Dobrym zwyczajem jest, że po każdym przełomowym etapie, robi się rachunek zysków i strat. Przy każdym przedsięwzięciu zawsze powstają pewne mankamenty, na które należ zwrócić uwagę i po przeanalizowaniu wyciągnąć należy wnioski w celu usprawnienia pracy w przyszłości. W takich okolicznościach sporządza się odpowiedni „raport”. Można to nazwać inaczej, np. w Organizacji Św. J. są słynne „Roczniki”. Można i tak. Takim odpowiednikiem jak przypuszczam był, lub raczej mógł być, „Rocznik 1994”. Po uregulowaniu prawnym i zalegalizowaniu Korporacji Świadków Jehowy w Polsce, już nic nie stało na przeszkodzie, aby taki bilans zysków i strat upublicznić. „Rocznik 1994” nie wniósł nic, aby przybliżyć nam wiedzę o tamtych wydarzeniach. Enigmatycznie „dotknięto” tam tylko wydarzenia, ale zakamuflowano treści, tak aby z tego nic nie wynikało, a zainteresowanego czytelnika zostawić wpół drogi z domysłami.
To jest oczywiste, że jeżeli są niedopowiedzenia, można zawsze odwrócić i przedstawić inną wersje. Gorzej sprawa wygląda gdy ofiarą padli konkretni ludzie i stawia się na nich przysłowiowy krzyżyk. Pewnie, lepiej o tych ludziach nie mówić, a jeżeli już, to anonimowo bez nazwiska i imienia. Najpraktyczniej określić, że to jakiś „brat słabej wiary”, a to, że „im się już zdawało”, a to, że z powodu komunistycznej władzy, nie można postawić zarzutu itp. Pod tymi nieczytelnymi określeniami są konkretni ludzie, z nabytym statusem osób publicznych. Jeżeli ci ludzie przysporzyli Organizacji problemów, trzeba o tym publicznie powiedzieć. Nie powinno być żadnego problemu żebyśmy wreszcie poznali twór „Komitetu dwunastu”, lub członków słabej wiary -„Komitetu Piętnastu”. Te nazwiska nie przyszły z nikąd, to wielu tych braci tę Organizację odbudowywało po roku 50-tym, wspierało w najtrudniejszym okresie, byli ścigani przez aparat bezpieczeństwa i nieuchronnie stawali się jego ofiarami. Czyżby okres odwilży po 1956 roku, osłabił nagle ich wiarę i zaraz potem stali się „słabej wiary”? To nie słaba wiara tych osób, to brutalne wymazywanie tych odważnych braci, aby przypadkiem ich splendor nie przyćmił starych działaczy.
Po 1956 roku, władze polskie były skłonne wyjść naprzeciw i ruszyć proces legalizacji od początku. Strona przeciwna wprawdzie była skłonna podjąć temat, ale wewnątrz Zarządu Głównego, nie było jednomyślności. Mówienie o jednomyślności jest sformułowaniem bardzo delikatnym ponieważ w rzeczywistości powstały dwie przeciwstawne frakcje. Byli zwolennicy wyjścia na pół drogi i może nie zupełnie być usatysfakcjonowanym, jednak po sześciu latach kompletnego zakazu, odetchnąć i ulżyć całej populacji Świadków Jehowy w Polsce. Ci drudzy byli zdania, że możemy wziąć wszystko, albo nic -przy czym to słowo „nic”, miało istotne znaczenie dla takich radykałów, jak Wilhelm. Scheider, Edward Kwiatosz i Harald Apt, ale pewnie było więcej, z tym, że E. Kwiatosz i H. Apt, i podobnych też nie było mało, byli raczej za, a nawet przeciw
Brata „Jakuba” (Rejdycha) poznałem w okresie (końca 1953 roku) najgłębszego nieprzychylnego stosunku władz do Świadków Jehowy w Polsce. Nie wiem jaką sprawował w tamtym czasie funkcję w Organizacji, ale wiem, że z jego zdaniem liczono się w gremiach około okręgowych. T.w., „kłos” ( jeszcze na początku lat 1960-tych) stawia go w swojej opinii jako radykalnego przeciwnika wobec władz. Pytanie nasuwa się samo. Jaka zaistniała istotna przyczyna, że ten radykał zainicjował proces legalizacji? Do tej „przyczyny” będę chciał jeszcze powrócić, ale to już w innym opracowaniu. W tej chwili mogę tylko zasygnalizować, że już wiemy nieco więcej o tej grupie.
