Ale to nie tylko z wycieczkami do Nadarzyna tak było. Jak były autokary wynajmowane na zgromadzenie i w rozliczeniu ogólnym wyszło taniej, bo więcej chętnych się zgłaszało do podróży niż tych osób deklarowanych, to nikt kasy nie zwracał. Gdzie szła nadpłata tego nie umiem wyjaśnić. Ale takie sytuacje były i to częste
Ojjj to w moim zborze chyba mało kto potrafił załatwiać autokary! Zawsze brakowało pieniędzy i bracia chodzili z czapką żeby się dorzucić.
A powód był mniej więcej taki, że ludzie się zapisywali na autokar, ale nie wszyscy zapłacili z góry. A brat załatwiający autokar zamiast zebrać od nich tę kasę, to się umawiał, że zapłacą jak będą wsiadać do autokaru.
I oczywiście zdarzało się, że ci bracia sobie do tego autokaru nie przyszli (bez ostrzeżenia!), bo albo nie mogli pojechać na zgromadzenie, albo znaleźli w ostatniej chwili inną podwózkę. I oczywiście nie czuli się już zobowiązani żeby zapłacić za swoje miejsce w autokarze. W efekcie był niedobór pieniędzy.
Kiedyś ja dałam się "wkręcić" z mężem w rolę "opiekuna wycieczki". Mieliśmy tylko zebrać brakującą kasę od ludzi. No i oczywiście brat X nie przyszedł sobie do autokaru! I to bez wyraźnego powodu i bez ostrzeżenia! A kierowcy trzeba było zapłacić! Więc my jak głupki z własnej kieszeni płaciliśmy za brata X (to było z 10 lat temu... i oczywiście kasy on nam nigdy nie zwrócił).
Przy okazji dowiedzieliśmy się o innej patologii.
My jechaliśmy busikiem, bo nie było zapotrzebowania na cały autokar. Widocznie ludzie potrafili sobie ogarnąć inne środki transportu. W tym busiku było mało miejsc (góra kilkanaście), a osób jechało chyba z 10, w tym starsze małżeństwo w wieku emerytalnym. Dojazd też nie był taki daleki... kwestia może 30 km.
Starszy zboru powiedział nam (przez telefon), że trzeba będzie kierowcy zapłacić jakąś kwotę (nie wiem ile to było dokładnie, ale chyba kilka stów). I ja zaczęłam liczyć w głowie, że zrzutka od wszystkich nie pokryje tej kwoty (to było jakieś 20 - 30 zł od osoby). Pytam więc starszego skąd ta reszta kasy się weźmie. A on na to, że tę resztę zapłaci to małżeństwo emerytów! Nie pamiętam jaka to była kwota - czy 170 zł, czy 300 zł, ale pamiętam, że wtedy wydała mi się kosmiczna (jak na 2 osoby i tak krótki dystans).
Starszy stwierdził, że temu małżeństwu zależało na tym żeby jechać tym busikiem, więc sami zadeklarowali, że zapłacą za niego.
A ja byłam tym cholernie zgorszona, bo to nie byli jacyś bogacze tylko zwykli, bezdzietni, emeryci. Było to dla mnie niesprawiedliwe, że oni muszą tyle kasy płacić!
Ale brat starszy był niewzruszony... stwierdził, że skoro się zadeklarowali, to niech zapłacą.
Ja naprawdę nie mogłam tego zrozumieć dlaczego ten starszy w ogóle dopuścił do tego żeby emeryci płacili tak dużą kwotę za tego busa. Przecież oni chyba by w tej kwocie taksówkę mogli wziąć!
Już nie wspomnę o tym, że ludzie ze zboru mieli auta, to ktoś mógłby znaleźć dla nich miejsce w swoim aucie.
Przypuszczam, że to małżeństwo zapłaciło z desperacji. Słysząc, że zbór nie wynajmuje autokaru, bo mało jest chętnych, mogli się bać, że wcale nie pojadą na zgromadzenie. Dlatego zgodzili się na zapłacenie haraczu, a starszy w ogóle nie był tym wzruszony, że oni tak przepłacają! (dodam, że starszy też nie był bogaty... ale skoro pieniądze cudze, a nie jego, to może miał do nich obojętny stosunek...).
Po tej przygodzie nie dałam się już nigdy wkręcić w żadne zbieranie pieniędzy.
Dodatkowo mogłam się przekonać z jaką "miłością" i zainteresowaniem zbór traktuje bezdzietnych emerytów, którzy całe swoje życie poświęcili dla organizacji.
No niestety... musieli radzić sobie sami!