Cześć wam wszystkim!
Dziś postanowiłem podzielić się z wami swoją historią mimo, iż czas przywitania się z wami był już dawno temu. Każdy coś na tym forum od siebie wnosi, a i ja nie chce tyko brać.
A więc do rzeczy.
Posiadam 25 lat. (Ok. Tyle o mnie. Co o tym myślicie?)
Ciągle figuruje w statystykach zborowo-organizacyjnych jako jeden z członków 'czeladzi'. Mam co do tego statusu mieszane uczucia, o czym świadczy moja obecność tutaj.
Formalnie ochrzczony. Praktycznie ochrzczony dwa razy. Raz - w 8 miesiącu pobytu w łonie matki, Dwa - w wieku 18 lat. Jak na takie combo już dawno powinienem być obwodowym, ale po drodze coś nie wyszło.
Jako od małego szkolny SJ jeszcze do niedawna uważałem świat za monochromatyczny. Dobrzy SJ i źli wszyscy inni, którzy i tak w cholerę zginą. W najmniejszym stopniu nie widziałem w tym nic złego, więc i sam tego uczyłem przez ponad 3 lata jako pionier stały.
Moim największym życiowym marzeniem było wyjechanie na teren z potrzebami, a z czasem fajne funkcje zborowe. Marzenie zrealizowałem kilkukrotnie. Razem z żoną, zaraz po ślubie przenieśliśmy się do zboru na drugim końcu Polski. (kiedyś może opiszę skutki tej decyzji szczegółowo).
Po prawie dwóch latach zawitaliśmy do kolejnego zboru w celu dalszego uproszczania życia. Nasze zaangażowanie przez cały ten okres było dość ostre. Dzień w dzień w służbie, często w mróz na rowerach jechaliśmy na tereny wiejskie. Każdego dnia po minimum 4/5h służby. W pierwszym zborze dostałem mnóstwo przywilejów: Sługa pomocniczy, odpowiedzialność za tereny, za nagłośnienie, lektor, zastępca grupowego, prowadziłem 'ciekawe myśli' , na każdym zebraniu punkt z NSK oraz organizowaniem zbiórki, miałem także wykład. Nie było więc czasu myśleć.
Wszystko pewnego dnia zaczęło się komplikować. Z powodu braku środków do życia byliśmy zmuszeni wrócić do mojego rodzinnego zboru. Tam starsi za mną nie przepadali za mój język. (W obecnym (to już 3 z rzędu zbór) też mnie już nie lubią
) Mówiłem i mówię często szczerze i bez owijania w celafon.
Zostałem tam zdjęty z pioniera, bo pracując często po 9/10 h fizycznie nie mogłem po pracy ruszać nogami (małe problemy genetyczne że zdrówkiem) i nie wypracowywałem więcej niż 40/50h zamiast 70.
Usłyszałem tylko że inni dają radę to pogodzić i nie jestem wyjątkiem dla którego zmieni się reguły.
Dochodziły do tego teksty żon starszych typu "co to za pionier który nie głosi w danych godzinach" itp. Było tego tyle że wyszła by dobra książka.
Od dłuższego czasu nie mam żadnego przywileju. Nawet nie jestem w TSSK. Dużo zawdzięczam swojemu językowi, sporo też dociekliwości. Kilka innych mojej brodzie.
Jakiś czas temu postanowiłem sobie, że skoro jestem w czymś to chce to znać jak najlepiej (wcale nie od negatywnej strony) chciałem wymiatać w tej dziedzinie. Znać organizację na wylot żeby kiedyś zostać dobrym starszym. To doprowadziło mnie to różnych zgrzytów w rozumowaniu SJ. Dziwnych i niepotwierdzonych doktryn i z czasem do metod tajenia przed innymi grzeszków organizacji.
Czytałem różne rzeczy. O Kryzys Sumienia też zahaczając.
Wszystko szło świetnie. Moja sprawa, moje kredki, moje życie i moja rzecz co z nim robię.
Niestety kiedyś chlapnąłem zdanie za dużo do członka rodziny. Coś o Niewolniku. To było dawno i nie pamiętam szczegółów.
Od tego momentu mam z rodzina dym
Siostra, zaalarmowała całą moja rodzinę w 'prawdzie' oraz starszych w rodzinnym zborze.
Ojciec jako były starszy (spadł z przywileju przez moje wyjawienie kilku spraw które rażąco zaniedbywał w rodzinie) wydzwaniał i rzucał mi miliony głupich argumentów. Podając wersety których nawet nie potrafił objaśnić. Co chwilę miałem telefony "jak stoję w prawdzie" i żebym nie odchodził od prawdy.
Sprawę pogorszyła śmierć mojego ojca. Pech chciał że to było jakiś miesiąc po kłótni że mną o natchnienie niewolnika itp.
Zaokrąglając końcówkę (dla ciekawych mogę później rozwinąć):
Matka od śmieci ojca się nie odzywa do mnie i do mojej żony.
Siostra nas zwyzywała i powiedziała że śmierć ojca to moja wina i moich wątpliwości bo się tym przejął. Od pogrzebu również się nie odzywa.
Mam też 13 letniego brata... którego praktycznie sam wychowywałem bo rodzice widzieli tylko pracę. On też już nas nie zauważa. Nie odzywa się od ponad roku.
Jeśli ktoś ma wątpliwości że to religia prawdziwa, religia miłości, która ceni sobie wnikliwość biblijną.... niech nie mówi tego nikomu
Pozdrawiam Was ciepło. W razie Kłeszczyns, odpowiem.