Brata „Olka” (Aleksandra Rutkowskiego) poznałem bardzo wcześnie, bo już na przełomie 1950/51. Nasze wspólne relacje opisałem już bardzo szczegółowo w różnych konfiguracjach, więc tu je pominę. Nie znam jego okresu przed zakazowego, na pewno betelczykiem nie był, (pracował w zakładzie włókienniczym –znał się na krosnach) ale miał na pewno dobre, a być może, b. dobre relacje z W. Scheiderem. W terenie pojawił się prawie z nikąd. Jeszcze jesienią 1960 roku tuż po aresztowaniu Scheidera, t. w. „kłos”, lansuje go jako pro scheiderowca. W jego konspiracyjnym życiorysie istnieje nie wyjaśniona zagadka. Nigdy nie został aresztowany. Jeżeli do 1956 roku miał farta, mógłbym podciągnąć to pod jego wyjątkowe zdolności asekuracyjne. Amnestia z tego roku dawała możliwość wyjścia z opresji ukrywania się, więc na pewno z tej możliwości skorzystał. Z późniejszych relacji o jego legalnym poruszaniu się po kraju (jeździł samochodem pikapem warszawa), ponadto był znanym organom ścigania i jego funkcjach w Organizacji w Polsce, daje to bardzo dużo do myślenia. W wyjątkowego ponownego farta, jakoś trudno jest mi osobiście uwierzyć. Pytanie jest oczywiste: Jaką rolę (w odpowiednim okresie) odegrał Aleksander Rutkowski w Organizacji Świadków Jehowy w Polsce?
Sylwetka „służbowa” brata W. Scheidera jest dość powszechnie znana. Jego niezłomność w wyznawaniu własnych pryncypiów była jego flagowym przewodnikiem. Wymownym jego niezłomnym charakterem jest jego wypowiedź w ostatnim słowie, a właściwie prośbie do sądu na rozprawie z roku 1951, gdy w mowie prokuratorskiej ten zażądał dla Scheidera: kary Śmierci! W oczekiwaniu na wyrok, odpowiedź brzmiała: -. – nie mam żadnej prośby, czuję się niewinny! Nie postawie tu żadnego pytania, ten zwrot, odpowiada na każdą wątpliwość. Niezłomność jaką przejął od prezesa J. F. Rutherforda, nie sprzeniewierzył się do końca swoich dni. Wszystko czego się podjął, był przeświadczony o swojej słuszności. Jeżeli nawet odejście J. F. R. w roku 1942, spowodowało powolne odchodzenie od zasad starego prezesa, dla Wilhelma Scheidera była to zapowiedź zbliżającej się schizmy, a na pewno szczególnym znakiem końca tego systemu rzeczy i w tym przeświadczeniu nie był odosobniony. Brooklyn pod kierownictwem nowego prezesa Knorra, zdawał sobie sprawę, że duch Rutherforda długo jeszcze będzie unosił się w przestrzeni, a radykalne nagłe przewartościowanie mogłoby skutkować rzeczywiście wielką schizmą podobną do tego z roku 1918.
