Cały wykład był oparty na fragmencie Biblii, w którym Jezus poleca bogatemu młodzieńcowi by sprzedał swój majątek i rozdał biednym. Zaczęłam już zacierać ręce, że brat LaFranca poleci to samo innym - sprzedajcie wszystko i wrzućcie do skrzynki.
Ale o dziwo było bardziej lightowo. Przedstawiał "tylko" argumenty, że jak zwykle robimy za mało i "czy nie mógłbyś robić więcej dla Jehowy".
Podał przykład niepełnosprawnej dziewczynki leżącej w łóżku i pionierującej przez telefon. Skoro ona może, to czemu nie ja - pełnosprawny/a?! - taki był przekaz.
Czekam na wykład, w którym ktoś w końcu zacznie chwalić Świadków, że pomimo pracy zawodowej i obowiązków rodzinnych spędzają w służbie coś około 2 miliardów godzin rocznie. Ale pewnie się takiego wykładu nie doczekam. Zawsze jest źle - zawsze za mało głoszenia.
Niestety jestem rozczarowana wykładem. Taki wykład jest fajny podczas obsługi zboru, ale jak na jednego ze "świętych" z Brooklynu, to spodziewałam się czegoś dużo ambitniejszego...