Ja też byłem dumny z udziału w takich akcjach, jak choćby sprzątanie po zgromadzeniach. Jako starszy starałem się dawać wzór pod tym względem. Ściera w ręce i do dzieła. Potem zaczęło mnie to męczyć bo byłem jednym z niewielu wykazujących entuzjazm w tej pracy. A z pola boju schodziłem prawie ostatni .
Miałem Bardzo podobnie. Ta obecność do końca przy sprzątaniu i demontażu sprzętu,toalet itp. , dawała mi poczucie wewnętrznego spełnienia się i radości. To jak opuszczenie statku po przybyciu do portu, załoga i gospodarze okrętu schodzą na końcu z poczuciem spełnienia zadania, tyle że tu odczuwalem ,że kapitanem jest sam Bóg a usługujacy to marynarze. Pozostali bracia czy zainteresowani to pasażerowie .
Nie potrafiłem zrozumieć że duża część nawet usługujacych nie czuła tego podobnie,byli raczej pasażerami i nie czuli tej misji gospodarzy. Traktowali to jak zainteresowani lub tacy bardzo letni bracia.
Ale co tam, może to właśnie dzięki takiemu nastawieniu tych "letnich" usługujacych lub podróżujacych człowiek się przebudził i teraz jestem im w pewien sposób wdzięczny
za to ich luzackie podejście do świętych dla mnie wtedy zadań zleconych mi jakby przez samego Stwórcę .
Naprawdę, wtedy nawet np. Cały proces transportu i skręcania toalet na stadionie przed zgromadzeniem był dla mnie i wielu innych święta służbą, więc po zgromadzeniu naturalne że demontaż też, więc siły , zapał i radość były naturalne . To było jak motyle w sercu młodej pary.
Dzisiaj dzięki temu bardzo dobrze rozumiem co czują pasażerowie autobusu o którym mowa w tym wątku
https://swiadkowiejehowywpolsce.org/index.php?topic=3478.0