Radykalna postawa Zarządów Krajowych Świadków Jehowy w krajach socjalistycznych lat 50-tych ub. wieku, chwilowo rzeczywiście zwarła szeregi i mimo brutalnego zachowania się władz, nieudało się łatwo rozbić organizacji jak początkowo sądzono. Jednakowoż zejście do podziemia, dla jednej i drugie strony, miało dobre i złe skutki. Środowisko Świadków Jehowy wprawdzie bardziej się zintegrowało, zwiększyło wzajemną więź, podniosło też wewnętrzną dyscyplinę i paradoksalnie następował wzrost liczby członków wyznania. W krótszym okresie taki stan miał swoją zaletę, jednakowoż w dłuższej perspektywie czasowej, życie w ciągłym alercie stawało się uciążliwe, zwłaszcza dotykało to tą młodszą populację młodzieży męskiej ściganej listami gończymi. Dla władzy powodowało to wiązanie pewnej ilości sił potrzebnej do rozpracowania podziemia zbrojnego, które w tym samym czasie było jeszcze groźne. Tymczasem ściganie ludzi za czytanie i posiadanie biblii, na forum międzynarodowym, przysparzało tym krajom fatalnej reputacji. Pomimo tej zdawałby się hermetycznej powłoki, władze miały dość swobodny dostęp do struktur zarządzania Organizacjami w poszczególnych państwach tzw. demokracji ludowej. Na podstawie lektury dokumentów będących w moim zasięgu wiemy, że te penetracje sięgały samego wierzchołka. Obecnie z całym przekonaniem mogę stwierdzić, że dla ówczesnej władzy, wiedza o Centralnych Ośrodkach zarządzania Świadków Jehowy przynajmniej w Polsce, nie stanowiła żadnej tajemnicy. Dla władzy opłaciło się ten ośrodek mieć pod kontrolą niż go likwidować.
Wszelkie zachowania się Wilhelma Scheidera, szczególnie mam tu na myśli okres już po 1956 roku w stosunku do położenia Organizacji w Polsce, nie były jakby się zdawało oderwane od realiów. Scheider zdawał sobie sprawę, że Organizacja pozbawiona jego przywództwa już nie będzie tą Organizacją budowaną dotychczas na jego „obraz i podobieństwo”. Jego Organizacja miała być przesiąknięta duchem zaczerpniętym z epoki Rutherforda, której on był wierny. Jego problem polegał na tym, że oddanie tej (jego) Organizacji pod opiekę innych podczas jego nieobecności (jego uwięzienie), przekierowało ją na inne, bardziej liberalne tory. Po powrocie to swoje, to (jego) „Dzieło” musiał odbudowywać, a ludzi zaufanych do pracy, miał coraz mniej do pomocy. Zawiódł go nawet jak dotąd, jego najwierniejszy i oddany mu Aleksander Rutkowski –„Olek”. Scheider stając przeciw Olkowi musiał zdawać sobie sprawę, że równocześnie występuje przeciwko N. Knorrowi. Trudno jest mi uwierzyć, żeby Scheider nie zdawał sobie sprawy przeciw komu występuje niszcząc A. Rutkowskiego. Scheider, nie mógł się pogodzić i nie tylko on, że jego „romantyczna” era, kończyła się razem z odejściem Rutherforda.
Jaką rolę odegrał Aleksander Rutkowski w Organizacji Świadków Jehowy w Polsce? Na jego głowę spadło tyle oskarżeń, że nawet bez udowodnienia mu jakiejkolwiek winy, można by go osądzić, bo na pewno coś było jego winą, ostatecznie go osądzono za niemoralne zachowanie. Jakie inne czyny były z jego udziałem? Zarzuca mu się, że przyczynił się do śmierci emisariusza przechodzącego przez granicę między Polską i ZSRR, a poza tym współpracę z organami bezpieczeństwa, dowodem tego jest to, że nigdy nie został aresztowany. A powinien. Scheider, Kwiatosz, Apt –to już jakby etatowi bywalcy zakładów karnych, a po drodze Brodaczewski, Stawski i wielu innych. Rutkowski był dobrze znany organom bezpieczeństwa. Znali jego sylwetkę fizyczną i psychiczną, znali jego charakter, jego wrażliwość a dodatkowo otoczony niejednym t. w., których donosy raportowały każdy jego ruch. Pewnie w ten olkowy fart i Scheider nie wierzył, ale dziwne, że bez obawy korzystał z transportu i melin przez Olka organizowanych. Czy istnieje tu jakaś logika, która te sprzeczności mogłaby ułożyć w jakiś zrozumiały wątek?
