W 1985 roku małżeństwo z Maine, które porzuciło "hipisowskie" życie,
by zostać Świadkami napisało, że przyciągnęło ich do organizacji jej
pozorne ciepło i otwartość. Często "byli pionierami pomocniczymi",
dawali z siebie "100%" pod każdym względem, tak że - jak napisali w
liście - "wkrótce zdaliśmy sobie sprawę, że nasz dom jest niczym więcej
niż pokojem w motelu, miejscem do którego spieszymy się po długiej
drodze z zebrań do domu, i miejscem w którym można coś przekąsić,
zanim pospieszymy się by podrzucić dzieci do szkoły i wyruszyć do
służby". Jednak nic z tych rzeczy im nie przeszkadzało. Były za to
doświadczenia innego rodzaju. Jak pisze żona:
Pierwsza sytuacja miała miejsce podczas służby: wraz z siostrą
Świadkową odwiedziliśmy w szpitalu umierającego Świadka.
Przypadkowo odwiedził go również dobrze ubrany młodszy mężczyzna,
więc porozmawiałyśmy z nim. Okazało się, że był to syn tego
mężczyzny i były Świadek. W naszej krótkiej (niepotrzebnie) rozmowie
z nim wspomniał, że po prostu miał kilka pytań, na które chciał uzyskać
odpowiedź, a po kilku sesjach, na których próbował uzyskać
odpowiedzi, został wykluczony (było to w 1981 roku).
Teraz, patrząc wstecz zdumiewa mnie to, że siostra i ja martwiłyśmy się
tylko tym, że bardzo szybko przestałyśmy się do niego odzywać, tak jak
"powinniśmy". Nie pomyślałam nawet o tym, co musiał czuć wobec
umierającego ojca.
Jej mąż, Kim, został zmuszony do przewartościowania swoich poglądów
przez doświadczenie z polskim świadkiem, który w czasie II wojny
światowej przebywał w obozach koncentracyjnych. Zapytała go, czy może
z nim porozmawiać po jednym z zebrań zborowych. W liście czytamy:
Zaczęła płakać wkrótce po tym, jak zaczęliśmy rozmawiać. Codziennie
rano jechała do pracy ze swoim wykluczonym synem, a w związku z
"nowym zrozumieniem" [bardziej rygorystyczna polityka Towarzystwa
wobec osób wykluczonych z 1981 roku], jej relacje z nim były bardzo
trudne. Inny syn był starszym w naszym zborze i zajmował twarde
stanowisko, a jeszcze inny umierał na raka. Myśl o odrzuceniu syna,
który został wykluczony, była dla niej nie do zniesienia.
Mój mąż [Kim] powiedział później, że gdyby organizacja naprawdę
uczyła miłości, której Chrystus nauczał nas że powinniśmy ją mieć, taka
okazja nigdy by się nie zdarzyła, ponieważ nie było w niej współczucia.
W momencie wydania werdyktu o wykluczeniu, organizacyjna polityka
wzywa wszystkich Świadków – nawet nie znających tego co powiedziano
na tajnym przesłuchaniu – w przenośni do brania udziału w
„kamienowania” skazanego, traktując go jak martwego tak długo jak
długo „pozostaje” wykluczonym. Sądzę, że każdy kto ma szacunek dla
niebiańskiego Sędziego i jego Syna, przed którym musimy się w końcu
pojawić, powinien się poważnie zastanowić zanim rzuci „kamień”,
zwłaszcza jeśli ma wątpliwości w sercu czy skazany był rzeczywiście złą,
„niegodziwą” osobą.
Ponieważ sam doświadczyłem takiego „kamienowania”, wiem iż jestem
w stanie zrozumieć co wielu odczuwa. A również jestem przekonany, że
nasz szacunek dla najwyższych sędziów, Boga i Chrystusa oraz nasze
współczucie i pokora mogą złagodzić poczucie krzywdy. Możemy sięgnąć
do słów Bożego Syna i jego ucznia Szczepana i wraz z nimi powiedzieć,
„Ojcze przebacz im, bo nie wiedzą co czynią”. 42 To nie starsi w zborze czy
po prostu jego członkowie nie są odpowiedzialni przed Bogiem za swoje
czyny. Są, i tej odpowiedzialności nie mogą przenieść na Organizację czy
jej przywódców. Ale nie znamy stopnia zaślepienia, które ich dotyka, bo
to, może być odczytane jedynie przez Niebiańskiego Czytelnika serc.
Osobiście wolę podzielać ten pogląd i w rezultacie, stwierdzam, że życie
jest wówczas szczęśliwsze.
42 Łukasza 23:34; Dzieje 3:14-17
To już jest koniec. Ale to tylko był mały fragment z całej książki "W Poszukiwaniu Chrześcijańskiej Wolności" Raymonda Franza.