Lubię czytać księgi napisane przez Salomona, bo to bardzo mądry i inteligentny człowiek.
Kiedy jednak czytam księgę Kaznodziei odnoszę nieodparte wrażenie, że Salomon został za bardzo przygnieciony swoim bogactwem i z tego powodu popadł w nostalgię, przygnębienie, depresję (?). Otóż niestety od nadmiaru przybytku głowa też potrafi rozboleć
Problem Salomona polegał na tym, że miał już wszystko (a nawet milion razy więcej) co jest niezbędne do życia śmiertelnikowi. Zaczął więc sobie wymyślać czego by tu jeszcze chcieć, do czego dążyć. To co posiadał przestało go cieszyć.
To normalne, że człowiek przyzwyczaja się do dobrego i to dobro mu powszednieje. Salomon miał o tyle gorzej, że w zasadzie nie miał już celów do których mógłby dążyć.
To co już miał zaczęło go nudzić, szukał więc nowych wrażeń. No i za bardzo przegiął - 1000 żon i nałożnic... to świadczy o tym jak bardzo zdesperowany był to człowiek! Szukał wrażeń, czegoś nowego... myślał, że kobiety urozmaicą mu życie.
W sumie przykład Salomona daje do myślenia tym, którzy chcą być obrzydliwie bogaci. Smutne jest to, gdy dla człowieka wszystko przestaje mieć wartość, gdy ma świadomość, że może kupić co tylko zechce.
O paradoksie! Żeby być bardziej szczęśliwymi potrzebujemy problemów, wyzwań i rozsądnej ilości pieniędzy. Wszystko co ponadto w końcu powoduje frustrację.
Salomon próbował urozmaicić sobie życie na różne sposoby i w końcu zostaje bałwochwalcą; zaczyna czcić inne bożki. I to właśnie było zawsze dla mnie zagadką... Dlaczego? Czy to z tych nudów? Niczym niewdzięczny pies "zaczął gryźć" rękę, która go karmiła... Może to tak specjalnie? Może czekał na karę od Boga - śmierć - bo jego życie mu zbrzydło...?