Można się długo zastanawiać jak wyjść z tego dylematu i odpowiedzieć sobie chociażby cząstkowo. Porównałem dwie publikacje, które zahaczają o tamten okres, „Wierni Jehowie” i „Rocznik 1994”. Celowo użyłem tu słowa „zahaczają”, ponieważ w obu publikacjach odpowiedzi nie znajdziemy, a te wątki, które tam są, raczej zaciemniają problem. Zastanawiałem się dlaczego tak bardzo istotny temat trudny dla Organizacji, który powinien być eksponowany jako, że przysparzał cierpień ludowi bożemu, a chwały Jehowie. W „Wierni Jehowie” znalazły się dwa wątki, które dotykają sprawy, ale jakby dotykano rozżarzoną metalową płytę gołym palcem.
„(…) nowy komitet kraju (już pro scheiderowski) przesłał oświadczenie do Biura Oddziału w Wiesbaden (RFN) i Biura Głównego w Nowym Jorku z opisem zaistniałej sytuacji i podjętymi działaniami. Oprócz wspomnianych zarzutów dotyczących popełnienia cudzołóstwa i zdrady poprzez podjęcie współpracy z organami bezpieczeństwa napisano tam o zorganizowaniu przez Olka opozycji poprzez zwarcie szeregów swych zwolenników, co spowodowało rozłam. (…)”
„Sprawę Olka R. rozpatrywał Komitet dyscyplinarny wyznaczony przez niemiecki filiał z Wiesbaden. Główny zarzut oscylował na spędzeniu przez niego we Wrocławiu pięć nocy z pewną siostrą. W epoce rządów PZPR rzecz zrozumiała, że nie można go było oskarżać o powiązania, z SB, użyto, więc tematu zastępczego.”
Scheiderowski komitet kraju wystosował trzy oskarżenie przeciwko Olkowi do Brooklynu i Wiesbaden. 1. Olek popełni cudzołóstwo, 2. Olek podjął współpracę z organami bezpieczeństwa, 3. Olek nie uznał dokonanego przewrotu, czym spowodował rozłam w Organizacji. Już jedno oskarżenie, starczyło, żeby Olka pogrążyć, nawet nie wzywając go na rozprawę, z obawy aby ten nie zadenuncjował przybyszów z jakby niebyło w tamtym czasie wrogiego przecież państwa RFN – dość dziwne, ale akurat tego, ze strony Olka, się nie obawiano. Obawiano się natomiast tego, że Olek może zdradzić władzom polskim iż na czele nowego komitetu ponownie stoi Scheider, Kwiatosz, Abt … (?) Jakby oni o tym nie wiedzieli!
Po bardzo długim okresie od złożonego donosu, Komitet z Wiesbaden (ten bardzo długi okres, podobno był konieczny, aby w ogóle rozeznać się w zaistniałej sytuacji w Polsce) przybył, żeby Olka pogrążyć, ale zaproszony (wezwany) na rozprawie wcale się nie pojawił, ani też władzom nie zadenuncjował. Z opisu wiemy, że miał być rozpatrywany tylko wątek z wrocławskiego hotelu. Inne dwa bardzo ważne wątki nie były brane pod uwagę jako zarzuty. Autor, lub autorzy „Wierni Jehowie” wyjaśnili to tym, że:- „W epoce rządów PZPR rzecz zrozumiała, że nie można go było oskarżać o powiązania, z SB”
Na temat tego ostatniego zdania zabierałem już głos w różnych konfiguracjach, ale do tej wypowiedzi zawsze ustosunkowałem się raczej humorystycznie. Rozpatrując to samo zdanie w niniejszym wątku, dochodzę do wniosku iż niesie to zupełnie inny wymiar gatunkowy. Nawet zastanawiam się czy nie jest tu wyrażony pewien wybieg socjotechniczny. Ciało Kierownicze miało, a nawet ma nadal, bardzo piękny wdzięczny temat, aby wszystkie te doznane cierpienia wiernych sług bożych ze strony aparatów władzy ówczesnych państw totalitarnych, wpisać do duchowego panteonu cierpień w imię Jehowy i Jego ziemskie Organizacji. Ileż