Ten poniższy post potraktowałem jako dalszy ciąg dyskusji po lekturze >„Meandry – ciąg dalszy, czyli im gorzej tym lepiej<, a konkretniej, o dopisany > „Postscriptum”. „M” odpowiedział skąd się wzięli prawnicy w polskim Oddziale Organizacji Św. J. Odpowiedź ta zainspirowała mnie do napisania następnego postu, w tej samej materii, ale już wsparty bardzo ciekawą wypowiedzią znanego Forumowicza - „Adama”. Aby nic nie uronić z tych wypowiedzi, poniżej zamieszczam ten post w całości.
> „No cóż, żadna poważna organizacja nie może poprawnie funkcjonować bez prawników. Towarzystwo " Strażnica" od początku korzystało z ich pomocy, gdyż albo występowało w roli oskarżonego albo musiało podawać do sądu innych. Zatem tego punktu, skąd w biurze oddziału pojawili się prawnicy nie muszę nikomu uzasadniać. Jeśli chodzi o potyczki i starcia wewnętrzne, to detale są interesujące, ale zasada stara jak świat. Są one nie do uniknięcia w jakiejkolwiek organizacji na świecie. Chodzi tylko o to, by przybierały one cywilizowaną formę i prowadziły organizację we właściwym kierunku. Ten kierunek w przypadku świadków Jehowy był dobry, jeśli rzecz się ujmie z dłuższej perspektywy czasowej. Błędy po drodze były jednak nie do uniknięcia. Tylko ten nie popełnia błędów, co nic nie robi. Podstawowym błędem były próby ustalania czasu końca tego systemu rzeczy z góry skazane na porażkę, chociaż wiara w jego bliskość była prawidłowa i nie jest ona osobliwością tylko świadków Jehowy. Dawały one tymczasowy, długotrwały wzrost i podnosiły gorliwość SJ, ale ich niespełnienie owocuje już widocznym gołym okiem zastojem i obniżeniem morale wyznawców. Na razie mają szczęście, że nie doszło do masowego odpływu członków. Potrzeba ich stopniowo przygotować teologicznie na to, że ten okres może być znacznie dłuższy od tego, jakiego się teraz spodziewają i wykazać im, że ta pomyłka dotycząca pokolenia roku 1914 da się pogodzić jednocześnie z byciem organizacją Bożą. Świadkowie Jehowy na tle innych wyznań powinni się wyróżniać przygotowaniem do nadchodzącego Armagedonu. Zatem w swoim nauczaniu i działaniu powinni obecnie położyć nacisk na ten właśnie punkt.” <
> „postscriptum
A tak już po napisaniu powyższego, zastanawiam się -skąd w Biurze Oddziału pojawili się „bracia prawnicy”. Jeżeli mnie pamięć nie myli, pobieranie wiedzy innej niż strażnicowej, zawsze należało do marnowania cennego czasu tuż przed zbliżającym się końcem tego systemu rzeczy. Czyżby dla wybrańców obowiązuje już Nowe Światło z Warwick?”
„Kufajkowi w gumiakach” i ich następcy w … !
Ten zapis w postscriptum, został przez mnie napisany trochę z przekory i trochę prowokacyjnie. Forumowicz „Adam” zareagował dość jednoznacznie. Podzielam to stwierdzenie. Powiem więcej, żadna poważna organizacja (niepoważna też), nie może obejść się nie tylko bez prawnika, ale też bez operatywnego ekonomisty, księgowego i menadżera. Nie wyobrażam sobie, aby centralny zarząd np. w Nowym Jorku obywał się bez tych specjalistów. Problemem Organizacji Świadków Jehowy, polega na zupełnie czym innym. Oficjalni przedstawiciele Zarządu np. w Polsce, bo tylko tu mogę się wypowiadać, słowo „komercjalny” i w każdej odmianie tego słowa, zawsze od kiedy zetknąłem się z Organizacją, było rozumiane w znaczeniu ujemnym jako zło związane z Szatanem Diabłem. To samo dotyczyło osób wykonujących te zadania. W biurze „Betel” w Łodzi, do roku 1950, też te stanowiska istniały, pomimo że oficjalnie nie funkcjonowały w takiej obiegowej formie.
