Wielu tych których spotkałem przyznawali otwarcie, że nawet będąc członkami zboru SJ nie byli zbytnio wierzący. Myślę, że tu masz pewne wytłumaczenie jednych obrażenia się na Boga czy negację biblii i całej religii.
Uważam że Ci drudzy zauważają tę "różnicę" o jakiej piszesz wyżej.
Ja byłam bardzo wierząca. Tylko w pewnym momencie do mnie dotarło, że jeśli Bóg jest taki, jakim go malują świadkowie Jehowy, to chyba jakaś kpina, karykatura. Odchodząc z organizacji, postanowiłam zostać agnostykiem, gdyż uznałam (ten pogląd już wcześniej we mnie dojrzewał), że Biblia jest pełna sprzeczności, zagadek i zupełnie dla współczesnego człowieka niezrozumiałych i niepotrzebnych historii (jak ta ze zgwałconą nałożnicą pociętą na 12 kawałków i rozesłaną po całym Izraelu nie wiadomo po co), a Boga poznać się nie da. Aczkolwiek nie neguję jego istnienia.
Druga sprawa to to, że jako śJ bardzo mocno wierzyłam, że kieruje każdym moim krokiem, że zesłał mi męża. Później uznałam, że chyba sobie ze mnie zakpił, a jeszcze później - że to wszystko to były przypadki, którym na siłę nadawałam niepotrzebną rangę. Dzisiaj jestem o wiele szczęśliwsza niż wtedy, gdy byłam przekonana, że jestem blisko Boga. Wnioski pozostawiam czytelnikom posta.