Nikt nie każe się sztucznie uśmiechać. To ze to ktoś robi pokazuje ze chce tuszować jakiś problem. Są problemy mało ważne które mało co i teresuja osoby postronne i sami nie potrzebujemy aby ktoś widział ze jesteśmy smutni bo się pokłóciło rano ze współmałżonkiem czy coś innego. Ale są problemy które wiele osób tuszuje a świadczą o poważnym problemie. Wtedy zamiast szukać pomocy to zakłada sztuczna maskę uśmiechu.
To raczej jest już problem danej osoby a nie organizacji która nigdy nie każe zamiatać problemów pod dywan tylko je rozwiązywać.
To jest jak najbardziej problem organizacji, bo to ona wtłacza w głosicieli pewien rodzaj "kultury", który sugeruje, że uśmiech zawsze i wszędzie jeśli związany z wielbieniem Boga w organizacji Bożej. A to tak nie działa. Ludzie przychodzą na zebrania też po to, żeby być pocieszonym, ale jak zostanie pocieszony, skoro wchodzi na salę i od razu napinają mu się mięśnie na twarzy? Kto zobaczy, że coś jest z nim nie tak? Wreszcie uśmiech to całkiem cwana broń przeciwko smutkowi, bowiem samo uśmiechnięcie się, nawet to wymuszone, powoduje natychmiastowe wydzielanie się endorfin. Jeśli więc ktoś przychodzi na zebrania i ma powiedziane, że ma tu być szczęśliwy i wiecznie się uśmiecha, to zaczyna kojarzyć to miejsce ze szczęściem. Z tym że to nie szczęście, a jednorazowa dostawa endorfin, która w przypadku człowieka z depresją rozpłynie się wraz z przekroczeniem progu sali na odchodne.
Organizacja uczy rozwiązywania tylko tych problemów, które można rozwiązać w jej ramach. Wielu problemów nie da się tak rozwiązać, a wręcz organizacja przyczynia się do ich powstawania. Wtedy jest to jak najbardziej wina organizacji.
Odnosząc się bezpośrednio do twojej wypowiedzi - organizacja rzeczywiście 'nie każe zamiatać problemów pod dywan tylko je rozwiązywać', ale nie daje do tego żadnych narzędzi, a wręcz zabiera te, które normalni ludzie mają. Mogę wymienić tutaj chociażby rozmowę z przyjacielem, którego normalnie definiuje się, jako lojalnego, któremu możemy zaufać. Tymczasem w organizacji definiuje się go jako dojrzałego duchowe chrześcijanina lojalnego względem zboru. Czy to normalne?