O głównym księgowym, pełniącym obowiązki ekonomisty Biura, pisałem już w poście zatytułowanym: „ Z podszeptu Szatana” w podtytule „przymglony wizerunek Organizacji”. Nie będę tu przywracał opisanych tam zdarzeń, przypomnę jedynie nazwisko księgowego lub jak kto woli ekonoma, był nim niejaki Iwański imienia mi nieznanego. Najprawdopodobniej nie będącego nawet stricte betelczykiem, ale też nie znanym większości świadkowskiej populacji. Przy jego bezpośrednim udziale, doszło do niefortunnej z punktu ówczesnego prawa manipulacji finansowej. O szczegóły proszę sięgnąć do wyżej podanych tytułów. Nigdy nie wyraziłem się negatywnie o zaistniałej transakcji, ponieważ uważałem i uważam nadal, że kierunek działania w rozumieniu ogólnym, był komercyjnie uzasadniony i korzystny dla Organizacji, mimo że koniec tej akcji był niefortunny, ale to już podlega innej ocenie.
Gorzej było w wymiarze prawnym. Nie znałem nikogo odpowiedzialnego za ten dział, a jeżeli bym miał sugerować, to widziałbym jedynie Wilhelma. Scheidera i Harolda Abta. To jedyne osoby z wykształceniem ponad podstawowym, którzy mieli pojęcie o funkcjonującym prawie. Jeżeli byli inni, to o tych nic nie wiem, amatorsko mógł się obracać jedynie Edward Kwiatosz pełniący oficjalnie obowiązki Prezesa Biura Oddziału w Polsce. Czy Biuro Oddziału w Łodzi, korzystało z porad prawnych z poza tego otoczenia, nie jest mi nic wiadome. Tego typu operacje nie były nagłaśniane. W roku 1949, było zwołane specjalne nieoficjalne zebranie dla aktywniejszych sług w Obwodzie (pewnie takie spotkania były w całym kraju), na którym byłem obecny. Specjalny, nieznany mi z imienia i nazwiska brat, wygłosił wykład dotyczący przysługujących (w kontekście wyznawców Św. .J) obywatelowi w Polsce praw. Nie były to cytowane konkretne zapisy z odpowiedniego kodeksu, lecz raczej omawiane „prawidłowe zachowanie” się wobec funkcjonariusza państwowego, a raczej udzielanie wymijających odpowiedzi. Po raz drugi z takim instruktarzem, spotkałem się na kursie dla sług obwodów, wygłoszonym przez brata „Jakuba” - Stanisława Rejdycha. Te „porady prawne” miały – (dla mnie przynajmniej), bardziej znaczenie psychologiczne niż praktyczne. W myśl jakiegoś bliżej nieokreślonego prawa, byliśmy podobno ambasadorami Nowego Świat - Królestwa Bożego, którym przysługiwał specjalny status ..., pewnie dyplomatyczny, bo jakiż by inny. Na szczęście w zetknięciu, ze strażnikami ówczesnego prawa, nigdy nie posługiwałem się tego rodzaju wybiegami. Już wtedy miałem przeświadczenie, że ten „przywilej” mógł mnie dowartościować tylko wśród zborowej populacji i nic poza tym.
