Dzień dobry wszystkim. Czytam to forum z przerwami w sumie od ponad półtora roku. Zostałem wychowany w "prawdzie". Mam fajnych i bardzo dobrych rodziców, jednak nauki WTS robią swoje, więc od zawsze musiałem troche "tańczyć na linie". Niestety w wieku nastu lat dałem się ochrzcić... W zasadzie nigdy się do tego nie nadawałem, bo ta religia wydawała mi się taka trudna, ale wtedy pod wpływem trochę rodziny, a troche siostry która brała chrzest w tym samym czasie zrobiłem to. Wtedy nawet w to wszystko głęboko wierzyłem. Wbrew zaleceniom WTS ukończyłem słabe, bo słabe ale jednak studia. Poza tym podczas studiowania cały czas pracowałem zawodowo, niekiedy także w weekendy, nigdy nie byłem więc wzorem do naśladowania... Już podczas trwania studiów postanowiłem że, potrzebuje jakiejś zmiany, którą będzie zmiana miejsca zamieszkania . Tłumaczyłem to poniekąd tak że nie zamierzam sobie na siłę szukać partnerki w miejscowych zborach (bo nie ma z czego wybierać) więc może gdzie indziej będzie pod tym względem lepiej. Studia to była fajna sprawa. Dawały kontakt z realnym światem i fajnymi znajomościami. Pokazały że świat i ludzie po drugiej stronie nie są źli jak to maluje WTS. W szkole i na studiach zawsze byłem lubiany. Nigdy nie afiszowałem się kim jestem. Raczej unikałem tematów religii. Raz nawet byłem świadkiem jak znajomi chwalili religię Świadków Jehowy, bo uznali że jest inna niż ich, taka jakby głębsza. Pozostawiłem to wtedy bez komentarza. Uczestniczyłem w różnych spotkaniach koleżeńskich czy to w szkole czy już w czasach studiów. Jedyne co mnie odróżniało to to że raczej nie mogłem zostać na imprezie albo po imprezie do rana, tylko przeważnie uciekałem na ostatni autobus. Przecież musiałem rano wstać na zebranie żeby się nikt nie czepiał. W zasadzie to było dla mnie najważniejsze. Robić swoje żeby się nikt nie czepiał. Co do wielu nauk WTS już wtedy byłem sceptycznie nastawiony. Np. to że w szkole uczono innej daty zburzenia Jerozolimy a na studium książki innej. Po skończeniu studiów podjąłem próbę realizacji swego planu odnośnie zmiany miejsca zamieszkania. Natomiast ten dysonans jakoś próbowałem zagłuszyć, lub skutecznie zagłuszały go inne problemy. Takim problemem było znalezienie dobrej pracy pozwalającej na usamodzielnienie się finansowe. Na szczęście trafiła mi się szansa wyjazdu do dużego miasta do firmy w której już kiedyś pracowałem w rodzinnym mieście. Chociaż nie popracowałem tam długo, wiedziałem jedno. Chcę tu zostać. Znalazłem nową, spełniającą moje oczekiwania finansowe pracę. Jest cudownie. Na razie jest cudownie. Bo cieszę się wolnością której nigdy wcześniej w takim stopniu nie zaznałem, (mogę np w piątek po południu wyskoczyć nad jezioro, czy w góry i wrócić w niedziele wieczorem, bez wykładu moralizującego że mnie nie było na zebraniu, albo że się obracam w świeckim towarzystwie) jak również mam kochaną rodzinę którą odwiedzam i kocham. Nie wiem jak długo potrwa ta bajka, bo wciąż obawiam się powiedzieć rodzicom prawdę...o prawdzie i o mnie... ale może jednak wszystko dalej też będzie się układać
M: Post poprawiony na prośbę autora