Pozwólcie, że się podzielę moim doświadczeniem w tym zakresie.
Gdy wraz z innymi Świadkami Jehowy zwątpiliśmy w doktryny organizacji i w autorytet samozwańczego "niewolnika", wówczas dość szybko utworzyliśmy biblijną grupę wsparcia dla odchodzących i byłych Świadków. Na pierwszy ogień poszedł List do Galacjan, który rozważaliśmy z modlitwą rozdział po rozdziale. Wybraliśmy ten list, gdyż on mówi o wolności chrześcijańskiej. Gdy pojawiał się ktoś nowy, od razu tłumaczyliśmy, że nie tworzymy kościoła. Wychodziliśmy z założenia, że kościoła nie tworzy się tak, jak zakłada się firmę. Wspieraliśmy się duchowo, emocjonalnie, a niekiedy - gdy ktoś był w potrzebie - także materialnie. Nie było między nami żadnych sporów, gdyż po prostu wszelkie różnice zdań niwelowaliśmy przez wspólne badanie, co mówi na dany temat Słowo Boże. Po pierwszej, nieudanej Wieczerzy Pańskiej (jedna osoba zasłabła), całkowicie zaniechaliśmy jej praktykowania.
Po dłuższym czasie nasza grupa przestała istnieć, gdyż nasi gospodarze zapragnęli być w konkretnym, zorganizowanym kościele. Ich wybór padł na baptystów, tam przyjęli chrzest i członkostwo. Ja najdłużej z nas wszystkich poprzestawałem na spotkaniach domowych, tyle że w nieco innym gronie. Później jednak i ja zapragnąłem być gdzieś w kościele i po dłuższych rozmyślaniach z modlitwą przyłączyłem się do zboru jednego z wyznań ewangelicznych w moim mieście.
Dodam tylko, że alternatywa przedstawiała się w następujący sposób: albo pozostaniemy pod wpływem uprzedzeń do doktryn chrześcijaństwa, jakie zaszczepiła nam organizacja (oznaczałoby to stronienie od kościołów); albo wysłuchamy drugiej strony i starannie zapoznamy się z argumentacją na rzecz trudnych dla nas nauk chrześcijańskich, jak np. Trójca, dusza, czy piekło (co otwierało drogę do członkostwa w kościołach).