podłych metod, w tym zdrady i współpracy z tymi organami władzy Szatana. Jak bardzo ten Szatan zwrócił uwagę na Organizacje bożą w Polsce, że staliśmy się obiektem jego zainteresowania. To w naszym kraju Szatan najpierw osłabił, a następnie zaangażował do współpracy brata stojącego bardzo wysoko w hierarchii. Czy nie byłby to wdzięczny temat na niejedną Strażnicę? Jakiż to wdzięczny temat aby tym pokarmem umacniać braci w wierze. Można przywoływać i porównywać z cierpieniami przywódców z roku 1918. Przywoływać wylanie Nowego Światła na brata Rutherforda, który wskazał przyczyny wszystkich cierpień. Jeszcze w końcowym okresie lat 40-tych ub. wieku karmiliśmy się tamtymi wydarzeniami i przeżywaliśmy ich cierpienia wywołane wściekłością Szatana. Tymczasem nic z tych rzeczy. Tak jak w moim Świadkowskim pokoleniu, wyraziście wiedzieliśmy co się wydarzyło w roku 1918, tak współczesne pokolenie Świadków Jehowy w Polsce ma mgliste pojęcie o latach zakazu. Nic im nie mówią nazwiska braci z tamtego okresu, ba głosicielka, która przyszła by w moim mieszkaniu mówić mi o królestwie bożym, znała tylko Janusza, (a dlaczego nie Jana Pawła?) Scheidera, natomiast z nikim nie kojarzyła Wilhelma. Oto obraz po bitwie! Trudno mieć pretensje do 25 leniej głosicielki, jeżeli Organizacja omija tamten okres szerokim łukiem.
Jeżeli coś istnieje, a o tym się nie mówi, istnieje podejrzenie iż musi być bardzo ważny powód ku temu. Wilhelm Scheider, oprócz osobistych urazów, miał powody, aby oskarżyć Aleksandra Rutkowskiego o zdradę. Nie wierzę, aby będąc tak blisko jego osoby i jego wiernych mu oddanych chociażby Kwiatosza i Abta, ale na pewno wielu innych, nie dostrzegali takiej zmiany u Olka. Przecież to nie były niemyślące istoty ludzkie. Na pewno jakieś przesłanki nie wprost, ale mogły wzbudzać domysły. Jest tylko jeden poważny mankament, którego nie brano pod uwagę, że Rutkowski mógł mieć jakieś „niekonwencjonalne” wsparcie Brooklynu, ba samego Natana Knorra. Nie wyobrażam sobie tego inaczej, żeby Olek bez tego wsparcia zachował się tak, jak się zachował –nie dopuszczając do przejęcia kontroli nad Organizacją przez starą gwardię. Olek jednak wyraźnie wskazywał, że tylko Brooklyn jest władny go odwołać. To nie jest postawa człowieka desperata nie czującego nad sobą wsparcia silnej ręki.
Czy Olek był konfidentem SB, tego nie wiem. Jak dotąd, jedynym „dowodem” jest tylko to, że pomimo wielu aresztowań innych czynnych członków kierownictwa, on nie był objęty żadnym aresztowaniem, inne zarzuty są dodane ad hoc. To wzbudza podejrzenia, ale tyko podejrzenia. [Jak się okazuje, władze SB miały „dziwne zwyczaje” i czasem aresztowały tych samych, a nie zwracały uwagi na innych, chociaż powinni. Ale takim dziwnym zwyczajem również kierował się brat Wilhelm w stosunku do swoich wiernych i wypróbowanych.] (?) Cisza, która zapanowała wokół tych dwóch pozostałych przewinień jest dość zastanawiająca, tym bardziej, że główny sprawca tego zamieszania, czyli Scheider został potraktowany dość obcesowo i niedwuznacznie wskazano palcem jego miejsce i co najważniejsze, na zawsze stracił możliwość powrotu na stanowisko sługi kraju pomimo jego zasług i doświadczeń, co dotąd było jego głównym atutem, o co tak rzewnie upominali się autorzy aplikacji „Wierni Jehowie”.
