Cześć
Dzisiaj mnie naszła jedna myśl. Otóż chodzi mi o notoryczne przedłużanie zebrań zborowych. Nie wiem jak to się odbywało w zborach, w których Wy byliście ale ja miałem wątpliwą przyjemność przynależenia do zboru, w którym przedłużanie zebrań, w szczególności tych służbowych w tygodniu było nie tylko notoryczne ale było wręcz normą. Co ciekawe przedłużanie swoich punktów dokonywali głównie bracia starsi, którzy jeździli samochodami na zebrania mając jednocześnie w "głębokim poważaniu" resztę plebsu dojeżdżającego autobusami.
Było to dla mnie i żony wyjątkowo irytujące bo nieraz musieliśmy lecieć na autobus z jęzorem do kolan, autobus jechał tam około 20 minut, z przystanku leciało się dość ostrym tempem około 10 minut. Droga powrotna czasowo była jeszcze dłuższa bo na ten prawidłowy autobus człowiek nie zdążał ponieważ zebranie się przedłużyło, a na ten następny czekało się na przystanku około 20 minut. Pół biedy jak to było w lato i ładną pogodę. Ale jak przychodziła zima, deszcz i śnieg to już był totalny kataklizm. Nerwy miałem wtedy jak cholera.
Postanowiliśmy więc uprzejmie zasugerować starszym zboru, żeby jednak przemyśleli swoje przedłużanie punktów bo przez to przedłużanie zebrań nie zdążamy na autobus i jesteśmy zmuszany albo czekać na zimnie na autobus albo dymać z buta około godziny.
Jaki był tego odzew? Na jednym z najbliższych zebrań strażnicy gdy był temat o docenianiu zebrań, jeden ze starszych wypalił taki tekst: "w Afryce bracia idą na zebrania przez pustynię nawet kilka dni, a u nas jak ktoś ma poczekać chwilę na przystanku to mu jest ciężko".
Najlepszy był taki starszy zboru, którego modlitwy nieraz były tak długie, że miałem wrażenie, że to kolejny wykład i trzeba robić notatki
Jakie Wy macie doświadczenia w temacie przedłużania zebrań?