Moje zdanie w tej sprawie już znasz, ale napiszę dla innych. Żeby dobrze zrozumieć problem odrzucania, trzeba najpierw poznać skalę tego zjawiska. A skala jest przerażająca. Zdecydowana większość świadków Jehowy odrzuca swoich krewnych którzy zdecydowali się opuścić tę organizację. Przypadki osób, które nie spełniają tego wymagania są wyjątkowo nieliczne, gdyż takie postępowanie kreuje się w organizacji jako nie lojalne, zarówno wobec ludzi, jak i wobec Boga. Mało tego, tym ludziom wmawia się, że to właśnie poprzez odrzucenie okazują swoim krewnym miłość, gdyż wtedy mogą pobudzić ich do tego, by wrócili do organizacji gdy zatęsknią za relacjami z krewnymi. Jest to psychomanipulacja w najgorszym możliwym, obrzydliwym wydaniu.
Owszem, może się zdarzyć, że ktoś obecny w takiej sekcie i odrzucający swojego krewnego ze względu na jego poglądy, tak naprawdę nigdy nie darzył go normalną, prawdziwą miłością. Zapewne takie przypadki się zdarzają, ale nie uważam, by były one częste. Natomiast skupianie się właśnie na nich moim zdaniem rozwadnia prawdziwy problem, którym jest sekta, która spływa na umysły i uczucia ludzi, którzy w innym przypadku zachowywali by się zupełnie inaczej.
Każdy z nas z osobna zna swoich krewnych, i do pewnego stopnia potrafi stwierdzić, czy to jak traktują nas po odrzuceniu nauk organizacji to wynik psychomanipulacji w sekcie, czy naturalnych uwarunkowań. Ja osobiście zawsze powtarzam osobom które zostały odrzucone przez rodzinę, że to nie jest ani ich wina, ani wina ich krewnych. Winna jest sekta i to z nią należy walczyć, walcząc jednocześnie, o ile to możliwe, o odzyskanie więzów rodzinnych.