Jednym słowem nie było to zwyczajne odstawienie, lecz miało to bezpośredni związek z kierowaną przez Olka Organizacją w Polsce. Nie mogę sobie wyobrazić, aby Olek wpatrzony w swego pryncypała przez ponad dwie dekady i jemu oddany, wciągu nie pełnych czterech lat tak radykalnie zmienił front. Jego przeobrażenie musiało mieć przyczynę zewnętrzną. Tylko jaką? Tych przyczyn może być co najmniej kilka, ale ja obstawałbym tylko przy jednej, która przemawia do mnie najbardziej. Nie jest to jedna przyczyna sama w sobie, ale jest to zespół przyczyn zogniskowanej w jednej. Postaram się w miarę moich możliwości, mojej wiedzy i moich doświadczeń w Organizacji, tę przyczynę odkryć. Lojalnie jednak się zastrzegam, że jest to tylko moja własna spekulacja wynikająca z pewnej logiki, której na tą chwilę, nie jestem wstanie udowodnić.
Jak już wspominałem jeszcze długo po zakończeniu II wojny światowej, Organizacja żyła w epoce Rutherfordyzmu pomimo, że prezesem był już Natan Knorr. Ten kierunek nazwę ogólnie „Walką z Szatanem”, chociaż ciągle jeszcze żywy, cezurą odchodzącej tamtej „Epoki”, były początkowe lata, lat pięćdziesiątych. Zakazy działalności Organizacji Świadków Jehowy w całym obozie Socjalistycznej Europy wschodniej, paradoksalnie przyczyniły się do powolnego opuszczania miecza wymierzonego przeciw „Szatanowi”. W miarę upływu czasu „Szatan” coraz bardziej przemawiał ludzkim głosem. Ten „ludzki” głos Szatana, (pamiętam to z autopsji) był nawet ostrzeżeniem, aby się nie dać zwieść. Jednych nie dało się „zwieść”, ale inni … Pisałem już w poprzednich moich wejściach jak Organizacja będąca w podziemiu głęboko była penetrowana przez służby bezpieczeństwa, ale to jeszcze nie była główna przyczyna, to był dopiero epizodyczny skutek.
Służby bezpieczeństwa krajów obozu socjalistycznego nie miały większego problemu wejść w struktury Organizacji tych wszystkich krajów. W ZSRR ten nurt był najsilniej rozbudowany i opanowany. Tak zwany „Nowy Kanał” (szerzej opisany przez brata Grzesika), był najbardziej kontrolowanym ruchem przez władze radzieckie ,a jednocześnie będącym jedynym ruchem mającym łączność z Brooklynem. Innym przykładem jest Rumunia, gdzie powstał nowy świadkowski ruch pod nazwą „Stowarzyszenie Prawdziwej Wiary Świadków Jehowy”, który odłączył się od pro brooklyńskiego nurtu będącego opanowanym przez rumuńskie służby bezpieczeństwa. Ten nowy ruch powstał na bazie zachowania wykładni ideologicznej Sędziego Rutherforda dotyczącego tekstu Rz 13, 1–7. Nadanie przez Brooklyn nowego podejścia do tego tekstu, a mówiąc brutalniej odejścia od lansowanej wykładni przez Rutherforda, spowodował „rumuńskie odstępstwo”. Można się tylko spierać, która opcja w tym przypadku jest odstępcą, a która zachowawczą „prawdziwej” wiary. Paradoksalnie ten ideowy, ale odizolowany od wpływu rumuńskich służb nurt, przez Brooklyn został potraktowany za odstępczy. Trzeba jeszcze dodać, że podobne dysydenckie ruchy powstawały też w innych krajach naszego obozu, chociaż jest o nich stosunkowo cicho.
Niema jednoznacznych dowodów, że w Polsce był zaplanowany podobny scenariusz, ale niema też powodów żeby to wykluczyć. Organizacja w Polsce była w tym czasie już bardzo kontrolowana przez organa władzy przy pomocy t. w.. Sprzyjał temu przedłużający się okres beznadziejnej konspiracji. Dochodziły również oddolne, poza kontrolą Organizacji próby wyjścia z tej sytuacji. Ta beznadziejność się przeciągała, a światełka w tunelu ciągle widać nie było. „Komitet Piętnastu” z braćmi Reydychami nie mógł spowodować rewolucji, ponieważ skutecznie był hamowany, przez konserwatywny pion z W. Scheiderem na czele. Władze wycofały się z możliwości zalegalizowania Reydychowskiego zrywu, ponieważ bez błogosławieństwa Scheidera, nie będzie to miało żadnego znaczenia. Najprawdopodobniej, osadzenie Scheidera w roku 1960-tym, miało być ostateczną próbą „zresocjalizowania” go. Wiemy, że takie rozmowy (próby) we Wronkach się toczyły, ale wreszcie z rezygnacją uznano iż ten jest niereformowalny i nie warto sobie nim zawracać głowy.
