Nie wierze... Robią to na pokaz. Tylko tak myślą że to lubią i muszą tak mówić i tak sie zachowywać że to dla nich najlepsze i najfajniejsze zajecie pod słońcem, a tak naprawdę to się do tego zmuszają i w głębi serca tego NIE LUBIĄ. Amen.
Znałam taką jedną, która naprawdę uwielbiała gadać z ludźmi. Mówiła to z rozbrajającą szczerością, naprawdę to lubiła. Są tacy ludzie, choć rzadko. Jedna żona NO przyznała się kiedyś w służbie, że gdyby nie wiara, że tego od niej wymaga Bóg to by nie głosiła, że tego nie cierpi (nie wiem, może kokieteria).
Tamta pierwsza o której pisałam była pionierką stałą, męża poznała grubo po 30, wcale nie szukając ani nie pragnąc zamążpójścia, ale jakoś wyszło. Ponoć wcześniej jako katoliczka chciała zostać zakonnicą, więc generalnie osoba "tamtędy".
Pewnego dnia gruchnęła wieść, że jest w ciąży i to w dodatku bliźniaczej. Ponoć jak się dowiedziała, nie odzywała się do męża kilka tygodni, bo "zrujnował jej życie pionierskie". Widziałam ją w roli mamy później - nie mogłabym nic zarzucić, oczywiście chłopcy od najwcześniejszych dni byli przywożeni na zebrania (jakieś 2 lata przed moim odejściem chyba urodziła). Jej mąż był bardzo szczęśliwy (jak już byłam poza organizacją, kiedyś mignęli mi na stacji benzynowej, poza miastem w którym mieszkam - ja z metalami wracałam z koncertu, oni jako rodzinka pewnie z wycieczki).
Co do głoszenia, mnie to też zawsze żenowało. A już stojaki jak widzę, to się wzdrygam. Nie doczekałam. Na szczęście.