Ostatnio dowiedziałem się bardzo ciekawej rzeczy o swoim znajomym. Otóż facet nie miał w ogóle okresu narzeczeństwa. Gdy próbował spotykać się z panną zainterweniował jej ojciec, który był starszym zboru. Zakomunikował im, że nie ma tzw. chodzenia wśród ŚJ. Albo ślub albo nici z kontynuowania znajomości i biedak się ożenił. Dziś jest po 50 i od wielu lat zalewa nieudane małżeństwo alkoholem.
wśród 50-kilku latków człowiek ten może być wyjątkiem, ale niestety wśród nieco starszych seniorów była to reguła
Znam kobietę dziś około 90-tki, która została ochrzczona jako świadek Jehowy w latach 50-tych. Opowiadała mi przed laty, że jeszcze będąc panną pełniła służbę pionierską i była wysyłana na tereny na których były wieksze potrzeby. Swego czasu (końcówka lat 60-tych) interesował się nią pewien brat, z zawodu rolnik, traktorzysta, ale on nie za bardzo podobał jej sie. Mimo że czuła tykający zegar biologiczny (zbliżająca sie czterdziestka) po kilku spotkaniach doszła do wniosku że nie odpowiada jej rola żony rolnika i chciała sie z tego wymiksować. Nie była z nim w ciąży, nie chodzili na jakieś potajemne schadzki po lesie, nie mieli za sobą jakiś namiętnych czułości typu petting, ot normalnie rozmawiali i on coraz częściej wspominał o ślubie (że byłby zainteresowany).
Dowiedziała sie wtedy od starszyzny że "w organizacji Bożej nie ma miejsca na 'randki dla rozrywki' a skoro spotykali sie to mają się pobrać i koniec kropka"; była tym mocno zmartwiona ale ktoś podsunął jej artykuł (tu nie do końca zrozumiałem czy ze strażnicy czy z jakiegoś pisma wewnętrznego typu późniejsze nsk) w którym było napisane że ona ma prawo przed ślubem zażądać aby narzeczony poddał się dokładnym badaniom lekarskim i pokazał jej dokumenty z tychże badań. No i ona zażądała tych badań traktorzysta obraził się nie zgodził się na badania ("nie będziesz mnie traktowac jak konia kupowanego na targu") i odmówił tych badań, a to stanowiło dla niej pretekst do zerwania zaręczyn.
Dla mnie jako dla słuchacza szokujące było że ona jako panna nie mogła po prostu powiedzieć "nie" (np. "rozmyśliłam się, ślubu nie będzie") ale że w ogóle musiała kombinować, szukać jakiegoś przepisu kiedy wolno zerwać zaręczyny itd. itp. Jeszcze bardziej szokujące było dla mnie to, że oni nie byli formalnie zaręczeni, to były takie jakby "zaręczyny z domniemania". Spotykają się i rozmawiają tzn. ma być ślub i już, a ona była przerażona tym, w co ją nieświadomie wkręcono! Taki wysoki poziom absurdu jest dla mnie trudny do wyobrażenia.
Trudno mi orzec czy z tego opowiadania wynika że tak wyglądała przeciętna rzeczywistość w zborach lat 60-tych czy też moja rozmówczyni miała wybitnego pecha trafić na jakiś wyjątkowo dziwnych starszych zboru którzy o mało co zmusiliby ją do niechcianego małżeństwa... ale samo to że taka historia w ogóle zdarzyła się (nawet jako skrajny wyjątek) jest dla mnie szokujące...
w każdym razie z opowiadania wynikało że w drugiej połowie lat 60-tych randki były w organizacji czymś niedozwolonym, a każdy przejaw zainteresowania płcią przeciwną budził od razu alarm i serię pytań "czy zamierzacie zawrzeć związek małżeński?"