Zwrócono natomiast uwagę na kierującego Organizacją w Polsce A. Rutkowskiego, młodego i energicznego. Było oczywiste, że w tak zcentralizowanej Organizacji, rozmowa z nim jest bez sensu, a jeżeli nie będzie miał odpowiednich „wytycznych” skończy się tak jak z Rejdychem. Te wytyczne mogą pochodzić tylko z za Ocean, a resztę co do szczegółów, mogła załatwić już tylko Ambasada PRL w Waszyngtonie. Czy tak było? Nie wiem, ale tylko tak można wyjaśnić „fenomen” Aleksandra Rutkowskiego, który w odpowiednim czasie nad swoimi plecami poczuł „przyjazny” oddech samego Knorra i wtedy zdobył się na pokazanie Scheiderowi fucka. Dalszy scenariusz co się działo potem, już znamy. Bez wyraźnego zapewnienie poparcia samego Knorra, Olek nie odważyłby się stanąć w poprzek Scheiderowi. W tym starciu nie było zwycięzców, bo i Scheider i Olek polegli, z tym, że Knorr miał poważny dylemat. Nie mógł odciąć się od konserwatysty Scheidera ponieważ zagroziłoby to bardzo poważnym definitywnym rozłamem w Polsce z prawdopodobieństwem wg scenariusza rumuńskiego. Po rozważeniu za i przeciw, na pożarcie poświęcił Olka jako mniejsze zło. Wytoczono mu proces, za banalne przewinienie, które to przewinienia w tej grupie braci, były z natury „dopuszczalne” byleby o tym nie mówić głośniej, a nie wykluczyłbym, że w „wyśledzeniu” Olka we wrocławskim hotelu pomogły Knorrowi polskie służby specjalne. W zaistniałej nowej sytuacji, władzom polskim Olek nie był już do niczego potrzebny, Organizację „uratowano” połowicznie, a jednej jak i drugiej stronie zależało, ażeby pozbyć się balastu z Olkiem w tle. -Wy osądźcie sobie Olka po swojemu, ale nie wolno wam wtrącać się w „nasze sprawy”, inaczej nie będziemy „wam dłużni”. Kontrakt został dotrzymany, a strony rozeszły się do swoich zajęć. To tyle można się doczytać między wierszami w zawartym zdaniu: „…W epoce rządów PZPR rzecz zrozumiała, że nie można go było oskarżać o powiązania, z SB, użyto, więc tematu zastępczego.” Czy można napisać to jeszcze jaśniej? Chyba nie!
Czy Olek współpracował ze służbami PRL? Z własnej inicjatywy pewnie miałby jakieś zahamowania, ale jeżeli sam brooklyński pryncypał go do tego popchnął… Jeżeli nawet taką rolę pełnił, na pewno nie był okiem i uchem, jakiegoś niskiej rangi prowadzącego oficera. Były to kontakty na wyższym poziomie, a byłbym skłonny wyrazić się bardziej dyplomatycznie, że pełnił rolę swoistego oficera łącznikowego pomiędzy Brooklynem, a Warszawą. Zbyt cicho jest w tej sprawie, i jak na razie niema żadnego potwierdzenia, lub zaprzeczenia z obydwu stron i pewnie nie będzie, a brooklyńskie kluczenie wokół tamtych wydarzeń wyraźnie wskazuje na wiele niedomówień. Późniejsze zawirowania polityczne w Polsce i Europie przyjęły już inny wymiar. WTS ogłasza trąbami zwycięstwo Jehowy na Syjonie, ale wszelkie kompromitujące dokumenty, jeżeli już nie uległy utylizacji, schowano głęboko w piwnicach, a podczas przeprowadzki do Warwick, przecież mogą zaginąć.
Koniec