Witam, uff.
Ze ŚJ miałem do czynienia jako dziecko. Na początku lat 90-tych, wtedy, gdy organizacja rozpoczynała swój niesamowity rozkwit w Polsce, odeszliśmy całą rodziną po kilku latach pobytu. Pewnie wtedy gdy ja odchodziłem wielu z Was tam właśnie dopiero przyszło. Miałem wtedy mniej niż 15 lat, w momencie odejścia. U mnie to było tak, że jeden z rodziców zadecydował, że odchodzimy i odeszliśmy z dnia na dzień. Nie było nawet większej dyskusji w rodzinie. Oczywiście był powód, który się wykształcał przez dłuższy czas - tak jak w przypadku wielu z Was - niezgadzające się z Biblią nauki.
Ja byłem wtedy dzieckiem, więc sam niewiele miałem do powiedzenia. Powód odejścia nie był moim powodem. Sam bym pewnie nie odszedł. Byłem głosicielem, więc miałem już jakieś obowiązki w organizacji.
Wielu z Was powie, miałeś szczęście - że tak wcześnie, tak dawno odszedłeś. I tak i nie, ale oczywiście z mocnym naciskiem na tak.
Tak, - dlatego że jak widzę, o czym Wy teraz piszecie, a co się działo w latach po moim odejściu aż do teraz, to naprawdę dobrze, że udało mi się stamtąd wyrwać. Po prostu włos staje dęba na głowie, jak czytam Wasze przeżycia.
Nie, - dlatego, że wychodząc stamtąd trafiłem prawie dosłownie w próżnię i to w wieku dorastania. Nawet "oddechu" nie mogłem złapać, jak to w próżni. Nie było wtedy takich grup, jaką macie tu teraz. Ba, nie było internetu. Możecie się domyślać, że musiało się to skończyć depresją. I tak się skończyło. Na szczęście rodzice w porę to zauważyli popychając mnie mocno w, że tak nazwę, dość trudne i wymagające hobby, które potrafiło mnie zając i jakoś, choć z trudem, wypełnić pustkę. I jakoś przetrwałem tę depresję, ale trwało to właściwie, na ile pamiętam, około roku.
Kiedyś dokładnie opiszę moją historię w odpowiednim dziale. Teraz tak bym podsumował, że byłego ŚJ zrozumie tylko były ŚJ.
Pozdrawiam