Dzisiaj natknęłam się na taki artykuł, który wklejam poniżej.
Widzę, że naprawdę nie jest ciężko znaleźć ludzi, którzy potrafią przyłączyć się do każdej sekty - i jeszcze za to płacić!!!
Ten artykuł mówi o bretharianach - rzekomo żywiących się tylko energią z kosmosu!
Ale gdyby śledzić ich trenerów, to okazuje się, że nie każdy żywi się tylko energią (ale oczywiście jedzą po kryjomu)!
Tymczasem wymagają tego od swoich wyznawców, z których kolejni płacili za to życiem - umarli z głodu!
Jedną z osób należących do bretharian była nawet aktorka Michelle Pfeifer!
Co o tym myślicie? Do jakiej jeszcze głupoty jest w stanie posunąć się człowiek, który ślepo zawierzy jakiemuś samozwańczemu guru?!
https://www.plotek.pl/plotek/7,154063,29188993,bylam-w-kulcie-zakazujacym-jedzenia-i-picia-michelle-pfeiffer.html#s=BoxOpImg1"Byłam w kulcie zakazującym jedzenia i picia". Michelle Pfeiffer słono zapłaciła za młodzieńczą głupotę
Michelle Pfeiffer miała szczęście, że kiedy jako 20-latka trafiła do grupy breatharian, nie była jeszcze bogata. Ale nie wszystkim udało się uniknąć poważnych problemów ze zdrowiem, a nawet śmierci. Dla niektórych czerpanie pożywienia z energii słońca skończyło się tragicznie.Informacje o jednym z najgłupszych kultów na Ziemi pojawiają się w mediach średnio co kilka lat. Najgłupszym, bowiem jego członkowie - o ile rzeczywiście mieliby postępować zgodnie z wytycznymi swoich guru - są skazani na wymarcie poprzez samo należenie do kultu breatharian. I choć wydawać by się mogło, że nikt przy zdrowych zmysłach z własnej woli nie odstawi jedzenia i picia, żeby czuć się bardziej wolnym od przyziemnych potrzeb ciała, wciąż zdarzają się ludzie - i nie mówimy tu o protestujących poprzez głodówki - którzy wierzą, że człowiek może energię przyswajać z kosmosu i wystarczy ona, żeby organizm funkcjonował. Po kilku dniach albo rezygnują, albo z uporem trwają w "diecie" i... chorują, a nawet umierają.
Nieliczni twierdzą, że żyją tak przez wiele lat - to oni zostają instruktorami albo trenerami breatharianizmu. Niekiedy medialna popularność takich jednostek kończy się w momencie, gdy zostają przyłapani z hamburgerem w dłoni (historia zna i takie przypadki). Czasem instruktorzy breatharianizmu dość szybko muszą zmienić zawód, kiedy ich podopieczni trafiają z problemami zdrowotnymi do szpitala - zostają wtedy trenerami rozwoju duchowego.
Wielkie Oszustwo jednego człowieka
Jednak skąd w ogóle wziął się pomysł, żeby w imię rozwoju duchowego namawiać innych do niejedzenia i zacząć zarabiać na tym naprawdę duże pieniądze? Jak w przypadku wielu kultów trzeba przenieść się w czasie do lat 80.
"Jest tylko jedna rzecz, która podtrzymuje ludzkie ciało przy życiu - to oddychanie. Jedzenie, jakie wkładamy w ciało, jest dokładnie takim samym przyzwyczajeniem jak wszystkie inne uzależnienia. Krótko mówiąc, jedzenie to przyswojona czynność, taka sama, jak spożywanie alkoholu czy palenie papierosów" - tłumaczy założyciel ruchu breatharian, Wiley Brooks. Wiley Brooks w 1982 roku wydał książkę pod chwytliwym tytułem "Breatharianinzm: Oddychaj i żyj wiecznie. Zdrowa dieta dla wiecznego piękna". Twierdził w niej, że już kilkanaście lat wcześniej wymyślił dietę, dzięki której stał się tak zdrowy, tak szczęśliwy i tak wyczulony na sygnały z kosmosu, że jest na niej nadal. Zanim stał się światowej sławy ekspertem od spożywania energii kosmicznej, Brooks był zwykłym Amerykaninem, z ciągotami w stronę filozofii Wschodu, wegetarianinem, molem książkowym, fanem samorozwoju. Trafił do wojska, gdzie przeszedł standardowy trening dyscypliny, co później przydało mu się w egzekwowaniu na samym sobie założeń swojej diety.
