 Październik, 2017, 07:37 wysłana przez Villa Ella »
Obojętnie czy postąpisz według czyjejś rady, czy według własnego uznania, konsekwencje zawsze poniesiesz  ty sam.


Offline sawaszi

Odp: Nowy początek, tuż po końcu świata.
« Odpowiedź #13 dnia: 13 Październik, 2017, 20:15 »
Pozdrawiam Cię Ella i podziwiam za szczerość i odwagę w opisaniu swego życia związanego z tą religią (organizacją ?), ja chciałem opisać więcej w "Moja 'niesamowita' historia" ale coś mnie blokuje , a mam do opisania wiele (traum) - moich , moich żon ,moich dzieci ,rodziny ,przyjaciół i osób powiązanych (w zborach). Powiem Ci, że u mnie jest 'tego' więcej- troszkę więcej.. .Jeszcze raz Pozdrawiam Ciebie od swego serca .


Offline Villa Ella

Odp: Nowy początek, tuż po końcu świata.
« Odpowiedź #14 dnia: 13 Październik, 2017, 20:56 »
Pozdrawiam Cię Ella i podziwiam za szczerość i odwagę w opisaniu swego życia związanego z tą religią (organizacją ?), ja chciałem opisać więcej w "Moja 'niesamowita' historia" ale coś mnie blokuje , a mam do opisania wiele (traum) - moich , moich żon ,moich dzieci ,rodziny ,przyjaciół i osób powiązanych (w zborach). Powiem Ci, że u mnie jest 'tego' więcej- troszkę więcej.. .Jeszcze raz Pozdrawiam Ciebie od swego serca .
Ja również pozdrawiam cię cieplutko. Zabierając się do opisu dziejów mojej rodziny, związanych ze ŚJ, myślałam, że to już przepracowałam sobie. Pisząc, okazało się że niestety nie. Zakreśliłam jedynie zarys, pomijając wiele wydarzeń, o których nie chcę już myśleć. Moje odejście nie było wcale bezbolesne, chociaż nie byłam ochrzczona. Babcia nie dawała mi żyć. Przez chyba dobre 10 lat, nasze stosunki były bardzo chłodne, bo nie mogłam znieść psychicznych nacisków z jej strony. Z moją zindoktrynowaną I chorą psychicznie mamą też nie było lekko. Mój pierwszy mąż w rodzinie do końca nie był akceptowany. Po jego śmierci jedyne wsparcie otrzymałam od ludzi ze mną niespokrewnionych, mimo, że rodzinie zawsze dawałam z siebie wszystko. Dzieciństwa praktycznie nie miałam, zawsze musiałam być bardziej dojrzała, niż wskazywała metryka. Taki zimny wychów. No i przemoc inspirowana podobno wskazówkami biblijnymi.
Do dziś nie czuję więzi z rodzicami. Pewnych rzeczy nie da się zapomnieć i nadrobić.
Ale co było, minęło.
Dzięki temu odnalazłam  w sobie siłę i pewność siebie, której się po sobie nie spodziewałam. Przy czym nie zabiło to we mnie dobrych, ciepłych uczuć dla innych, empatii, współczucia, wrażliwości na krzywdę.
Jednocześnie odebrało mi wiarę. I to jest dla mnie wielka strata.
Cóż, coś zyskałam,  coś straciłam...
Obojętnie czy postąpisz według czyjejś rady, czy według własnego uznania, konsekwencje zawsze poniesiesz  ty sam.