Gdybym miała świadomość czym jest w całej okazałości sekta śJ z wszystkimi jej wałkami na koncie, nigdy w życiu nie dałabym się ochrzcić.
Po prostu śJ chcą, żeby bajka działa się naprawdę.
Ja także myślałam zawsze, dopóki w tym tkwiłam, że wykluczane są osoby które popełniają ciężkie grzechy i nie żałują ich.
I ze odłączają się osoby, które "nie doceniają wspaniałej nadziei".
Również i ja, gdybym miała świadomość dokładną, rzetelną, od podstaw, które nie były mi znane o wyznaniu ŚJ, mającym znamiona sekty, nie dałabym się ochrzcić tam.
Gdy czekałam na moment chrztu w hali sportowej, pomyślałam tak: jeżeli coś tu będzie nie tak, wyjdę z tego. Wyszłam pokaleczona psychicznie i emocjonalnie i fizycznie po 30 latach po tym chrzcie.
Jak piszecie, ja również myślałam, że wykluczanie, to za ciężkie grzechy, myślałam też ze współczuciem o osobach wykluczonych, przecież nie wiedziałam co się stało, jakie były okoliczności itp. dlatego nie miałam prawa do oceniania tych ludzi, zniesmaczało mnie plotkowanie.
Co do "odstępców" to zadawałam sobie pytanie: co oni wiedzą, co mówią, co się stało, że odeszli/ zostali wykluczeni.
Był w naszym zborze brat, który nosił miano odstępcy, współczułam mu bardzo, miotał się sam, pamiętam, że chciał coś przekazać, wykazać, udowodnić, dołączył potem do Zielonoświątkowców, w zborze śmiano się z niego, zle o nim mówiono, kpiono z niego (coś z głową, że mu odbiło) nam zakazano się z nim kontaktować, przepytywano nas czy bywa u nas w domu, bo faktycznie raz nas odwiedził, w ostateczności popełnił samobójstwo. Ja go pozdrawiałam na ulicy, zatrzymałam sie porozmawiałam, mimo strachu, czy mnie ktoś ze zboru nie widzi. Przecież to toksyczne i chore.
Jak ciężko musiało być jego żonie, dziecom w zborze.