Przeczytałem po raz drugi.
Kilkanaście lat temu jak przeczytałem, to nie uwierzyłem... stwierdziłem, że Raymond siebie wybiela, a książka jest formą zemsty.
Teraz jest inaczej i co najdziwniejsze, książka mnie przekonała z bardzo prostego powodu: wcześniej nie byłem starszym, nie znałem procedur, postępowań, trudne sprawy były gdzieś obok mnie. Teraz dostrzegam, że podobne mechanizmy działają od lokalnej władzy zborowej, przez komitety oddziałów, aż po CK. Oczywiście inna skala, ale uczucia, emocje szczerych jednostek są takie jak opisane w książce.
Zawsze mi się wydawało, że walka o wpływy i władzę odbywa się w lokalnych zborach, a tam wyżej to sami duchowi ludzie, którym nie zależy na władzy... eh... jakie to naiwne.
Myśl, która dała mi do myślenia, to że sami członkowie CK mogą nie zdawać sobie sprawy lub nie chcą zdać sobie z tego sprawy, że to właśnie oni są Organizacją - bo to oni o wszystkim decydują. Być może nawet samo CK jest wkręcone i wierzy w swoją rolę kanału łączności. Być może, choć oczywiście nie zmienia to ich odpowiedzialności. Ich bezradność w obliczu realnych problemów, gdy stosują zasadę 2/3 głosów jest porażająca - poczekajmy zobaczymy co będzie.
Książka mi uświadomiła, jak czasem z pozoru niewielka zmiana zrozumienia, może odmieniać życie ludzi - całkowicie. Np. kwestia definiowania rozpusty... Masakra.
Nigdy nie przywiązywałem wielkiej wagi do samych doktryn. Akceptowałem je. Ważniejsze było dla mnie traktowanie siebie nawzajem. To co mnie zirytowało/wkurzyło to sposób w jaki te doktryny są potem wykorzystywane przeciw głosicielom. Bez żadnej odpowiedzialności, bez przyznania się do błędu. Nie wierzysz w 100%, czyli jesteś odstępcą. A tak naprawdę to być może ok. 1/3 CK też do końca nie wierzy...
Książkę polecam, w moim przypadku musiała trafić na odpowiedni czas, jak to mówią SJ - pokarm na czas słuszny.