albo psami nie szczuli?
Kiedyś na odwiedzinach zainteresowani wypuścili szczura z klatki, pewnie chcieli się przekonać, czy nie uciekniemy z krzykiem. Gdyby to był taki dziki szczur, to pewnie uciekłabym z krzykiem (wiadomo, roznosiciel wszelkich chorób), ale domowemu pozwoliłam po sobie biegać. Czego to się nie robiło dla "prawdy". 😕
Ale to nie było nieprzyjemne wydarzenie. Najbardziej nieprzyjemne było właśnie związane z tymi ludźmi, tylko dużo wcześniej. Głosiłam na nowo przydzielonym terenie i zastukałam też do ich drzwi. Jak wyszli, jak się zaczęli na nas drzeć, chyba pół ulicy ich słyszało (i to właśnie była najbardziej nieprzyjemna rzecz, jaka mnie spotkała w służbie).
Jednak po jakimś dłuższym czasie znowu zastukałam (takie były wtedy rady, żeby nawet przy tak negatywnej reakcji zastukać ponownie do tego mieszkania: a może właściciele zmienili zdanie, a może mieszka tam ktoś nowy), za drugim razem państwo już grzecznie, ale stanowczo odmówili. Więc znowu odczekałam szmat czasu zanim po raz trzeci zastukałam do tych drzwi. Tym razem państwo zaprosili nas do środka, wywiązała się ciekawa rozmowa, a nawet udało mi się założyć studium (na jednych z pierwszych odwiedzin ponownych, jak wspomniałam, poddano nas "próbie szczura"). Szybko jednak to studium przekazałam komuś innemu, bo zmieniałam miejsce zamieszkania. Nie wiem, jak się dalej losy tych państwa potoczyły.