Z każdym rokiem od tamtego czasu, potrzeba znajomości prawa, stawała się koniecznością, gdy chce się kierować korporacją jakim jest Organizacja. Nie byłoby w tym nić nadzwyczajnego, bo tak jak przedstawia to Adam, „-Zatem tego punktu, skąd w biurze oddziału pojawili się prawnicy nie muszę nikomu uzasadniać”. Na pewno, że nie, pod warunkiem, że tak jak w każdym innym przedsiębiorstwie, o potrzebie korzystania z porad prawnika, wie każdy najniżej stojący pracownik, jeżeli o tym chce wiedzieć -oczywiście. Za mojej bytności, w Organizacji, wszelkie tego typu potrzeby, załatwiało się przez modlitwę i oddanie się w opiekę Jehowie. Jaka jest w tym ujma dla Organizacji jeżeli normalny głosiciel poznałby całą strukturę zarządzania. Poznałby system finansowania, - dochody i rozchody. Nie byłoby zdrożnością, gdyby każdy członek Organizacji poznał Statut, w tym swoje prawa i obowiązki. Nie będę wymieniał wszystkich szczegółów, ale wystarczy, aby populacja zborowa była szczegółowo informowana np. specjalnym biuletynem. Pewnie, że jedni by wnikali w takie szczegóły inni nie, ale nie byłoby zaskoczenia, że w Organizacji na szczeblu zarządzania muszą być też osoby z wyższym wykształceniem, które muszą się szkolić na świeckich uczelniach. Po co ukrywać ten szczegół, jeżeli zgodnie z tym co twierdzi „Adam” - >„żadna poważna organizacja nie może poprawnie funkcjonować bez prawników”<. Zgoda! Tylko dlaczego ja dowiaduję się tylnymi drzwiami – w tym przypadku od Forumowicza o niku „M”, że ci dwaj prawnicy z polskiego Oddziału otrzymali „dyspensę” i opłatę kosztów na ukończenie studiów, gdy tymczasem dla zwykłego zjadacza chleba, lub czytelnika Strażnicy -jak kto woli, indywidualnie na swój własny koszt i „ryzyko”, studia uniwersyteckie dla jego kondycji duchowej, muszą być szkodliwe? Być pionierem w tym samym okresie bez zawodu, jest zaletą, ponieważ właściwie spożytkował ten krótki czas tuż przed Armagedonem.
A pro po tej zalety jaką daje pełno czasowa służba pionierska, doświadczyłem na samym sobie. Pominę ten szczegół, że Armagedon, jego bliskość w którą wierzyłem, tudzież głosiłem i przekazywałem innym, spalił na panewce. Niema to jednak znaczenia w tym sensie, że wkład pracy, w tym pracy pełno czasowej jaki włożyłem na przestrzeni około sześciu lat, tudzież trzy razy byłem aresztowany, w tym ponad dwa i pół roku odsiadki w więzieniu jako Świadek Jehowy. Tego nie można wyrzucić gdzieś w niebyt. Cząstka tego mojego okresu, stała się też częścią udziału w tej polskiej Organizacji Świadków Jehowy. Wyrzucenie mnie po za nawias Organizacji, niczym nie uszczupla mojego lepszego czy gorszego wkładu. Ten mój okres jest faktem. Zachodzi bardzo istotne pytanie! Czy nadarzyńska Korporacja Świadków Jehowy w Polsce, byłaby skłonna uznać ten mój okres i potwierdzić ten stan faktyczny?
I tu, mój Bracie Adamie -mamy odpowiedź po co Organizacji są potrzebni dobrzy prawnicy! Ilu lebiodopodobnym można, stanowczo dać odpór w bardzo grzeczny sposób. Wystarczy tylko zażądać przedłożenia odpowiednich dokumentów potwierdzających kwestionowany okres. No i co? Po prostu klapa. Dokumentów żadnych nie przedstawię bo nikt takich dokumentów nie produkował. Świadków nie przedstawię, bo brata Olka nie ma, tudzież J.Lorka, T. Hodary, W. Szklarzewicza, czy M. Cyrańskiego. Innych nie wiem gdzie szukać, ani kogo szukać, jeżeli nie znałem nazwiska ani prawdziwego imienia, bo posługiwaliśmy się pseudonimami. Cóż jeżeli byłem więziony, to nawet na podstawie posiadanych dokumentów z pobytu w zakładzie karnym, nie mogę nic udowodnić, ponieważ oprócz odpowiednich paragrafów za co byłem skazany nie ma żadnej wzmianki, że miało to jakikolwiek związek z moją wyznawaną wtedy religią. Sądy w tamtym czasie bardzo przestrzegały aby w dokumentach skazanego wpisać paragraf konkretnego czynu, nigdy nie łączono tego z wyznawaną religią. Każdy prawnik podważy taki urzędowy dokument w bardzo „cywilizowany” sposób, jak określiłby Adam ten prawniczy wybieg.
