Wróćmy na chwilę do tego nieszczęsnego wieczora z 28 kwietnia 2014, kiedy
zupełnie przypadkowo nadzorca obwodu ze swoim kolegą wpadli do nas do domu. Michał i Zbyszek usiedli na kanapie, naprzeciwko mnie i Leny. Dostali coś do picia, zaczęli gadkę o tym co u nas. Zbyszek wtrącił pytanie o tym jak poznaliśmy "prawdę". Oboje cały czas uśmiechnięci, usiłowali sprawiać wrażenie, że im na nas zależy. My siedzieliśmy jak na szpilkach usiłując robić dobrą minę do złej gry, odpowiadaliśmy na ich pytania cały czas czekając dokąd ta rozmowa zmierza. I nie myliliśmy się - nie minęło dużo czasu, a przeszli do celu swojej wizyty.
"Macieju, słyszeliśmy pewne niepokojące informacje na wasz temat."Okazało się, że brat Michał zdążył już zrobić swoje dochodzenie. Rozmawiał z naszymi przyjaciółmi ze Świerzawy - poprzedniego zboru w którym usługiwaliśmy jako pionierzy. Z tych rozmów wynikało ponoć, że ci bracia są zaniepokojeni naszym myśleniem. Było to o tyle dziwne, że z niektórymi z nich nigdy na tematy naszych wątpliwości nie rozmawialiśmy. W jednym przypadku okazało się (gdy później z tymi osobami porozmawiałem osobiście), że rozmowa prawdopodobnie wyglądała mniej więcej tak:
Michał Wicenciak (MW): Chciałbym z tobą porozmawiać na temat Trębaczy
Brat ZS: A co u nich? Coś nie tak?
MW: Podobno podważają nauki niewolnika
ZS: Hm, ze mną o tym nie rozmawiali, ale to bardzo niepokojące...
Z tej rozmowy nasz obwodowy szerlok wydedukował, że brat ZS był zaniepokojony naszą postawą, o której usłyszał od niego samego, więc to zaniepokojenie jest dowodem że trzeba się zająć naszą sprawą. Logiczne, prawda? (nie). W innym wypadku rozmawiał z siostrą BB, wieloletnią pionierką stałą i gdy potem powtórzyliśmy jej co nam powiedział, rozpłakała się, bo zupełnie przekręcił jej słowa i jej opinię na nasz temat, a kilka dni później gdy już było po wszystkim skomentowała że "nie wierzy w to co się stało". Dla Michała to nie miało znaczenia, bo miał w swojej dokumentacji sprawy kolejną osobę świadczącą "przeciwko nam". Ale wisienką na torcie był moment, w którym Michał zaczął mi opowiadać o tym jak rozmawiam z własną siostrą:
MW: Wiem również, że rozmawiałeś o tych sprawach z E.
Ja: No może coś jej mówiłem, ale to w końcu moja siostra, rozmawiamy na różne tematy
MW: Dlaczego zachęcałeś ją by "otworzyła umysł poza wykład i publikacje"?
Ja: ... skąd masz zapisy moich rozmów z moją siostrą?
MW: To nieistotne.
To było bardzo istotne. Nie mogło być przypadkiem, że zacytował mi te konkretne słowa, ponieważ dokładnie to powiedziałem mojej siostrze podczas rozmowy przez Internet zaledwie 2 tygodnie wcześniej. Sama zapytała mnie wtedy czy jednak ten gość (Jacek) co miał spożywać faktycznie to zrobił, a gdy odpowiedziałem twierdząco to napisała:
"no ładnie, a w wykładzie było wyraźnie powiedziane...", na co ja odpisałem:
"Spróbuj otworzyć umysł poza wykład i publikacje a zobaczysz że nie wszystko jest takie jakie myślisz". Doskonale pamiętałem tę rozmowę, ale jednocześnie wiedziałem, że moja siostra sama z siebie by na mnie nie "nakablowała". Dlatego później z nią porozmawiałem i powiedziała mi wprost - Michał poprosił jej męża (również starszego zboru), by skopiował rozmowy z komunikatora internetowego mojej siostry ze mną i mu przesłał. Powiedziała też, że teraz mu (szwagrowi) strasznie wstyd bo nie spodziewał się, że Michał chce to wykorzystać w taki sposób. Cytuję:
"ta rozmowa była nie skończona a poza tym nasz sposób rozmawiania nigdy nie będzie dobrze zrozumiany przez kogoś obcego, nasze skróty myślowe itp. BB też Mu wczoraj mówiła, że gdyby teraz doszło do rozmowy z nią sporo rzeczy przedstawiła by zupełnie inaczej. Emocje wypaczyły fakty". Okazało się więc, że nadzorca obwodu, brat Michał Wicenciak,
bezprawnie pozyskał prywatną korespondencję by użyć jej jako dowodu przeciwko mnie. Byłem w szoku. Nie byłem nawet zły na siostrę czy szwagra (wiem że po prostu wykonywał polecenia i później tego żałował), ale byłem w szoku jak daleko Michał się posunął by zebrać przeciwko nam dowody. Tym bardziej, że wszystkie powyższe osoby po fakcie gdy usłyszały co się stało były gotowe "zeznawać" w naszej obronie.
