Sebastian, ciężko nie przyznać ci racji. Jakby to wszystko o czym piszesz ma rację bytu w sytuacji, w której postępowanie dotyczy członka partii, związku kynologicznego albo klubu szachowego, ale nie może mieć racji bytu w sytuacji, kiedy decydujesz o czyimś życiu i śmierci, a właśnie to robi się w trakcie komitetu sądowniczego. Oczywiście, nikt nie mówi o tym wprost, ale większość osób ma przekonanie, że jeśli Armagedon zastanie kogoś poza organizacją, no to ekhm...
Gdyby sprawa dotyczyła błahych kwestii, to nie widziałbym tu żadnego problemu. Jednakże podkreślam, że w sytuacji w której decydujemy o czyimś życiu, a to właśnie robią komitety sądownicze, mamy ogólnie przyjęty standard procesu sądowego, który angażuje sędzię lub sędziów, prokuratora, obrońcę, świadków, a czasem jeszcze obserwatorów. Z Biblii wynika, że ichniejsze sądy odbywały się przynajmniej z udziałem sędziów, świadków i obserwatorów, ponieważ odbywały się w miejscu publicznym (za czasów Izraela, a sformułowania użyte przez Pawła przy okazji listu do Koryntian świadczą o tym, że w proces była zaangażowana większość miejscowej społeczności chdzescijan).
Więc rozumiem analogię do sądów koleżeńskich, ale nazywanie tego "wewnatrzwyznaniowym postępowaniem dyscyplinarnym" w sytuacji, w której wyrzucasz kogoś z "arki Jehowy", jest lekkim nadużyciem. Oczywiście dla ludzi spoza organizacji brzmi to dobrze i taki jest tego cel.