Jest teoretycznie inny wariant, gdzie niczego nie musiałbym nikomu nic udowadniać i w całej rozciągłości uznano by mój udział w pracy dla Organizacji, ale tak samo zupełnie nie skuteczny jak ten pierwszy. Mógłbym udawać bardzo załamanego byłego brata, kiedyś zabłąkanego. Przyznałbym się do popełnionego grzechu przeciw Organizacji, ale teraz jak marnotrawny syn powracający na łono Ojca. Założono by mi studium w domu, pewnie robiłbym postępy, na sali Królestwa siadałbym na ostatniej ławce, z pokorą przyjąłbym wszystkie upokorzenia. Starszym opowiedziałbym wszystkie moje grzechy, które mi ciążyły, ale teraz zrozumiałem swój błąd i prosiłbym ze łzami o ponowne przyjęcie. Bracia rozważyliby moją trudną sprawę, ale od czego jest wybaczanie grzesznikowi. Tylko, że wybaczyć znaczy zapomnieć, to znaczy nie wracać i nie domagać się niczego więcej, przynajmniej od Organizacji. W najlepszym dla mnie przypadku, to morda w kubeł o mojej przeszłości!
Na zakończenie chciałbym wyjaśnić, o co Lebiodzie i tym lebiodopodobnym pieniaczom chodzi. Nikt i nic nam służącym w okresie zakazu tego oddanego Organizacji czasu nie wróci, co nie znaczy, że nic się nie stało (modne obecnie sportowe zawołanie). Dla jednych, ten okres spędzony w pełno czasowej służbie był tylko epizodem, może przygodą lepiej czy gorzej wykorzystaną. Dla innych, jest to część własnego życiorysu, z którym nie wiadomo co zrobić. Takim typowo tragicznym przykładem jest znany nam z imienia i nazwiska brat „Sławek” - „Kłos”, opisanym w „Trzy wcielenia boga Wisznu”, ale takich przykładów było więcej. Akurat te powyższe przykłady, są najbardziej tragiczne, ale też były! Ja mam problem z zagospodarowaniem dziewięciu lat mojego życiorysu. Od roku 1949, byłem do dyspozycji w Organizacji, tymczasem moi koledzy i rówieśnicy szkolni zdobywali zawody lub uczyli się w szkołach ponadpodstawowych. W tym samym czasie, ja osobiście stawiałem sprawy Królestwa Bożego na pierwszym miejscu, i po drodze zaliczyłem dwa aresztowania. Po roku 1950-tym, do maja 1957 pełno czasowo dla Organizacji, w tym ponad dwa lata odsiadki. W podobnej sytuacji znalazło się wielu moich współbraci, dla których Organizacja nie poczuwa się do żadnej odpowiedzialności, nawet chociażby werbalnym uznaniem ich wkładu. Każdy z nas z tym swoim problemem pozostał sam.