Dalsza część wizyty braci Michała i Zbyszka wcale nie była mniej zaskakująca. Nie będę wchodził we wszystkie szczegóły, bo po pierwsze minęło już sporo czasu i nie wszystko dobrze pamiętam, a po drugie przeczytacie o tym w liście, który napisałem jakieś 2 tygodnie później, a który za chwilę wstawię. Chciałbym natomiast jeszcze odnieść się do atmosfery samej rozmowy. Podczas gdy początek był miły i sielankowy, tak gdy zaczęło się rzucanie zarzutami w naszą stronę twarze obu tych ludzi diametralnie się zmieniły. Pamiętam, że w pewnym momencie rozmowy, gdy odbijaliśmy piłeczkę i nie chcieliśmy się przyznać do zarzucanych nam czynów (bo nie było nic co wtedy można było nam zarzucić oprócz wnikliwego badania Biblii) to twarz Michała robiła się coraz bardziej czerwona, a na skroni aż wyskoczyła mu żyła, która w widoczny sposób pulsowała. Jego wzrok skierowany w naszą stronę świadczył o tym jak by chciał nas w tym momencie udusić. Wiem, pewnie wyolbrzymiam to, ale tak to właśnie zapamiętałem.
Zapamiętałem też, jak wypytywali nas o konkretne rzeczy z którymi się nie zgadzamy doktrynalnie, chodziło m.in. o kwestie tego kto powinien spożywać emblematy. Nie chcieliśmy o tym rozmawiać, bo już wcześniej w rozmowie ze starszymi obiecałem, że temat zostawię i nie będę do niego wracał. Dlatego nie chciałem im nawet podawać konkretnych fragmentów Biblii na których się opieraliśmy, bo po pierwsze nie miałem ich świeżo w pamięci, a po drugie zdawałem sobie sprawę, że od razu zostaną wykorzystane przeciwko nam. Dlatego w odpowiedzi usłyszeliśmy szydercze:
"widzicie, nie potraficie nawet obronić Biblią swoich wierzeń", chociaż sami podczas tej wizyty nie otworzyli Pisma Świętego ani razu. Natomiast przy innej okazji moja Lena musiała wysłuchiwać od Zbyszka, że prowadzenie takich rozmów [o wątpliwościach] przez starszego [czyli mnie] jest gorsze niż, cytuję
"gdyby starszy publicznie się upił lub został złodziejem". Szczerze nie mam pojęcia jak wtedy zachowałem spokój słysząc te słowa. Chyba mnie po prostu zatkało.
Na koniec wizyty, gdy zobaczyłem, że ci dwoje przyjechali do nas z konkretnymi wnioskami zasugerowałem, że może najlepiej byłoby spotkać się w gronie wszystkich starszych zboru. Wtedy, gdy byliby obecni wszyscy, moglibyśmy wyjaśnić sobie wszystkie sprawy, nasi współstarsi mogliby przy nas potwierdzić, że rozmawialiśmy wspólnie i doszliśmy do wniosku że żadnej sprawy nie ma, a my zrozumieliśmy że musimy być ostrożniejsi w rozmowach z braćmi żeby ich nie gorszyć. Michał wtedy odpowiedział
"może kiedyś do takiego spotkania dojdzie". Czego mi nie powiedział to fakt, że zaraz od nas jechali właśnie na salę królestwa, gdzie nasi współstarsi już na nich czekali. Czyli zwyczajnie mnie oszukał, wolał z nimi porozmawiać na osobności, żeby móc ich najpierw zmanipulować zanim dojdzie do konfrontacji. A do tej miało dojść za niecałe 24 godziny.