W swojej książce wspomina, że założenia breatharianizmu wyciągnął z Biblii, nad którą często zdarzało mu się rozmyślać. Wywnioskował z niej m.in. to, że człowiek nie jest takim samym zwierzęciem, jak pozostałe stworzenia. Został stworzony "na podobieństwo", a przecież nigdzie w Biblii nie napisano, że Bóg spożywał cokolwiek (ewidentnie Brooks skupił się tylko na Starym Testamencie). Zauważył, że w wieku 28 lat rozpoczął się już u niego proces starzenia, co musiało być wywołane "przez coś". Za "to coś" uznał wszystko, co zatruwa ciało i z jakiegoś powodu na listę obok zanieczyszczenia powietrza i używek trafiło również jedzenie:
Niewielu ludzi zdaje sobie sprawę z tego, że jedzenie nie jest naturalne. To tylko przyzwyczajenie. Mówi nam się od dzieciństwa, że musimy iść trzy posiłki dziennie, żeby "stać się dużym i silnym jak tatuś". Jemy zatem śniadania, obiady i kolacje, wmawiając sobie, że czujemy głód. Nawet jeśli nie mamy apetytu, talerze zostawiamy puste ze względu na głodujące dzieci w Indiach. Ale całe pożywienie, jakie pochłaniamy, powoli prowadzi do zniszczenia ciała - czytamy w jego książce.
Jego szeroka i publiczna działalność rozpoczęła się w momencie, gdy wystąpił w 1980 roku w programie "That's Incredible!". Jeśli do tej pory eksperymentował na samym sobie i jednocześnie pracował, to od "That's Incredible!" mógł już całkowicie porzucić inne formy zarobkowania. Ludzie sami przychodzili z pieniędzmi, żeby nauczył ich, jak nie jeść i żywić się wyłącznie energią z kosmosu. Trzy lata później założył Instytut Breatharianizmu. Dopiero po dłuższym czasie na jaw wyszło, że gdy za dnia Wiley przekazywał uczniom wiedzę i przestawiał ich w stronę odstawienia jedzenia, tak wieczorami wymykał się do sklepu 7-Eleven po szybkie zakupy śmieciowego jedzenia, a jego pokój pełen był przewalających się wszędzie pustych opakowań.
Trenerzy drenujący portfele
Wiley Brooks być może miał nawet dobre intencje. Chętnym zakosztowania breatharianizmu proponował drogę małych kroków, jakby był świadom, że rezygnacja z jedzenia może doprowadzić do opłakanych skutków - stworzył listę produktów, które można od czasu do czasu spożywać, bo są "czyste" (na liście były m.in. lody popularnej marki). Naokoło Brooksa jak grzyby po deszczu zaczęli jednak wyrastać inni instruktorzy i nauczyciele, wyciągający pieniądze od szukających swojej drogi ludzi. Koncepcja trafiła na podatny grunt. Ameryka tyła już wtedy na potęgę, ludzie cierpieli na problemy z krążeniem, rosła liczba cukrzyków. Do tego breatharianizm świetnie odnalazł się w Kalifornii, do której trafiali wszyscy z wielkimi nadziejami na drogę "od zera do milionera". W tym gronie znalazła się młodziutka Michelle Pfeiffer.
Aktorka była dopiero na początku swojej drogi zawodowej. Jak tłumaczyła wiele lat później, trafiła do Hollywood jako 20-kilkulatka. Została "złapana" przez parę trenerów, prowadzących specjalny "dom", w którym ćwiczyli ludzi w wyjątkowej diecie.
Decydowali, na jakiej diecie są ich podopieczni. Zaczynali od wegetarianizmu. Byli bardzo kontrolujący. Nie mieszkałam z nimi, ale przebywałam tam często i zawsze mówili, że powinnam robić jeszcze więcej i jeszcze więcej. Cały czas musiałam im płacić, więc było to wycieńczające finansowo. Wierzyli, że człowiek w stanie idealnym to breatharianin - tłumaczyła aktorka w 2013 roku w rozmowie z "The Sunday Telegraph".
Dieta, jaką jej przepisano, miała być tak restrykcyjna, że żaden zdrowy człowiek nie byłby w stanie tego znieść. Aktorkę "uratował" przypadkiem jej pierwszy mąż, Peter Horton. Akurat przygotowywał się do roli w serialu o członkach Ruchu Światło Słońca i Księżyca, w czym Pfeiffer mu pomagała.
Rozmawialiśmy z byłym członkiem ruchu i kiedy opisywał manipulacje psychologiczne, jakim był poddawany, coś we mnie przeskoczyło. Zorientowałam się, że sama jestem w kulcie - powiedziała.