Jeżeli dla współczesnego pokolenia, nawet już odstępców, to o czym tu piszę jest tylko przysłowiowym czepianiem się jak rzep psiego ogona, to przykładowo dla mnie, ale też dla tych moich współbraci, którzy znaleźli się w podobnej sytuacji, był problemem adaptacyjnym do nowego środowiska. Pominę tu zwykłe środowisko międzyludzkie. Poważniejszym był problem na styku twojego życiorysu i zatrudnienia. Jeżeli (po tej wspaniałej służbie dla Organizacji) chciałeś się zatrudnić w Państwowym Gospodarstwie Rolnym lub budownictwie w charakterze pracownika niewykwalifikowanego, nikt ciebie nie pytał skąd ty się wziąłeś i co robiłeś do tej pory. Mój problem rozpoczął się dopiero, gdy starałem się o przyjęcie mnie do pracy na PKP. To, że nie posiadałem żadnych kwalifikacji, nie stanowiło jeszcze problemu, bo ten mankament mogłem tu świetnie uzupełnić. Musiałem jednak wyłożyć rączki na stół i powiedzieć skąd ja się wziąłem. Że posiadałem już zaświadczenie pracy z PGR i w budownictwie, to był jakiś atut, ale co robiłeś przedtem? No i tu, klapa! Ponad dwa lata siedziałeś w pace, a to już poważna ujma. Chcesz być pracownikiem kolejowym, a siedziałeś bo nie chciałeś służyć w wojsku, gdy tymczasem kolej należała do przedsiębiorstwa strategicznego i w każdej chwili może być zmilitaryzowana. Wyrok wydany przez Sąd Wojskowy, ciążył mi przez równe dziesięć lat. Dopiero w maju 1967 roku, mogłem się ubiegać o zatarcie kary. Od tej chwili miałem już możliwość wykonywania odpowiedzialnych funkcji, a tym samym awansować na wyżej płatne stanowiska.
W sumie, w związku z Organizacją, dwie dekady lat powinienem wliczyć w koszty, na poczet poniesionych strat stricte materialnych. Nieoszacowane są straty psychiczne, których nie sposób wyliczyć i na nic przeliczyć. Z tym urazem trzeba żyć. Jak by nie było, na łamach broszury „paście owieczki moje” zaliczony jestem do tych pieniaczy, chciwych i pazernych przed, którymi Organizacja musi teraz bronić swojego honoru. Nie byłoby w tym nic zdrożnego, ponieważ jak stwierdziłeś Adamie, Organizacja należy do tych poważnych instytucji, a błędy...? No cóż...! Oto Twoje wyjaśnienie zresztą uważam, że słuszne: >-” Błędy po drodze były jednak nie do uniknięcia. Tylko ten nie popełnia błędów, co nic nie robi.” < Trudno się z Tobą nie zgodzić, ale jeżeli już, to poważna instytucja, Organizacja też, naprawia swoje błędy i nie wypiera się swoich byłych budowniczych, nie wystawia straży przedniej w postaci prawników, aby ją bronić przed swoimi niegdysiejszymi budowlańcami pracujących wtedy w „rozmokłym gruncie w gumiakach i kufajkach!” Pewnie współczesny Nadzorca Obwodu spoglądający przez szyby swojego kazionnego samochodu, ze wstrętem omija tych swoich „kufajkowych” poprzedników jeżeli jeszcze gdzieś na obrzeżach Organizacji się walają. Adamie! Niestrudzony obrońco nieskazitelności warwickiej korporacji - zapewniam Ciebie, w tym również nadarzyński Oddział w Polsce, że nie wyciągnę mojego odstępczego brudnego łapska, o finansową rekompensatę. Miałbym na sumieniu tych wszystkich naiwnie, ale szczerze wierzących w bliskie zbawienie, którzy musieli by się na to złożyć.
Jeżeli Organizacja jest naprawdę poważną organizacją, za którą tak bardzo optujesz, mam nadziej, że przypomni sobie o tych „kufajkowych” budowniczych, których tak beztrosko się pozbywała wysyłając ich do Filistynów. Może odważy się wspomnieć, że tacy też kiedyś byli, a co istotne, wtedy byli potrzebni!