O tym co stało się nazajutrz zacząłem pisać
w pierwszym poście tego wątku. Na spotkaniu postanowiono rozważyć moje kwalifikacje, czyli zadecydować czy nadaję się by nadal pełnić "przywilej starszego". Jak już wspomniałem na tym spotkaniu w przybudówce Sali Królestwa oprócz mnie były cztery osoby: Andrzej i Marek (współstarsi), Michał (nadzorca obwodu) i Zbyszek (gość z Legnicy). Poproszono mnie bym od początku zaczął im wszystko opowiadać. Walczyłem ze sobą w jaki sposób to poprowadzić - lepiej coś ukrywać, starać się jakoś wyślizgnąć z tej nieprzyjemnej sytuacji? A może po prostu szczerze powiedzieć jak było i liczyć, że skoro to zamianowani duchem pasterze Jehowy to wszystko się dobrze potoczy? Naiwnie wybrałem opcję nr 2. Zacząłem od tego, że odkąd pamiętam byłem typem osoby, która wzorem Berejczyków starała się wszystko sprawdzać, byłem ciekawy świata i historii. Zdarzało się też, że pewne sprawy mi nie pasowały, że nie rozumiałem czegoś co wyczytałem w publikacjach "niewolnika", ale zawsze w takich sytuacjach "czekałem na Jehowę". Następnie opowiedziałem całą historię mniej więcej tak, jak opowiedziałem Wam ją w poprzednich postach. Mówiłem o tym, że uważam to co się dzieje za jakąś nagonkę, że nigdy nie ośmieliśbym się występować przeciwko organizacji i że cała sprawa z "odstępstwem" była już pomiędzy starszymi wyjaśniona. Całość trwała około godziny, po czym poproszono mnie o wyjście z sali, bo chcą się naradzić. Po kilkunastu minutach zasiadłem z powrotem na swoim miejscu, a Michał ogłosił wyrok:
"Jednomyślnie ustaliliśmy, że należy skreślić cię z listy usługujących"Zrobiło mi się strasznie przykro. Po tylu latach usługiwania, wyrzeczeń, poświęceń, setkach godzin spędzonych na przygotowywaniu zebrań, wygłaszaniu wykładów, jeżdżenia z nimi po okolicznych zborach czasami na łeb na szyję żeby się ze wszystkim wyrobić, po tym wszystkim to jedno zdanie zmazało cały ten trud i zrobiło ze mnie przestępcę. Jednak uczucie smutku szybko zrobiło miejsce kolejnemu szokowi, gdy Michał zaczął czytać treść listu, który w mojej sprawie zdecydowali się wysłać do Nadarzyna. A zaczynał się on zdaniem, które zapewne już dobrze znacie, bo jest w tytule tego wątku:
"Brat Maciej od zawsze miał wątpliwości co do pokarmu od Niewolnika."Zbladłem. Przecież ja nic takiego nie powiedziałem, ani nawet nic takiego nie zasugerowałem! Wyrwano z kontekstu moje słowa i użyto ich jako dowodu w uzasadnieniu wyroku którzy miał być przesłany do Nadarzyna. W tym dokładnie momencie zrozumiałem już bez żadnych wątpliwości, że pomimo tych wszystkich modlitw, pomimo że jesteśmy na Sali Królestwa, pomimo że przede mną są ponoć zamianowani przez Boga mężczyźni - zrozumiałem, że w tym wszystkim Boga nie ma i nie było, że oni przyjechali do nas z gotowym wyrokiem i tylko zbierali przeciwko nam dowody, nieważne jak bardzo naciągane.
