Fajny watęk
Albo pokój dla matek z dzieckiem.
Pamiętam moment, w którym naciskano, żeby nie traktować Sali B jako "pokój matek z dziećmi". Powiedziano wtedy wprost, że dzieci trzeba wychowywać, że nie mogą uczyć się, że mogą pójść do drugiej sali, że to nie jest miejsce zabaw (co w sumie jak na ironie całkiem nieźle opisywało to, co się tam działo w trakcie zebrań). Były próby ucięcia tego podejścia.
Pytanie, co jest rzeczywiście nakazane a co wynika z chorej nadgorliwości? Może są takie przypadki, gdzie taki scenariusz jak w tekście rzeczywiście się dzieje?
Edit: bo intencją autora tekstu jest chyba to, że domownicy nie modlą się z osobą wykluczoną it'd a na przykład mąż dalej przytula, całuje żonę i uprawiają ze sobą seks itd. Jeżdżą razem na wycieczki, robią sobie prezenty i kochają się po prostu.
Nie ma prostej odpowiedzi na to pytanie. Zwróć uwagę na to, że to nie jest "zwykła religia". Żeby to zrozumieć, trzeba wziąć pod uwagę przede wszystkim uwarunkowania charakterystyczne dla tej sekty, mianowicie, że życie religijne jest w zasadzie w żaden sposób nieoddzielone od "reszty życia", nie ma granicy. Świadkowie są uczeni że zawsze i wszędzie mają myśleć o swojej sekcie.
W powyższym kontekście masz rację - "intencją autora tekstu jest chyba to, że domownicy nie modlą się z osobą wykluczoną itd. a na przykład mąż dalej przytula, całuje żonę i uprawiają ze sobą seks itd. Jeżdżą razem na wycieczki, robią sobie prezenty i kochają się po prostu."
Jednocześnie moim zdaniem się mylisz, ponieważ w życiu świadków nie ma granicy pomiędzy jednym a drugim. Sekta tak głęboko przechodzi życie, że w momencie, w którym jedna osoba decyduje się już nie brać w tym udziału, bądź nie może brać w tym udziału, może być to nie do przejścia. Całokształt wierzeń i praktyk wpływa na to, że nic już nie pozostaje takie samo. Dotyczy to także sytuacji, w której ktoś nie jest czynnym odstępcą, a po prostu przestał być świadkiem.
Moment, w którym ktoś bliski przestaje być świadkiem i mówi ci, że on już tego nie chce robić, dla świadka jest porównywalny do sytuacji, w której normalny współmałżonek przyznaje się drugiemu do zdrady i w zasadzie jeszcze mówi, że było fajnie. Jakaś część świata ulega zawaleniu - jaka konkretnie to już zależy od danej osoby.
Wobec tego litera prawa - "intencja autora" - jest jednym, ale to, co może dziać się na tle całej reszty to coś zupełnie innego. Nie łączyłbym tego z "nadgorliwością" czy "fanatyzmem". Co nie zmienia faktu, że jest to chore.
Swoją drogą dlatego nazywamy to "praniem mózgu". Dochodzi bowiem do sytuacji, w której wiele rzeczy nie zostało powiedzianych wprost, ale wpływ różnych treści kończy się tym, że ogromna część tej społeczności "czuje pod skórą", co musi zrobić.