Zanim breatharianizm zdążył narobić nieodwracalnych szkód w organizmie aktorki, Michelle Pfeiffer udało się uciec od "trenerów". Kult "tylko" wydrenował jej portfel, ale nie wszyscy mieli tyle samo szczęścia. Media co pewien czas nadal informują o śmierciach, które wiąże się z breatharianizmem.
Niezniszczalna Jasmuheen
Kolejni instruktorzy (np. Australijka Ellen Greve - Jasmuheen - od "lat" odżywiająca się na zasadzie fotosyntezy) we współczesnych nagraniach przestrzegają oczywiście, że niejedzenie może prowadzić do śmierci, jeśli nie przejdzie się odpowiedniego szkolenia - a za to naturalnie trzeba zapłacić. Co jakiś czas trenerzy przyłapywani są w kompromitujących sytuacjach - sam Wiley Brooks, "niejedzący" od dziesięcioleci, regularnie miał odwiedzać McDonalda. W domu Jasmuheen, której książka "Living on Light" otrzymała literackiego Ig Nobla w 2000 roku, rozmawiający z nią dziennikarze widzieli jedzenie - twierdziła, że było dla córki i męża. Eksperyment, który miał udowodnić, że naprawdę odżywia się słońcem, trzeba było przerwać po zaledwie czterech dniach z powodu pogarszającego się stanu zdrowia kobiety (protestowała i twierdziła, że wszystko jest dobrze, ale obiektywne medyczne wskaźniki - waga, puls - twierdziły inaczej). Nic z tego nie doprowadziło do utraty przez nią wyznawców. Wciąż uważana jest za guru breatharianizmu.
Wszystko to nie zniechęca kolejnych śmiałków, szukających drogi do wyższego poziomu rozwoju siebie jako kosmicznego bytu. Instruktorzy breatharianizmu unikają jakichkolwiek oskarżeń, zasłaniają się bowiem stwierdzeniami, że odżywianie się energią ze słońca nie jest dla każdego, że to trudny proces, że nie da się do niego wejść z miejsca i bez odpowiedniego przygotowania. Wszyscy, którym breatharianizm wyrządził szkody na zdrowiu, zwyczajnie nie byli gotowi, żeby całkowicie odstawić zwykłe pożywienie. Taką linię obrony przyjęła Jasmuheen w programie "60 Minutes", gdy dziennikarz dopytywał ją o śmierć Szkotki, której ciało odmówiło posłuszeństwa po siedmiu dniach głodówki - dziewczyna zmarła, a przy niej znaleziono książkę Jasmuheen i notatnik, w którym skrupulatnie zapisywała, czego doświadcza na swojej drodze do spożywania kosmicznej energii
Breatharianizm zmienia strategię
Twórca całej teorii, Wiley Brooks, zmarł w 2016 roku, ale jego dziedzictwo wciąż żyje. W ostatnich latach życia konsekwentnie odcinał się od swoich "dzieci-instruktorów". Na jego stronie internetowej możemy przeczytać, że w breatharianizmie... wcale nie chodzi o niejedzenie:
Breatharianin to ten, co oddycha. Jeśli żyjesz, jesteś breatharianinem. Jeśli jesteś człowiekiem, jesteś breatharianinem. To proste. Każda inna definicja ma na celu dzielenie nas. Nasz ruch breatharian został zinfiltrowany przez osoby z obsesją zasysania duchowej energii. Dla nich liczy się tylko podejście "dziel i rządź", a nagrodą ma być duchowa wyższość - czytamy w manifeście Brookesa.
Nauczyciel, który mówi, że breatharianin nie spożywa żadnego jedzenia, jest celowo albo z własnej głupoty agentem ciemności - podsumowuje Wiley.
Podzieleni teraz na mnogie frakcje breatharianie wyszarpują sobie nawzajem słuchaczy. Większość przeniosła swoją działalność do internetu - oferują wstępne kursy do 21-dniowych "oczyszczeń", które różnymi metodami mają doprowadzić do całkowitej rezygnacji z jedzenia. Pandemia zahamowała ich podróże po świecie - a bywali nawet na warsztatach w Polsce (2018 rok, Kielce). Nadal działa też Instytut Breatharian - ten sam, założony w latach 80. przez Wileya Brooksa, choć pod nowym przewodnictwem. Nie postuluje już całkowitego niejedzenia i odcina się od wszystkich, którzy twierdzą, że właśnie to jest clue breatharianizmu.