Chwilę po mnie na salę zaproszono Jacka, z którym postąpiono tak samo jak ze mną. Wiem, że czyta te słowa, być może w końcu wyjdzie z ukrycia i również Wam o tym opowie, bo jest to nie mniej ciekawe. Ja natomiast ciągle w lekkim szoku myślałem co dalej - całe życie poświęciłem tej organizacji i nie potrafię przyjąć do wiadomości, że jest ona fałszywa. Przekonywałem się, że to wszystko jakieś ogromne nieporozumienie, że ci ludzie popełnili błąd. Po ogłoszeniu wyroku poinformowano mnie, że mogę napisać list i odnieść się do ich decyzji więc postanowiłem z tego skorzystać i napisałem krótki list, który wręczyłem Michałowi, a także niezależnie wysłałem przez pocztę na jw.org:
Niestety moja prośba odbiła się od ściany. Do zboru przyszło jedynie powiadomienie o moim skreśleniu. Uznałem zatem, że moje odwołanie odrzucono i w sumie miałem już tę sprawę zostawić, ale przebywając akurat u teściów na urlopie i mając sporo czasu na rozmyślanie postanowiłem otworzyć komputer i napisać dłuższy list, w którym poproszę Nadarzyn o jakąkolwiek reakcję. Nie chodziło mi wtedy już nawet o mój "przywilej", ale o to, aby zajęli się Michałem, żeby pokazać mu że nie może tak się panoszyć i ranić ludzi. List ten wysłałem 17 maja 2014 roku:
Był to chyba mój ostateczny krzyk o pomoc, ostatnia próba uratowania wiary że w tej organizacji jest cokolwiek dobrego. Gdyby wtedy w odpowiedni sposób mi odpisano i dowiedziałbym się że Michał poniósł konsekwencje tego jak załatwił naszą sprawę, to być może nadal byłbym w zborze przekonany, że jednak jest sprawiedliwość na tym świecie. Zgadnijcie zatem co mi odpisano?
Nic. Zero. Cisza w eterze. Ta cisza sprawiła, że nie przestaliśmy z Leną szukać odpowiedzi. Dopiero po tych wszystkich wydarzeniach, rozczarowani "pokarmem od niewolnika" odważyliśmy się po raz pierwszy czytać w Internecie to, co uważają tzw. "odstępcy" i sprawdzać, czy to co mówią jest prawdą. Osobiście spędziłem setki godzin na czytaniu Biblii, publikacji zarówno "niewolnika" jak i "świeckich" i dochodzeniu jaka jest prawda. Ten proces trwał jakiś rok, po którym byłem już w 90% przekonany, że zostałem oszukany. Nie zapomniałem jednak o listach, które wysłałem do Nadarzyna i czasami nawet zastanawiałem się, czy w ogóle je otrzymali. Postanowiłem zatem zadzwonić i zapytać. Tę rozmowę już nagrałem i możecie jej odsłuchać
tutaj, jednak zacytuję najważniejszy fragment, który wtedy dosłownie rozłożył mnie na łopatki:
Ja: Chciałbym się dowiedzieć, bo kiedyś wysłałem do was list (...)
Starszy: Z jakiego zboru?
Ja: Zbór Wołów, 10520.
Starszy: Już patrzymy (...) Tak, jest jest, dobra, widzę że faktycznie jakiejś tam osobistej odpowiedzi do ciebie nie było. A powiedz, ty oczekiwałeś jakiejś takiej osobistej odpowiedzi?
Ja: <szok, wybuch śmiechu> No wiesz... TAK.Warto wysłuchać całego nagrania, by usłyszeć nie tylko ten fragment, ale również to jak pracownik Nadarzyna w mistrzowski sposób przerzucał ciężar sprawy na mnie i to mnie zachęcał bym wybaczył, bym zapomniał itp.
I tu w zasadzie nasza historia mogłaby się zakończyć. Chociaż nadal byłem oficjalnie Świadkiem Jehowy, to od tego momentu obiecałem sobie, że nie zostawię tak tego wszystkiego i że będę robił wszystko co w mojej mocy, by demaskować to, co ta organizacja robi z ludźmi. Niestety, jak już Lena wspomniała wyżej nasze zdecydowane postanowienie by nie być oszukiwanym i nie pozwolić im oszukiwać i krzywdzić innych spotkało się z przykrą reakcją naszej rodziny. Odbyliśmy z nimi kilka rozmów, a gdy byliśmy już gotowi stawić czoła machinie organizacji - postaraliśmy się o rozmowę z innym nadzorcą obwodu i starszym miejscowego zboru. Rozmowę, która ostatecznie miała pokazać jakimi "pasterzami" naprawdę są urzędnicy Towarzystwa Strażnica.
Ale o tym już napiszemy w następnym odcinku.