Może młodzi zostaną w danej religii, jak im nie przeszkadza w życiu.
Religia musi pomagać, być elementem tożsamości, czymś wywołującym żywe emocje, czymś czym chcesz się dzielić i jesteś gotów ponosić w imię tego wyrzeczenia. Jak jest neutralna albo przeszkadza, to ludzie się z nią pożegnają, a wcześniej będą trwali mocą przyzwyczajenia.
Całe pokolenie JP2 to było myślenie życzeniowe, że oto kraj żarliwie katolicki, podczas gdy był to katolicyzm zwyczajowy. Od śmierci Jana Pawła 2 minęło niespełna 20 lat, a dla młodszych roczników kojarzy się nie z autorytetem i przewodnikiem duchowym, ale człowiekiem-memem, żenadą. Za PRLu był okres, że kościół faktycznie był kontrkulturą i młodzi - którzy dziś są starzy - się z nim utożsamiali, JP był autorytetem. Aż paliwo katolicyzmu się wyczerpało, cepelia powierzchownej ludowej wiary zaczęła męczyć, a na wierzch powychodziły afery i KRK stał się w oczach ludzi trochę na wzór tego z czym niegdyś walczył - systemem opresyjnym zaludnionym przez karierowiczów, zamiatającym pod dywan własne grzechy, kolaborującym z władzami i nie rozumiejącym otaczającego świata. Dlatego tradycyjny katolicyzm episkopalny jest w fazie schyłku w PL, a rozmaici charyzmatyczni duchowni wyszarpują sobie swoje własne terytoria i gromadzą wokół siebie wiernych w zależności od ich temperamentów i poglądów: jest rydzyk, jest natanek, jest szustak, jest msza trydencka dla tradycjonalistów, ale instytucjonalnego kościoła już mało kto chce bronić, najwyżej rozliczyć i odejść albo znaleźć swoją niszę.
Co mają do tego świadki? Ano tyle, że to religia globalizacji i triumfu amerykańskiej kultury i stylu życia. Z jakiegoś powodu prawie żadna inna wiara amerykańska nie poszła na podobny eksport, wyłączając mormonów, którzy są starsi i łaskawszym okiem patrzący na kształcenie, zarabianie pieniędzy i zakładanie rodzin, ale w Europie chyba wciąż mniej rozpoznawalni niż ŚJ.
Przez ostatnie półwiecze jak zachłysnąłeś się gdzieś na świecie USA, to zostawałeś świadkiem jehowy. Jak rozczarowałeś się tym co oferowała twoja kultura - podobnie. Z jakiegoś powodu po Europie nie rozlał się żaden prężny kościół protestancki z Niemiec - skąd cała religia się przecież wywodzi - z kolorowymi gazetkami i obietnicą rychłego końca. Rozlała się religia amerykańska, bo mieli do tego kadry, mieli pieniądze, byli zorganizowani, stali ponad rozmaitymi pretensjami historycznymi, etnicznymi, obiecywali braterstwo i byli cholerną ameryką, supermocarstwem które doskonale się kojarzyło. W takim PRLu będąc świadkiem byłeś kontrkulturą ale byłeś neutralny, byłeś dobrym obywatelem ale nie byłeś patriotą, byłeś amerykański ale nie byłeś proamerykański, byłeś wierzący ale nie byłeś kościelny.
I takie prowadzenie religii bardzo długo wystarczyło, ale już przestaje wystarczyć. Przestaje wystarczyć tam w USA, bo pokolenia, które taki styl religijności satysfakcjonował zwyczajnie wymierają, przestały nadążać za światem, a i samo USA już nie ma takiego magnetyzmu jak niegdyś, ludzie chcą żyć po europejsku.
ŚJ nie potrafią ani stać się charyzmatyczną religią zielonoświątkową z uzdrowicielami, tańcami, teologią sukcesu i transmisjami przez jutube nadawanymi przez przystojnych kaznodziejów; bo są na to zbyt sztywniaccy jak przystało na badających pismo purytanów. Nie potrafią stać się też alternatywą spod znaku tradycjonalizmu, tego kontrkulturowego jak np. lefebryści, bo jako ŚJ żadnej tradycji nie reprezentują, nawet wliczając w to te protestanckie. Mało tego, zdystansowali się nawet od czegoś co można uznać za ich tradycje własne, czyli od tego co głosił Russell. Zdystansowali się od stanowiącej ich istotę chronologii biblijnej, bo przestała się spinać. To co oni mają teraz budować, na czym i dla kogo?
Nie mają się w co przedzierzgnąć, dlatego skazani są na powolne wymieranie, a dotychczasowi wierni trwają przy nich głównie mocą przyzwyczajenia i tego co ludzie powiedzą jak nie pójdzie się na pamiątkę albo nie ochrzci, zupełnie jak w polskim kościele. ŚJ wymierają demograficzne, a także jako idea, bo to do cholery od początku była religia z datą ważności, kult apokaliptyczny któremu się kilka razy nie sprawdziło, co więc pozostaje? Armagedon nie nastał choć przynajmniej kilkakrotnie w ciągu ostatnich kilkudziesięciu lat okoliczności globalne grały na korzyść narracji kultów apokaliptycznych ( IWŚ, IIWŚ, Zimna Wojna, wojna z terroryzmem).
Ponadto religia kojarzona z roznoszeniem publikacji przestaje drukować i chodzić po domach, ludzie na szczycie są w wieku waszych dziadków i o takiej samej mentalności, a równocześnie panuje wokół nich dziwny kult nie tyle jednostek, co instytucji. W przypadku kultu reprezentowanego przez jednostkę przynajmniej jesteś za lub przeciw jednostce, a jednostka jest jakaś. Nawet papieże są jacyś, choć kościół jest wybitnie instytucjonalny - jednemu bardziej podoba się pontyfikat Benedykta 16, a drugiemu Franciszka, jest o czym pogadać ( a już w ogóle w przypadku charyzmatycznych ewangelistów internetowych). Czy tak samo da się o polityce CK, czy wyobrażacie sobie by ktoś polecił komuś z zewnątrz refleksje Stephena Letta albo pochwalił się jak wpłynęły one na jego życie?
I żeby nie było, wcale nie uważam, że dni religii w ogólności są policzone. Mało tego, sądzę że wyznania wściekle tradycjonalistyczne, żyjące w małych społecznościach poradzą sobie na dłuższą metę lepiej niż różne wykwity o charakterze biznesowym sprzedające pozytywne myślenie i jezusa hipisa. Ale świadki nie są, ani nie mają potencjału być żadną z tych opcji. Kiedyś byli powiewem zachodu w momencie gdy było to trendy, teraz są globalnie taką samą żenadą jak u nas mainstreamowy kościół. I tyle.