Powiedziałem A, muszę powiedzieć B.
Niespełna dwudziestoletni okres bycia funkcjonariuszem ciała kierowniczego w sekto-korporacji minął jak z bicza strzelił. Nie żebym był z tego dumny, bo nie ma z czego. Nigdy też nie liczyłem tych lat, ponieważ myślałem, że ta funkcja została przypisana mi dożywotnio, że taki już mój los i muszę to zaakceptować.
Przez cały ten okres miałem wyrzuty, że robię za mało: za mało głoszę - przecież mogę więcej pionierować, że mogę jeszcze więcej robić dla zboru a nie robię, choć i tak się nie obijałem, zawsze byłem zaangażowany, to uznałem, że to nie wystarcza.
Okresami trudno było pogodzić wszystkie moje obowiązki: praca, rodzina, starszowanie, służba... Ale czasem trudno było mi się pogodzić z bezdusznymi korporacynymi wytycznymi i traktowaniem owiec.
Jak się dziś czuję, już nie jako starszy? Powiem jedno: przez ostatnie dwadzieścia lat nigdy nie czułem się tak dobrze jak dzisiaj: w pewnym sensie wolny, bez wyrzutów. To naprawdę wspaniałe uczucie, które trwa już jakiś czas.