Muszę Wam powiedzieć, że walczę sam z sobą w głowie od lat. Pamiętam jak np. w wieku gówniarza wyszedłem z zebrania na pieśni. Podniosłem głowę i popatrzałem w prawo/lewo. Uznałem, że "tu" nie pasuje. Szkoda, że wtedy nie byłem tak świadomy jak teraz. Jednak uznałem, że to ta jedyna droga. I tak dziś w tym jestem... Dlaczego to tak wygląda? Przykre, że cała moja rodzina (niestety) i znajomi są w organizacji. I jak tu w sumie nie myśleć, że się jest w błędzie i jednak to jest prawda? Jednak myślę, że bym to czuł. Zawsze jednak jakieś wątpliwości były. Takie brzydkie kaczątko ze mnie w rodzinie. Bywa. Problem jest też pewnie, że żyję w rodzinie fanatyków w zasadzie. Nawet do kanapki z pomidorem na szybko - modlitwa (dosłownie itd.)
Odniosę sie co do studiów i pracy. Faktem jest, że mogło by się nie udać. Problem w tym, że wiedzę gdzie są koledzy z technikum, którzy nie błyszczeli. I to boli. No cóż... Zaufałem Jehowie.
Jasne, że jeszcze nic straconego, ale w danej branży tak. Zaczynać coś od nowa. Ciężko. Jednak jestem osobą, która pragnie poświęcać czas dzieciom. W sumie świadomie. Inaczej kochana rodzinka dzieci kształci tylko na piotrusiu i zosi...
Ok, dalej dziś nie mam już sił pisac.
Ratujcie rodziny z jw. Może jakaś prawdziwa kampania...