A jeżeli kobieta rezygnuje to też jest pasożytem? A nie słyszałeś, że wychowywanie dzieci też można nazywać pracą? Np. w Hiszpanii, jak któreś z rodziców nie pracuje ze względu na wychowywanie dziecka, to wg ustawy pracuje i te lata liczą się temu komuś do emerytury.
Gorszycielu, i Ty zrozumiałeś moje wypowiedzi dokładnie odwrotnie od intencji? Zabierając więc głos po raz ostatni w niniejszej dyskusji sprostuję:
1. W najmniejszym stopniu nie uważam dzieci za pasożyty i właśnie dlatego w najmniejszym stopniu żal nie ściska mi d..y, że sąsiad/kolega z pracy dostaje 500 zł na dziecko, a ja nie.
2. W najmniejszym stopniu nie uważam, że matka rezygnująca z pracy, by zająć się wychowaniem dzieci jest pasożytem i właśnie dlatego w najmniejszym stopniu żal nie ściska mi d..y, gdy umożliwiają jej to środki pochodzące m.in. z płaconych przeze mnie podatków (mimo, że podatków tych płacę sporo więcej niż „statystyczny Kowalski”, samemu nie korzystając z programu 500+ wcale).
3. Tych, których serce boli z powodu faktu, że część ich podatków służy wsparciu finansowemu cudzych dzieci, a czasem niestety również ojców tychże cudzych dzieci, zachęcam do przyjrzenia się i porównania kwot: ile państwo wydaje na 500+, a ile na finansowanie kościoła, partii politycznych, żołnierzyków i ich kosztownych zabawek.
4. Do opowiastki zdecydowałem się odnieść (chyba jednak niepotrzebnie) tylko i wyłącznie dlatego, że bardzo niesprawiedliwe, a wręcz niesmaczne i żenujące wydało mi się zawarte w niej uogólnienie polegające na wrzuceniu do jednego worka z napisem „lenie i pasożyty” wszystkich tych, w obronie których stają wymienione tam kolejno: media, stowarzyszenia, społecznicy itd. Hasło „każdy chce żyć” nie jest moim zdaniem najlepszym tematem do żartów, bo na jednego prawdziwego pasożyta (ojca rezygnującego z pracy i zamierzającego żyć z pieniędzy otrzymanych na dzieci) przypada w naszym kraju przynajmniej kilka osób naprawdę pokrzywdzonych przez los, które cierpią ubóstwo lub doznają innych krzywd bynajmniej nie ze swojej winy i braku chęci do pracy. Nie jestem wielkim fanem E. Jaworowicz, ale sugerowanie, że przedstawiane w jej programach nieraz prawdziwe ludzkie tragedie są wynikiem lenistwa lub wygodnictwa, jest moim zdaniem grubą, niesmaczną przesadą.
Niezależnie od powyższego Tobie, Nemo, również przyznaję rację: najwyraźniej niepotrzebnie postanowiłem „rozebrać tę opowiastkę na czynniki pierwsze” i w ogóle potraktowałem ją zbyt serio. Tyle ode mnie. Peace