Ja rozumiem, że na tym forum jest w cenie jeździć po ŚJ i przedstawiać ich w jak najgorszym świetle. Przyjmuję to do wiadomości, taka specyfika tego forum. Ale naprawdę nie będzie lepiej skupić się na merytorycznej krytyce niż na takim jałowym gadaniu, którego nawet nie sposób zweryfikować? Co osoba, która nie przyjmuje wszystkiego, co anty-WTS bezkrytycznie, może sobie pomyśleć gdy czyta:
No to jak nie wiesz, to po jaką cholerę powtarzasz i dogmatycznie stwierdzasz, że:
Przecież nie słyszałaś co powiedział. Przecież nie siedzisz mu w głowie. Nie jest czasem tak, że niektórzy mają w osobowości tak trwale pozostawione przez WTS piętno, że interpretują wiele rzeczy w jedyny słuszny sposób i układa im się wszystko w jedną całość? Czy czasem właśnie to nie jest fanatyzm?
Jak dla mnie kolejna podkolorowana albo zmyślona dykteryjka.
Pozdrawiam!
Diotrefesie, podziwiam Twą wiarę w Świadków jeśli zakładasz, że owa historia może być zmyślona.
Otóż ja nie mam aż takiej wyobraźni żebym mogła ją wymyślić!
Może niewyraźnie napisałam w pierwszym poście, ale ja byłam NAUSZNYM Świadkiem tej sytuacji - słyszałam zarówno rozmowę telefoniczną jak i osobiście byłam na tym pogrzebie!
I naprawdę mogłabym się spodziewać każdej wymówki - ów brat mógł powiedzieć, że nie może przyjechać, bo jest chory... bo jest przemęczony po pracy... albo nie podawać powodu.
Natomiast jego hasło, że ma w tym dniu SPRZĄTANIE po prostu mnie powaliło!
A dodatkowo jak pisałam - ten brat znał zmarłego przez kilkadziesiąt lat, od swojej młodości i był z nim w bliskich stosunkach!
I w takiej sytuacji: pogrzeb kumpla czy czyszczenie kibla... Ten "święty" wybiera kibel! Pogrzeb jest (zazwyczaj) tylko raz w czyimś (nie)życiu, a kibelki posprzątać mogą inni bracia ze zboru.
Po pierwsze widząc tego brata pomykającego na pogrzeb byłam zdziwiona, że on w ogóle przyszedł, ale ulżyło mi, że jednak ustalił co jest dla niego priorytetem. Byłam więc mocno zniesmaczona jego ubolewaniami jak on to biedak miał problem ze zdążeniem... Zwłaszcza, że jechał samochodem i miał do pokonania ok. 20 km... czyli nie jakąś astronomiczną odległość.
Kiedy parę lat później czytałam "Kryzys sumienia", to natknęłam się w nim na dziwnie podobną historię. Otóż pewnemu bratu z Betel (chyba to był Frederick Franz, ale nie jestem pewna) zmarł ojciec. Matka przyszła do Betel, aby go o tym powiadomić, a on stwierdził, że nie może iść na pogrzeb, bo ma coś tam ważnego do zrobienia w tym Betel. Matka wnerwiła się na maxa i zmusiła syna do pójścia na pogrzeb.
No więc tak to jest - jak Strażnica cały czas bębni, że najważniejsze jest głoszenie i sprawy teokratyczne, to później taki Świadek nie ma żadnych świętości!
Dodam jeszcze inny smutny przykład związany z pogrzebem... nie słyszałam tego osobiście ale opowiadała mi to osoba słysząca to na własne uszy (jako członek rodziny). Nie wiem czy to bardziej fanatyzm czy bardziej chamstwo, skapstwo, brak taktu, brak empatii, zmieczulica (?)...
W pewnej rodzinie (Świadków) urodziło się dziecko, ale niestety z wrodzoną wadą. W ramach prezentu pewna świadkowa (dość bliska znajoma matki dziecka) przyniosła ładny komplecik dla niemowlaka - takie eleganckie ubranko. Niestety dziecko mimo prób leczenia i operacji zmarło po kilku miesiącach.
Niedługo po pogrzebie do matki dziecka przyszła w odwiedziny owa znajoma świadkowa i zaczęła dociekać co się stało z tym eleganckim ubrankiem. Gdy się dowiedziała, że rodzice ubrali je dziecku do trumny, to była zawiedziona, bo komuś tam w rodzinie urodziło się dziecko i ona chciała mu właśnie to ubranko sprezentować... Ehhh...
Też tego wersetu nie mogę pojąć. On po prostu nie pasuje do Jezusa.!
Ten werset o grzebaniu ojca można akurat próbować sensownie wyjaśnić. Nawet w Straznicy to było... i wydaje się być logiczne
Otóż Jezus zachęcał żeby pójść za nim i miał na myśli raczej szybkie decyzje. Tymczasem jeden facio zadeklarował, że chętnie pójdzie, ale najpierw chce pogrzebać ojca. Ponieważ grzebanie zmarłego to kwestia 1 - 3 dni, więc raczej nie zakładamy, że Jezus był szaleńcem, który zabronił chłopu iść na pogrzeb. Chyba az tak bardzo mu się nie spieszyło...
Zakładamy, że ojciec tego gościa żył, a on chciał podążać za Jezusem wtedy jak już pochowa ojca, co mogło się wydarzyć dopiero za jakiś czas... może to była kwestia nawet kilku lat...? A Jezus tyle czasu nie miał...
Podobnież możemy mieć problem z wersetem, gdy Jezus pochwala zachowanie uczniów, którzy jedli nieumytymi rękami. Czyżby był flejtuchem? Niekoniecznie... Otóż Żydzi mieli całą ceremonię mycia rąk i szorowali je demonstracyjnie aż do łokci. Z kolei apostołowie takiego cyrku z myciem nie odstawili, więc dla Żydów było to równoznaczne z tym, że mają nieczyste ręce.
Tak więc oceniając jakieś fragmenty biblijne musimy niestety znać ich kontekst oraz panujące wśród Żydów zwyczaje. Dodatkowo historie te rozegrały się 2000 lat temu... pewnie nawet Żydzi (żyjący obecnie) nie znają wielu zwyczajów z tamtych czasów.
Zanim więc uzna się Jezusa za "wariata" warto poczytać różne opracowania biblijne... co oczywiście bywa czasochłonne i wymaga poszukiwań. Dla niektórych wygodniej jest więc przypisać Jezusowi złe intencje... Jednak one całkowicie kolidowałyby z innymi naukami Jezusa... Musiałby mieć w takiej sytuacji rozdwojenie jaźni, a o to raczej go nie podejrzewamy