nie wiem z jakich lat pochodzi wspomnienie Lovely, ale ja pamiętam, ze w latach 90-tych listy pisano w takim tempie jak opisała Lovely (tzn. 3 lub 4 listy jako 1 godzina głoszenia), a dodatkowo pamiętam, że pisaniem listów zajmowali się _niepełnosprawni_ i to tylko tacy co wcale nie wychodzą z domu.
jako pionier regularnie odwiedzałem takie niepełnosprawne osoby i odbierałem napisane listy, aby wkładać do tych drzwi, w których kilka razy nie mogłem nikogo zastać
wtedy (około 30 lat temu) było nie do pomyślenia, aby zdrowy człowiek pisał listy.
co więcej: gdy pionierka rozchorowała się i leżała 2 tygodnie w domu z wysoką gorączką, to doradzono jej aby NIE pisała listów, ale aby "odpracowała" swoją nieaktywność w późniejszym czasie (umotywowano to tym, że służba pionierska ma wynikać z miłości do Jehowy a nie z miłości do tworzenia fikcji przez fikcyjne głoszenie).
porównanie tamtych rygorów (pisanie listów jako wyjątek nad wyjątkami dostępny tylko dla osób w wyjątkowej sytuacji zdrowotnej) z obecnymi... jest po prostu szokujące!
3 - 4 listy na godzinę? To tempo sprintera!
Jak ja pisałam listy, to na godzinę mi wychodziły max 2! No bo trzeba było starannie napisać (na białej kartce, a nie kratkowanej!), zrobić kawę, posłodzić kawę, pójść po mleczko do kawy, zjeść ciastko, umyć ręce po ciastku, pójść po wodę do picia, pójść do wc i z powrotem, ustalić który list przepisujemy, pogadać co nieco o nowościach z życia zborowego... jednym słowem... cała operacja była bardzo złożona
Na usprawiedliwienie dodam, że rzadko pisałam listy, bo zbyt ruchliwa jestem i mało się nadaję do cierpliwego kaligrafowania. A jak już jakiś napisałam, to wrzucałam do skrzynki tych mieszkań gdzie były nieobecności.
Mam jednak inny przykład pisania listów przez pionierkę. To był ośrodek pionierski. Przyjechała z dzieckiem. Stwierdziła, że aż tak często do służby nie będzie wychodzić, a w to miejsce będzie pisać listy. Bo akurat jej teren w miejscowości gdzie mieszka to zamknięte osiedle. Więc pisała już z myślą o przyszłej kampanii. Dodam, że miała ze sobą blok A4 w kratkę. Fuj... dostać taki list w kratkę to masakra... ale mniejsza z tym.
Ten ośrodek prowadził jej ojciec i gdy zobaczył, że ona zamiast iść z całą resztą do służby pisze listy, to był tym nieco zgorszony. No ale co robić... taką sobie służbę wymyśliła, to kto jej zabroni?
W końcu my jadąc rowerami na odleglejszy teren też wliczaliśmy sobie godzinę dojazdu, a dla ściemy zaczepiało się przechodnia na początku służby... później pół godziny jazdy albo i dłużej. Później postój żeby coś wypić... znowu przypadkowy przechodzień na wiosce... Później głoszenie właściwe... i się te 5 godzin (razem z doliczonym czasem powrotu) nazbierało.
Kreatywna księgowość
Już wtedy byłam na takim etapie, że uważałam, że takie naciąganie czasu nie ma sensu. Ale z drugiej strony głupio byłoby jechać na ośrodek na 10 dni i nie wygłosić nawet 30 godzin. Więc wszyscy takiej kreatywnej księgowości przyklaskiwali.
Ja osobiście miałam opory nawet żeby zaokrąglić głoszenie do pełnej godziny. Jak miałam 6 godzin i 55 minut, to wpisywałam 7 godzin, ale brakujące 5 minut odrabiałam w kolejnym miesiącu!
Ponieważ byłam tak uczciwa, to pisanie listów było dla mnie ściemą. Ale to była alternatywa, gdy np. była brzydka pogoda, albo głupia pora głoszenia - podczas której nikogo nie było na terenie.
A teraz krótka lekcja matematyki.
Nad listem - e-mailem głowi się 1 osoba. Napisanie go zajęło jej 1 godzinę i wysłała maila. Zaraportowany czas: 1 godzina.
Druga opcja: nad e-mailem głowi się 6 osób. Po godzinie w końcu wspólnie go "napisali"
Ile jest zaraportowanego czasu głoszenia do CK? No oczywiście 1 godz x 6 os = 6 godz.
Trzecia opcja: nad jednym e-mailem głowi się cała grupa na zbiórce - załóżmy 10 osób. Napisanie maila zajęło im 1 godzinę. Jaki raport dostanie CK w USA? 1 x 10 = 10 godzin!
Aż się boję czy jest możliwość żeby tego jednego maila wymyślać w 20 osób!
I tym oto sposobem - gdy godziny głoszenia tak pięknie "pączkują", okaże się, że Świadkowie podczas pandemii mają kolejny rekord - na przykład 3 miliardy godzin (w ciągu roku).
Ale ile warte są te godziny? Ile % to jest głoszenie, a ile to zaparzanie kawki, wspólne ploteczki, wspólne maszerowanie na teren przez 50 minut po to żeby zapukać do jednych drzwi i z powrotem? Itd...
Idąc tym tropem można śmiało przez godzinę ustalać w 20 osób treść jednego smsa do zainteresowanego. Albo ustalać przez godzinę co się mu powie przez telefon, po czym odbyć z nim minutową rozmowę, bo akurat nie będzie miał czasu.
A aniołowie siedzą tam w niebie i na wielkich liczydłach zliczają czas głoszenia Świadków!
P.S. Ktoś to kiedyś liczył... może nawet ja?! Gdyby podzielić te 2 miliardy godzin przez ilość nowoochrzczonych (zwykle to było w okolicach 300.000, to okaże się, że na zdobycie jednego prozelity poświęca się statystycznie ponad 6000 godzin rocznie! Wyobraźmy sobie, że choćby zaledwie 100 godzin cały zbór poświęca co miesiąc na pomoc / zainteresowanie członkami zboru... to każdy członek zboru miałby godzinne odwiedziny (pomoc) w każdym miesiącu! Tymczasem wizyty pasterskie statystycznie potrafią być raz na kilka albo kilkanaście lat!
Widzicie te dysproporcje i to koncertowe MARNOWANIE CZASU przez Świadków na pisanie maili i roznoszenie "ulotek", podczas gdy realni członkowie organizacji czują się olewani przez swój zbór?!