Mam swoją wolność, święta, znów mogę rozmawiać ze światusami i wejść do kościoła. Myślałam, że M. pójdzie za mną. Niestety, wybrał inaczej. Czuję, jakby ktoś rozdarł mi duszę na pół, ale już tam nie wrócę.
Kama_kama smutna historia (odrzucenie przez mężczyznę), ale mimo wszystko z pozytywnym zakończeniem - bo jesteś wolna.
Gdybyś wzięła chrzest, później ślub ze Świadkiem (i miałabyś zapewne z tego powodu kłopoty opisane w innym wątku, bo jest szansa, że by was oboje wykluczyli za niebiblijny ślub), a później uznałabyś, że chcesz odejść od Świadków... to niestety historia nie byłaby wesoła.
Miałabyś status odstępcy, a to nawet gorzej niż osoba wykluczona (bo dla wykluczonego jest jeszcze szansa, że wróci do zboru, a odstępca - według Strażnicy - to bliski kumpel Diabła).
Jeśli Twój mąż nadal byłby Świadkiem... to wtedy horror... Bo starsi by was nachodzili, a Twój mąż też miałby sporo rozmów z braćmi, bo w końcu źle przewodził duchowo w rodzinie skoro jego żona odeszła. Stresy, napięcia... kto wie czy wasz związek w ogóle by przetrwał?!
Dopóki ten hipotetyczny mąż sam nie zostałby odstępcą, to pewnie próbowałby różnych metod żebyś wróciła do zboru... Może w końcu dla świętego spokoju byś się złamała, ale czy można być szczęśliwym jak się jest do czegoś przymuszanym? Dodatkowo ludzie ze zboru trzymaliby Ciebie na dystans, bo ze "słabymi duchowo" nikt się kumplować nie chce...
Przy dalszym założeniu, że mielibyście dzieci... to to już jest sajgon... Bo obowiązkiem ojca byłoby wychować dzieci w świadkowskim duchu. Jest duża szansa, że zabierałby je na zebrania i tłumaczył, że każdy spoza zboru zginie w Armagedonie... I później dziecko by ci powiedziało "mamo, wróć do zboru, bo zginiesz" (i niestety wcale tego nie wymyślam, bo słyszałam o takiej sytuacji, gdy dziecko chyba 8 czy 10-letnie ostrzegało mamę nie będącą ŚJ (nigdy nie wzięła chrztu), że zginie w Armagedonie.
Kama_kama... dla Świadków jesteś tylko kobietą "ze świata"... czyli dość niski status. "Światusów" traktuje się pobłażliwie żeby doprowadzić ich do chrztu, ale członkowie zboru nie mają takiego planu żeby się z zainteresowanymi tak na serio przyjaźnić. Bo nigdy nie wiadomo czy nie wytniesz jakiegoś numeru... No i zawsze się zastanawiają dlaczego jeszcze nie wzięłaś chrztu... Co Ciebie powstrzymuje?!
Gdy ja byłam zainteresowaną, to oczywiście nie zdawałam sobie z tego wszystkiego sprawy. Byłam zauroczona tym, że co tydzień jestem zapraszana na studium z herbatką i ciasteczkiem, że moja "nauczycielka" chwali mnie w czasie studium biblijnego, że proponuje mi podwiezienie na zebranie. Myślałam, że tak będzie już zawsze. Że to taka super miłość w zborze, że tam jest raj... wszyscy sobie pomagają, kochają się...
Po niecałym roku wzięłam chrzest... i wtedy pstryk... wszystko prysło jak bańka mydlana. Nie byłam już pożądanym gościem, bo nikt nie mógł raportować godzin studiując ze mną jakąś publikację (a to jest przecież kurna najważniejsze - natrzaskane GODZINY w służbie!!!).
Zaczęłam chodzić na zebrania przygnębiona.. mało kto się mną interesował, a moja "nauczycielka" była już zajęta innymi studiami biblijnymi. Byłam dla niej wygodną studentką, bo przyjeżdżałam do niej do domu... Nie musiała więc chodzić po piętrach i tracić czasu i pieniędzy na dojazdy na teren.
Ja myślalam, że to była miłość braterska, a to były... GODZINKI głoszenia
Ehhhh.... Kama_kama... Dokonałas trudnego wyboru, ale biorac pod uwagę jak mogł wygladac dalszy scenariusz, to był to właściwy wybór...